Najbardziej przesądną i zabobonną grupą wśród nałogowców są hazardziści, najbardziej religijną – alkoholicy, natomiast narkomani wyróżniają się euforyczno-liryczną egzaltacją. Ale tylko ci od opiatów, bo już biorący speedy mają zwykle posprzątane mieszkanie i przejściowy problem z erekcją. Miłośnicy halucynogenów żyją w Matrixie i trudno gdziekolwiek ich zakwalifikować.

Reszta buja się gdzieś między kategoriami, w zależności co z czym pomiesza – albo wywołuje duchy, albo podczas ataku paranoi straszy sąsiadów armagedonem.

Najbardziej jednak odbija tym, co z nałogami postanowili zerwać, zwłaszcza, jeśli czynią to posiłkując się mniej lub bardziej anonimowymi klubami. Mówią o sobie, neofici, i są gotowi iść na wojnę z każdym napotkanym kapslem od butelki.

Jestem multinałogowcem z większościowym pakietem nafty, czyli C2H5OH, więc pokusa wszczepiania sobie jednej z powyższych kategorii wielokrotnie się pojawiała. Zwłaszcza, gdy socjalizowałem się z którąś z wymienionych grup nałogowych. Ominęło mnie tylko jedno – wszelkiego rodzaju kluby A coś tam.

Mówią, że suma nałogów jest stała. Że nałóg zastępuje nałóg. Prawdą jest jedynie to, że powstałą w wyniku odrzucenia lukę koniecznie trzeba czymś wypełnić. Nie przywiązywałbym się jednak za bardzo do tej teorii – w moim przypadku okazało się, że suma nałogów jest gwałtownie rosnąca. Tak więc, zamiast zwalczyć nałóg nałogiem, dokładałem sobie kolejne uzależnienia do i tak niemałego już pakietu. Wachlarz możliwości jest nieograniczony i zależy jedynie od wyobraźni. Głównie w dziedzinie narkotykowo-farmakologicznej.

Hazardziści bardzo często wspomagają się różnymi drobiazgami, które przynoszą szczęście. Unikają pechowych liczb, czarnych kotów i zakonnic. Szukają fartownego grosza, kominiarza lub psiego gówna, by niechcący w nie wdepnąć. Jeśli przelatujący ptak ozdobi ich swoim rozwolnieniem, rozbicie banku gwarantowane.

Ale może być też i odwrotnie, ponieważ każdy indywidualnie dobiera sobie sygnały od Boga. Żeby było śmieszniej: one się zwykle sprawdzają, choć nie jest to dowód na istnienie Opatrzności czy jednorękiego Anioła Stróża. Ot, gdy taki hazardzista-nałogowiec znajdzie fartowny przedmiot lub wdepnie w gówno – gra do skutku, czyli do obiecanego przez los szczęścia. Bo że ono nadejdzie, nie wątpi.

Alkoholicy. Do tej grupy zdecydowanie mi najbliżej. W przeciwieństwie jednak do większości moich kompanów, nie popadłem w uzależnienie religijne. Ale się go naoglądałem, zwłaszcza na dnie. Od upierdliwego nakłaniania do wspólnej modlitwy (częsty rytuał grupowych libacji wśród żuli), przez zdejmowanie czapki w południe na „anioł pański”, aż po wojny religijne. No, kilka bójek, gdy poinformowałem ich, że Boga nie ma. Na końcu przychodzi zbiorowa mądrość: autorytatywne stwierdzenie towarzyszy, że jestem wierzący, tylko poszukujący.

flickr.com/Gregor Fischer
flickr.com/Gregor Fischer

Co ciekawe, religijność owa niekoniecznie idzie w parze z sympatią do kleru. Wszystko zależy od lokalnego proboszcza. Jak jest ludzki, powie gosposi, by od czasu do czasu zrobiła kanapki, niekiedy sypnie groszem – jest lubiany i może liczyć na wdzięczność miejscowej żulii, a także frekwencję na uroczystej sumie czy pogrzebie lokalnego dostojnika.

W ciągu alkoholowym człowiek ma ogromną skłonność do wzruszeń. W rocznicę Powstania Warszawskiego, gdy tylko w kościołach zabrzmiały dzwony oznajmiające godzinę „W”, jeden z moich kompanów – naturalnie w stanie kompletnego upojenia – na miękkich nogach stanął na baczność, z trzęsącą się brodą i łzami w oczach szepcząc „Warszawo ma”. Nie przeszkadzało mu to, że znajdował się w miasteczku powiatowym, 150 kilometrów od stolicy, a ją samą widział na oczy dwukrotnie, na początku lat 70.,, podczas szkolnej wycieczki.

Nie ma co się jednak dziwić – współczesna menelia to nic innego jak potomkowie i spadkobiercy tradycji dawnych „dziadów kościelnych”. A jak dziady, to wiadomo – krew jego dawne bohatery, a imię czterdzieści i cztery, procenty.

O narkomanii nie będę się rozpisywał, bo ta dziedzina jest bardzo obszerna. Sam przerobiłem: wywoływanie duchów, wypędzanie demonów, rozmowy ze zjawami, a wszystko to, gdy ukrywałem się przed chcącymi mnie porwać obcymi.

Wydawać by się mogło, że żyjąc w permanentnym stanie upojenia czymkolwiek, człowiek staje się totalnym wariatem. To jednak nic w porównaniu z tym, co się pojawia po odstawieniu nałogów. Wtedy dopiero odbija, a ratyfikowane na trzeźwo dotychczasowe uniesienia nabierają nowej, neofickiej siły.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Mam doświadczenia z osobą chorą na alkoholizm w bliskiej rodzinie.

    Jest trzeźwa od kilku lat a pomoc uzyskała właśnie w klubie AA. Tamtejszy psycholog wyjaśnił mechanizmy zniewolonego umysłu i jak je rozpoznawać aby nie dać się zwieść racjonalizacjom.
    Sami Klubowicze pomagali sobie wzajemnie z różnym skutkiem.

    Mojemu Bliskiemu i kilku jego znajomym powiodło się, o ile powrót do życia ciężko pracującego za psie pieniądze człowieka można nazwać normalnym życiem.

    W artykule można odczytać negatywną ocenę AA, wystawioną przez kogoś kto nawet nie spróbował.
    Na wszelki wypadek wyjaśnię (mam tę wiedzę od bliskiej osoby, z literatury, a ponadto obserwowałem wiele przypadków w ciągu długiego życia) że ta niechęć to mechanizm obronny chorego umysłu pracującego dla nałogu.

    Niechęć do tych, którym udało się wyjść z ciągu, ma również nieskomplikowane uzasadnienie.

    To mieszanka zwykłej, podłej zawiści, i wyparcie. Bo taki trzeźwy AA to naoczny dowód że można, tylko trzeba podjąć (tytaniczny czasem) wysiłek. A przed tym wysiłkiem zniewolony umysł broni się na wszelkie sposoby, wyszukując każdego pretekstu.

    AA nie pomogą każdemu bo jak sami twierdzą pomóc można tylko samemu sobie a oni tylko wspomagają walczących ze swoim uzależnieniem. Gdy ktoś tak naprawdę nie czuje potrzeby walki z nałogiem a tylko szuka usprawiedliwienia – próbowałem ale się nie udało – to pewnie sukcesu nie osiągnie.

    Mimo wszystko AA pomogli wielu ludziom. I za to należy im się szacunek. Lekceważące podejście Autora wystawia marną ocenę tylko jemu samemu.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Pamiętajcie o obozach

Czas na szczerość, co w dzisiejszej Polsce raczej szkodzi, niż pomaga. Przyjechał otóż do …