Od wczorajszego poranka trwa festiwal emocyjek, wywołany jakoby zatrważającym poziomem pierwszej debaty prezydenckiej między Donaldem Trumpem i Jo Bidenem. Dowodzi to jedynie hipokryzji lub naiwności autorów międzynarodowego płaczu po amerykańskiej demokracji, rzekomo utopionej w przedwczorajszym rynsztoku. Jaka to demokracja, pisaliśmy niejeden raz. No i nie trzeba być dziennikarzem, wystarczy zainteresować się ogólnie sprawą publiczną, tudzież dysponować choćby bladym wspomnieniem ekscesów z kampanii 2016 roku w USA, by przewidzieć, że starcie Bidena i Trumpa będzie przypominało zapasy w kisielu. I tak też było.
Trump zachowywał się – co było do przewidzenia – jak rewolwerowiec. Agresywnie napadał na Bidena, przerywał mu, wyśmiewał i udanie demonstrował ustawiczną, wzrastającą pogardę wobec kandydata Demokratów. W końcu kilka razy wyprowadził go z równowagi. Biden nazwał Trumpa klaunem i co najmniej trzy razy użył wobec niego zwrotu “zamknij się”. Na zarozumiałe tyrady obecnego prezydenta Biden odpowiadał tylko “to są kłamstwa, to są wszystko kłamstwa”.
I na kłamstwach właśnie – jeśli ktoś życzy w ogóle poważnie analizować tę debatę – należy się skupić. Żadnej realnej rozmowy o polityce nie było, zresztą wiadomo było, że nie będzie. Od czasu do czasu pojawiły się jakieś mgliste zapowiedzi, ale cały czas dławione były przez wzajemne inwektywy i oskarżenia. Ale kłamstwa, owszem, były; to był zdecydowanie najbardziej solidny element całej debaty, proporcjonalnie rozkładający się między obie strony.
Biden kłamał, gdy upierał się, że jego syn nigdy nie zarobił na nepotystycznych układach zagranicą, podczas gdy jest bardziej niż oczywiste, że jego synekura w ukraińskiej spółce Burisma była ewidentnym bonusem wynikającym z przejęcia kontroli nad tym państwem przez USA. Hunter Biden zarabiał 50 tys. dolarów miesięcznie nie mając najmniejszej wiedzy w zakresie energetyki, czyli fundamentalnej działalności spółki. Zostało to wielokrotnie dowiedzione, również przez dziennikarzy mediów sprzyjającym Demokratom.
Joe Biden wypominał też Trumpowi jego rzekome poparcie dla neonazistów podczas cokolwiek słynnego incydentu w 2017 roku, kiedy jeden z nich wjechał samochodem w protestujących przeciw ekstremistycznym prawicowym zgromadzeniom. Wówczas Trump po symetrystycznemu komentował postępowanie obu strony konfliktu. Jednak jego komentarz odnosił się do zgromadzenia prawicowych oszołomów broniących pomnika gen. Lee, a nie wieczornego spędu neo-nazistów, którzy urządzili mroczny marsz z pochodniami. Jakkolwiek Trump może przejawiać jakieś sympatie dla amerykańskich neo-nazistów, ten incydent akurat tego nie potwierdza.
Kolejną bzdurą było powtarzanie kłamstw o rzekomej uległości Trumpa wobec Putina i potwierdzanie tego opowieściami o rzekomych nagrodach, jakie Rosjanie mieli rzekomo wypłacać afgańskim talibom za zabijanie amerykańskich wojskowych. Nie tylko okazało się to humbugiem CIA, który bezmyślnie kupiła redakcja New York Timesa. Nawet gen. Kenneth McKenzie, który stacjonuje w Afganistanie komentował: “nie mamy pojęcia, o czym CIA w ogóle mówi”. Biden krytykował również Trumpa powołując się na dawno obaloną opowieść redakcji The Atlantic, gdzie zarzucono mu jakoby wyraził się wobec weteranów drugiej wojny światowej per “frajerzy”. John Bolton, były sekretarz ds. bezpieczeństwa narodowego, który szczerze nienawidzi Trumpa, był wówczas z nim podczas ceremonii, kiedy to Trump miał właśnie obrażać amerykańskich wojskowych i kategorycznie kilkakrotnie zaprzeczał twierdzeniom dziennikarzy.
Trump kłamał zaś na temat politycznego profilu Bidena przypisując mu cały czas radykalnie lewicowe przekonania i pokrzykując co raz o tym, jak to popierają go wyłącznie lewaccy ekstremiści i antifa. Utożsamianie Śpiącego Joe z lewicą jest oczywistym zamierzonym fałszem i zapewne wie to nawet Donald Trump, choć nie należy nie doceniać rozmiarów jego poznawczej katastrofy, o których mogliśmy się przekonać w ciągu mijającej kadencji. Kandydat Demokratów zajmuje prawicowe stanowisko nawet w tak fundamentalnych kwestiach jak powszechny dostęp do służby zdrowia, nie mówiąc już o jego nabożnym stosunku do Wall Street czy jankeskiego imperializmu. Supozycje Trumpa jakoby Biden lub Demokraci mogli być utożsamiani z antifą albo jakimiś nieokreślonymi “radykalnymi socjalistami” są zaś doprawdy niską, zakłamaną demagogią.
Obecny prezydent nakłamał także zarzucając Bidenowi poparcie dla hasła ruchu Black Lives Matter obniżenia poziomu finansowania policji. Biden nigdy nie wyraził takiego poglądu, wręcz przeciwnie – od początku się z nim nie zgadzał. To samo dotyczy tzw. Green New Deal – ekologicznej platformy programowej przedstawionej przez nieco bardziej socjaldemokratyczne skrzydło Demokratów związane z senatorem Bernardem Sandersem i deputowaną Izby Reprezentantów Alexandrą Cortez. Biden wielokrotnie się od niego odcinał. Także podczas debaty. Nie da się ukryć, że obaj kandydaci wespół kłamali stwierdzając, że Green New Deal to propozycja “radykalna”.
I to bodaj cała substancja pierwszej prezydenckiej debaty w USA. Na koniec pogratulować należy lekarzom Joe Bidena, którzy ewidentnie naszprycowali go czymś magicznym, co pozwoliło mu przez półtorej godziny utrzymać formę i wypowiadać zdania, nawet złożone, które miały logiczny sens. Politycznego bowiem nie miało ani jedno zdanie, wypowiedziane przez którąkolwiek połowę tego patologicznego duetu.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …