– „Proces” Kafki był mniej kafkowski od procesu niepodległościowego Katalonii – rzekł drapiąc się po głowie jeden z uczestników dzisiejszej, wielkiej manifestacji w Barcelonie do telewizyjnego mikrofonu. Był jednym z ponad miliona (300 tys. wg lokalnej policji) Katalończyków, którzy wyszli w niedzielę na ulice, by zamanifestować swoje „odwieczne” przywiązanie do Hiszpanii. Wielu zagranicznych obserwatorów przyznałoby mu rację, choć może nie z tych samych powodów.
Oto Mariano Rajoy, hiszpański premier z prawicowej, konserwatywnej Partii Ludowej, po szyję uwikłanej w afery korupcyjne, dzięki wypadkom w Barcelonie ma dziś za sobą najważniejsze ugrupowania parlamentu („socjalistów” z PSOE i liberałów z partii Obywatele) i najważniejsze państwa Unii Europejskiej. To nic, że za granicą przegrał „wojnę obrazów” z katalońskimi separatystami. Będzie mógł kontynuować politykę cięć socjalnych i innych „oszczędności budżetowych”, która po części doprowadziła do obecnej sytuacji. Teraz, nawet ze względu na sprawy suwerenności, zarezerwowane jakby dla katalońskich secesjonistów, znajdzie sobie sojuszników.
Bo chodzi o suwerenność Hiszpanii. W polskiej publicystyce można znaleźć sugestie jakoby za niepodległością Katalonii stała Rosja. Cóż, w tle katalońskiej polityki niepodległościowej rzeczywiście jest zawarta pewna tajemnica poliszynela, jest państwo od lat bardzo zaangażowane w popieranie barcelońskiej secesji, ale właściwie leży ono gdzie indziej. Rzecz w tym, że sprawa jest bardzo delikatna.
Bliskie stosunki katalońskiej prawicy separatystycznej z Izraelem nawiązał w latach 80. długoletni szef autonomicznego rządu Jordi Pujol, ten sam, który lubił rozwodzić się nad „wyższością intelektualną” swych regionalnych rodaków nad resztą Hiszpanów. W czasie swej oficjalnej wizyty wyrażał „wielką sympatię dla syjonizmu”, co ujęło ówczesnego premiera Isaaca Peresa i wszystkich jego rozmówców.
Wielkie przyśpieszenie wzajemnych relacji z nacjonalistycznym rządem izraelskim nastąpiło 6 lat temu i zostało oficjalnie potwierdzone w 2013 r., gdy poprzednik dzisiejszego katalońskiego premiera Carlesa Puigdemonta, Artur Mas, podpisał szereg umów z premierem Benjaminem Netanjahu. Puigdemont poszedł jeszcze dalej, wywołując zaniepokojenie w Madrycie: jego rząd uzgodnił z Izraelem, że służby specjalne (wywiad wewnętrzny i zagraniczny) nowego niepodległego państwa będzie szkolił Mossad, a wojskowych i pilotów katalońskich myśliwców Cahal. Jak informuje portal Israelvalley, rząd kataloński, który nie przedstawił do tej pory swojej recepty gospodarczej na trudne początki projektowanej niepodległości, liczy na wielką pożyczkę z Izraela – 20 miliardów dolarów. Rząd hiszpański stara się oczywiście być w jak najlepszych stosunkach z Izraelem. Ciche obietnice państwa żydowskiego składane Katalonii są mu (i innym rządom w Europie) doskonale znane, choć niezbyt o nich głośno w mediach. Mimo dyskrecji tej sprawy, nie chce jej zaakceptować, widząc tu zbyt daleko idącą ingerencję w wewnętrzne sprawy swego kraju.
Izrael angażuje się w wiele, różnych separatystycznych ruchów. Był bardzo aktywny przy powstawaniu Sudanu Południowego, gdzie trwa teraz wojna, wysłał samego Bernarda-Henri Lévy’ego do irackiego Kurdystanu, by głośno popierał tamtejsze referendum niepodległościowe, pomaga Kabylom rozwijać „suwerenny” sen w Algierii, i chyba tylko Palestyńczyków nie popiera. Wszystko to można zrozumieć, ale owo „bardziej niż kafkowskie” tło wydarzeń popycha niektórych polityków – zarówno katalońskiej, jak i hiszpańskiej prawicy – w kierunku czołowego zderzenia, którego finał może być bardziej ponury, niż w„Procesie” Kafki…
Demokracja czy demokratura
Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…
przeciw separatystycznemu szaleństwu https://www.youtube.com/watch?v=7A92B6ps-Vk
A może…
Nie przeciw a za?
Nie tylko Katalonia, ale i kraj Basków…
A w Italii?Dwa regiony przeprowadzają tego typu referenda. Jedynie nazwa inna aby nie prowokować ortodoksów w stolicach…
Przecież Hiszpania może być państwem federacyjnym i przeciw temu będzie jedyniee margines wyborców (gdzie by nie przeprowadzić głosowania)