Na północnym wschodzie Afganistanu, w prowincji Pandższir ze stolicą w Bazaraku, a szczególnie w słynnej dolinie Pandższiru, gdzie działał kiedyś „Lew Pandższiru” – komendant Masud, utworzyło się coś w rodzaju opozycji zbrojno-wirtualnej przeciw niepodległemu rządowi w Kabulu, na razie widocznej głównie na portalach społecznościowych. Ahmad Masud, syn zabitego przed laty „Lwa Pandższiru” wezwał chaotycznie wycofujące się Stany Zjednoczone o pomoc w formie pieniędzy, broni, amunicji i bombardowań lotniczych, z nadzieją na przedłużenie wojny.
Antytalibska opozycja w Pandższirze organizuje się wokół dwóch emblematycznych postaci: Amrullaha Saleha, który był wiceprezydentem we władzach kolaboracyjnych i syna komentanda Masuda, Ahmada. Obaj wrzucają wspólne zdjęcia na facebooka. Z kolei b. premier Abdullah Abdullah pokazał wczoraj na facebooku swoje zdjęcie z Hamidem Karzajem, dawniej jednym z dyrektorów w jednym z amerykańskich przedsiębiorstw zbrojeniowych Dicka Cheneya, „mózgu” prezydenta USA G.W. Busha, który postanowił napaść na Afganistan po zamachach z 11 wrześnie 2001 r. Karzaj został mianowany przez okupantów prezydentem Afganistanu już w 2001 r. i „rządził” do 2014 r. Abdullah Abdullah i Karzaj rozmawiali zarówno z wodzami z Padższiru, jak i talibami.
Opór w dolinie Padższiru pozostaje na razie wirtualny, gdyż nowy rząd nie wysłał tam żadnych jednostek. Kabul postanowił na razie nie zajmować doliny, ale otacza ją bez pośpiechu. Doszło nawet do dwóch incydentów, krótkich strzelanin z daleka na styku obu formacji na nizinie Szamali, lecz bez żadnej prawdziwej bitwy. Problemem proamerykańskiej opozycji jest rosnący konflikt między Salehem a młodym Masudem. Saleh zaczał uważać się za „legalnego” prezydenta Afganistanu, po ucieczce – z walizkami dolarów – kolaboracyjnego prezydenta Aszarafa Ghaniego, co Ahmad kontestuje, widząc w tej roli raczej siebie.
Obserwatorzy zgadzają się na ogół, że nowej armii afgańskiej wystarczy odizolować dolinę Pandższiru, zresztą na razie traktowanej marginalnie (chodzi o małe terytorium). Amerykanie pewnie w końcu pomogą, bo okupacyjna porażka pozbawiła ich dostępu do niezwykle bogatych złóż litu, niezbędnych do produkcji baterii samochodowych, czy telefonicznych. Afgańskie złoża, których wartość ocenia się na ponad tysiąc miliardów dolarów, są kolejną amerykańską stratą po niedawnej, nieudanej próbie przejęcia złóż boliwijskich litu za pomocą klasycznego prawicowego zamachu stanu.
Na razie jednak okupanci kontynuują totalnie chaotyczną ucieczkę z kraju. Propaganda amerykańska szuka usprawiedliwienia w ogromnym opóźnieniu ewakuowania lokalnych współpracowników w tym, że „talibowie zaczęli nie dopuszczać ich na lotnisko”, podczas gdy była to prośba amerykańskiego kontyngentu ewakuacyjnego, który nie radził sobie z odpychaniem kandydatów do ucieczki wraz z ludźmi Zachodu. Jednocześnie nowe władze apelują do b. okupantów, by nie wywozili hurtem ludzi dobrze wykształconych, gdyż są potrzebni do odbudowy kraju.
Od upadku Kabulu Amerykanie wywieźli już ponad 13 tys. osób do swych baz w Kuwejcie i Katarze, w większości cywilnych rodaków. Niemiecka dziennikarka DW, która już dawno uciekła, informuje, że w jej kabulskim domu doszło do najścia policji, w wyniku której zginął członek jej rodziny. Talibowie głosem członka ich władz Nazara Mohammada Mutmaina ogłosili, że „się wstydzą”, że policjanci (dawni kolaboranci) nie mieli pozwolenia na takie działania. W Kabulu trwają rozmowy na rzecz utworzenia „inkluzywnego” rządu afgańskiego, takiego, który reprezentowałby różne nurty polityczne, jak też kobiety, a jednocześnie nowe władze walczą z niedoborami żywności, które okupacja pogłębiła. Likwiduje się pola maku na produkcję heroiny, kontrolowane przedtem przez wojska NATO, by powrócić do „rolnictwa żywnościowego”.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…