Zbyt długo mieliśmy w Polsce do czynienia z brakiem rozmowy o kapitalizmie. Brakiem bezprecedensowym, bo nawet przed jego restytucją nie był obiektem krytycznej analizy. Później jeśli ktoś zabierał głos, to był on zwykle przepojony nutami rozmodlonego uniesienia.

Tymczasem niedawno absolwent SGH zaskoczył mnie pytaniem:  „Szukam czegoś w rodzaju: 'Dlaczego kapitalizm nie działa?’”. Nie dające się przemilczeć zjawiska sprowokowały falę refleksji w końcu i Polsce. Przybywa zadających fundamentalne pytania, ale także autorek i autorów analizujących poszczególne wycinki kapitalistycznego realizmu: teorie pieniądza, rolę państwa, funkcję platform cyfrowych, czy pułapkę nadprodukcji odpadów ze spalania ograniczonych zasobów paliw kopalnych, oraz produkcję „odpadów ludzkich”, istnień „niewartych ratowania”, co boleśnie demonstrują kryzysy uchodźcze wybuchające na granicach bogatej Północy. Jeśli ktoś poszukuje kompleksowego przeglądu kryzysów wywoływanych przez współczesny kapitalizm znajdzie go w książce Witajcie w cięższych czasach Przemysława Wielgosza.

Tytuł nawiązujący się do powieści Doctorowa współbrzmi z nastrojem narastającej świadomości zagrożenia zmianami klimatycznymi oraz pandemii, która opanowała świat w momencie publikacji książki. Praca ta przygląda się rozprzestrzenianiu się innego wirusa.

Porusza problem pandemii kapitalizmu, którą uznaje za matkę matek wszystkich kryzysów.

Złe czasy już były. Charakteryzowały się radosną dekonstrukcją sfery publicznej i współczesną odmianą procesu grodzeń dóbr wspólnych. Głosy neoklasycznej szkoły ekonomii, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czy Banku Światowego brzmiały unisono, a rozmontowywanie mechanizmów antycyklicznych trwało latami. Nasiliło się w erze przyspieszonej prywatyzacji lat osiemdziesiątych i globalizacji lat dziewięćdziesiątych. W efekcie doprowadziło do ponownego pojawienia się na świecie powtarzających się kryzysów ekonomicznych, których amplituda rośnie z dekady na dekadę. Niektóre wskaźniki kryzysu finansowego z 2007-8 przewyższyły te z Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych XX wieku. Niewiele trzeba było czekać, by na rozhuśtanej łódce sfinansjalizowanej gospodarki zaczęły wzmagać się głosy prawicowych populistów. To sygnał nadejścia cięższych czasów. Radykalna prawica zaczęła zdobywać przyczółki w gremiach władzy ustawodawczej i wykonawczej, nie tylko na peryferiach, ale również w samym rdzeniu kapitalistycznego, wydawało się do tej pory, że niewzruszenie demokratycznego, obszaru. Dołączyły do tego nie dające się już bagatelizować i pomijać, rosnące wciąż w zastraszającym tempie nierówności. Jeszcze w 2019 roku, tuż przed pandemią zaczęto prognozować rychłe nadejście kolejnego kryzysu ekonomicznego. Jego trajektorię przeciął lockdown gospodarki.

Last but not least, grozi nam kryzys klimatyczny na globalną skalę. Kolejny raport Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych przy ONZ nie pozostawia cienia wątpliwości – zmiany klimatyczne są spowodowane przez działania człowieka. To nie należy do zadań zespołu, ale my, odbiorcy tego raportu, możemy zadać to pytanie: „Którego człowieka?” Od 1980 roku 46 proc. wartości światowego PKB znalazło się w rękach pięciu procent ludzkości. Jeden procent nie bez powodu oskarżany przez Occupy Wall Street za wywołanie kryzysu finansowego, zgarnia 25 proc. światowego PKB. Mamy do czynienia ze zjawiskiem, jakie Jason Hickel, ekonomista i antropolog, określa mianem kolonizacji atmosfery, w procesie której niewielka liczba osób z wybranych krajów globalnej Północy przywłaszczyła sobie ogromną większość atmosferycznego dobra wspólnego.

Autor Witajcie w cięższych czasach jest dziennikarzem, publicystą, kuratorem oraz redaktorem naczelnym polskiej edycji Le Monde Diplomatique. Na publikację złożyły się w przeważającej części comiesięczne artykuły wstępne, wzbogacone tekstami z innych łam i wystąpień publicznych. Dzięki skrupulatnej kompozycji i konsekwentnej metodzie problematyzacji zjawisk otrzymujemy szeroką panoramę dekady z okładem. Autor bierze tkankę wydarzeń polityczno-gospodarczych pod mikroskop, by śledzić mutacje kapitalistycznego DNA. Autor wychodząc od konkretu zdarzeń, za ich pomocą prezentuje zasady działania mechaniki systemu, by ostatecznie prowadzić czytelniczki i czytelników ku ogólniejszym wnioskom teoretycznym. Rozpoczyna od najbliższego nam polskiego otoczenia, by pokazać jego splątanie z procesami globalnymi.

Książka składa się z sześciu działów, których zawartość obraca się wokół trzech wielkich zagadnień wyliczonych w podtytule książki: polski kapitalizm, globalny kryzys i wizje lepszego świata. Autor niewątpliwie inspirowany jest dokonaniami polskiej szkoły historii społeczno-gospodarczej, koncepcjami „długiego trwania” Fernanda Braudela, a przede wszystkim perspektywą badawczą Immanuela Wallersteina, wyrastającą z dokonań m.in. polskich poprzedników.

Nawiązując do pojęcia ukutego przez tego ostatniego, można powiedzieć, że Wielgosz jest kronikarzem bifurkacji. Wallerstein tym pojęciem opisywał okresy, w których systemy historyczne wytrącane są ze stanu równowagi i wchodzą w okres charakteryzowany chaosem, niepewnością i zamieszaniem.

Jedyne co jest pewne to samo nadejście kryzysu. Ale jego wynik jest nieprzewidywalny. Są to momenty rozwidlenia w dziejach świata.

Co więcej, w systemie kapitalistycznym – jak powtarza za coraz większą grupą naukowców Wielgosz – kryzys jest zjawiskiem czasowo dłuższym, niż momenty stabilizacji i rozwoju. Okresem referencyjnym w dziejach europejskiego kapitalizmu jest tzw. trzydzieści złotych lat, epoka bezprecedensowego wzrostu po II wojnie światowej, zwiększenia społecznej mobilności, jednocześnie sporej przewidywalności dzięki regulacyjnym aspiracjom państw i socjaldemokratycznym korektom systemu realizowanym na Zachodzie. Wielgosz podobnie jak Wallerstein za cezurę początku kryzysu przyjmuje lata ‘70, gdy, jak mówi, sam kryzys paliwowy był tylko objawem wchodzenia kapitalizmu z powrotem w fazę kryzysu.

Efektowne analizy globalnych przemian rozpoczynają się od polskiego podwórka. Polska oferuje ciekawy punkt obserwacyjny, a autor sprawozdaje nam rzeczywistość patrząc z rzadko spotykanej w głównym nurcie perspektywy. Nasza transformacja ustrojowa powiązała przemiany demokratyczne z przejściem do ustroju kapitalistycznego, sugerując, że są one ze sobą równoznaczne. Zrazu kraj stał się poligonem doświadczalnym „szoku zamiast terapii” jak określał transformację profesor Tadeusz Kowalik, ekonomista krytyczny wobec aplikowania Polsce postanowień konsensusu waszyngtońskiego. Następnie w wyniku długoletniego, ciągnącego się w zasadzie 20 lat kryzysu, uzupełnionego wysokim, dwucyfrowym bezrobociem, wysokim współczynnikiem umów śmieciowych i rozwarstwieniem majątkowym, kraj przeobraził się europejską forpocztę sił nacjonalistyczno-konserwatywnych. Zanim bowiem pojawiła się niemiecka AfD, czy nastąpił Brexit, a polityką kapitalistycznego centrum wstrząsnęły rządy Trumpa, czy Salviniego, u nas mieliśmy swoich Kaczyńskich, Giertychów, Ziobrów i Gowinów.

Choć pierwotnie zbagatelizowano sygnały płynące z peryferiów, jako anomalie krajów „bez tradycji demokratycznych”, to dość szybko okazało się, że przeobrażenia w Polsce są jedynie symptomem epidemii trawiącej świat.

Nasza część Europy była po prostu organizmem o najsłabszym systemie immunologicznym, wyniszczonym skrajnymi neoliberalnymi reformami rynkowymi. Zanim u steru władzy stanęli otwarci zwolennicy rasizmu, seksizmu i homofobii, mieliśmy do czynienia z rządami, tych którzy chętnie poświęcali wartości demokratyczne dla „wartości rynkowych”. Autor rzuca światło reflektora w mrok wzajemnych zależności między tymi formacjami. Pokazuje jak ideologia wolnorynkowa działa na rzecz ograniczenia demokracji politycznej. Wielgosz sprawnie serwuje analizy liczb i faktów społecznych w sposób wywodzący się z najlepszych szkół myśli lewicowej. Zdaje sobie sprawę, że ekonomia nie jest domeną matematyków, a nauką społeczną, dotyczącą relacji międzyludzkich.

Część trzecia „Historia jako pole bitwy” zaczerpnęła tytuł z książki włosko-francuskiego historyka i politologa Enzo Traverso, której Wielgosz był współwydawcą. Konstatacja, że w świecie wywłaszczonym z utopii rośnie rola przeszłości przyświeca również pracy autora Witajcie w cięższych czasach. To w historii szukają swojej legitymizacji współczesne formacje polityczne, instytucje publiczne i reżimy władzy. Narzędziem reprodukcji ich władzy staje się pamięć zbiorowa, która musi być aktywnie reprodukowana. Stąd powoływanie do życia takich struktur jak polski Instytut Pamięci Narodowej, którego już sama nazwa sygnalizuje, że nie chodzi o uprawianie historii, a właśnie pamięć. Ta zaś jest wybiórcza i obarczona błędami kognitywnymi.

Wielgosz jako wydawca, publicysta czy kurator cykli „Ludowa Historia Polski” w Strefie WolnoSłowej oraz „Historie ludzi bez historii” w Teatrze Ósmego Dnia aktywnie uczestniczy w przywracaniu historii jej należytego miejsca i rewindykacji narracji historycznej. Odnosi w tym sukcesy. Nurt, w którym uczestniczy, i który aktywnie animuje, został już okrzyknięty „zwrotem ludowym” w badaniach nad polską historią. Naukowcy odczytywać zaczęli na nowo dzieje kraju, tym razem z perspektywy 90 procent społeczeństwa, a nie elit. Z konieczności ta perspektywa niesie ze sobą refleksję nad nierównościami, przemocą i miejscem kraju i jego ludności w globalnych, kolonialnych hierarchiach zależności. Samo hasło ludowej historii Polski pojawia się jako tytuł jednego z felietonów z lutego 2017 roku.

Radykalnie demokratyczna świadomość przyświeca całemu zbiorowi. Nie chodzi bynajmniej o projekt zaproponowany u zarania III RP, w której samorządy, zamiast przynieść dogłębne zmiany demokratyczne stały się awangardą neoliberalnej kontrrewolucji.

O demokrację należy się bić na polu politycznym, ale przede wszystkim ekonomicznym. Tu autor dołącza do krytyków postmodernizmu i nie przemilcza porażek części lewicy, która dała się wypchnąć na akademickie obszary kwestii tożsamości i kultury.

Dopóki trwa kapitalizm to redystrybucja i uznanie, kultura i ekonomia powinny zostać ze sobą zrośnięte. Współczesny rasizm i patriarchalizm są rówieśnikami kapitalizmu. U ich wspólnych źródeł stoją szlacheckie grodzenia chłopskich pól, polowania na czarownice, niewolnictwo i kolonializm.

Wielgosz nie przemilcza najwyższych wyzwań współczesnego świata, jak narastający w zatrważającym tempie kryzys klimatyczny. Pobrzmiewają tu te same nuty co w tekstach ekonomistów i ekonomistek związanych z ruchem Rethinking Economics. To że mówi z poza środowiska akademickiego ma zalety. Nie musi boksować się z instytucjonalnymi zależnościami, może natomiast w bardziej swobodny i zdecydowany sposób rysować alternatywy. Nie robi tego jednak w sposób oderwany od naukowego dyskursu. Jako człowiek-orkiestra, był również kuratorem cyklu „Ekonomie Przyszłości” Biennale Warszawskiego, w ramach którego prowadził seminaria i debaty z heterodoksyjnymi badaczami i badaczkami. Jego poglądy są osadzone w racjonalizmie wywodzącym się z europejskiego oświecenia. Pokazuje jednak jak ten racjonalizm został przedefiniowany by zbyt często służyć legitymizacji dominacji. Wielgosz odwraca jego ostrze, by oddać je w służbę wyklętych ludów (i) planety Ziemi.

W książce znajdziemy również krytycznego twórcę gramatyki kapitalizmu, Karola Marksa, ze szczególnym uwzględnieniem akumulacji prymitywnej, czy Różę Luksemburg, jako teoretyczkę ekonomicznego wyjaśnienia imperializmu. Choć wspomniani tylko mimochodem, są mocno obecni między wierszami i we współczesnym kontekście.

Jeśli więc ktoś nie ma czasu, by wracać do opasłych dzieł klasyków, a chciałby naładować swój arsenał poznawczy i krytycznie przyjrzeć się współczesnym wcieleniom kapitalizmu – polecam poczytać Wielgosza.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…