Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, że Arabii Saudyjskiej wolno więcej, niż innym krajom Bliskiego Wschodu, czas je porzucić. Odnosząc się do kryzysu w stosunkach saudyjsko-irańskich Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła tylko jedną stronę.
W najnowszej rezolucji Rady nie przeczytamy ani słowa o tym, od czego zaczął się kryzys. Masowa egzekucja, w której zarzut terroryzmu był jedynie pretekstem do krwawego zastraszania opozycji, nie wzbudziła zainteresowania mocarstw. Kraje, które tak chętnie opowiadają o obronie praw człowieka, nie raczyły nawet wyrazić zaniepokojenia z powodu faktu, że stracony duchowny Nimr an-Nimr upominał się właśnie o podstawowe prawa szyitów.
Wyrazy najwyższego potępienia należą się natomiast Iranowi z powodu spalonej ambasady saudyjskiej w Teheranie i splądrowanego konsulatu tego samego kraju w Meszhedzie. Ambasador Arabii Saudyjskiej przy ONZ dorzucił swoje, stwierdzając, że to rząd ajatollahów od lat destabilizował kraje arabskie. O wkładzie swojego państwa w już nie destabilizację, a zrujnowanie co najmniej dwóch arabskich państw, Iraku i Syrii, dyplomata, jakżeby inaczej, nie wspomniał.
Zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie nie chcą, by ich kluczowi sojusznicy, dotąd toczący tzw. wojny zastępcze, tym razem ruszyli do frontalnego ataku. Moskwa zaproponowała mediację, a rzecznik amerykańskiego Sekretarza Stanu wezwał obie strony do rozważnego postępowania. Saudowie w odpowiedzi dali kolejny popis hipokryzji, stwierdzając, że nic nie zmieni ich dotychczasowego „zaangażowania na rzecz wspierania procesów pokojowych w Syrii i w Jemenie”.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
wahabickie świnie