Prawica twierdzi, że ateiści wcale nie są w Polsce napiętnowani. To prawda – pod warunkiem, że siedzą cicho i godzą się na oczywistą dyskryminację w niemal kazdej sferze życia.
Nauczycielka Grażyna Juszczyk, o której niedawno było głośno w mediach, nie chciała być dyskryminowana. Dlatego, jak stwierdził sąd pracy w Opolu, padła ofiarą szykan ze strony dyrekcji i kolegów. To, co się wydarzyło w Zespołe Szkół Sportowych w Krapkowicach to w Polsce codzienność. Warto jednak przyjrzeć się bliżej niecodziennemu wyrokowi sądu.
Przypomnijmy: Grażyna Juszczyk, nauczycielka matematyki, nie kryła, że jest osobą niewierzącą; zdjęła krzyż po tym, gdy ten zawisł w pokoju nauczycielskim. Zrobiła to, gdyż, jak stwierdziła, obecność krucyfiksu oznacza, że szkoła jest miejscem dla chrześcijan – a to wyklucza ze szkolnej społeczności takie osoby jak ona. Skończyło się zwołaniem rady pedagogicznej, na której usunięcie symbolu uznano za kradzież (sic!), a samej Juszczyk grożono policją.
W kolejnych tygodniach dochodziło do szykan wobec nauczycielki – naruszano jej godność i upokarzano na różne sposoby. W efekcie postanowiła wystąpić przeciwko szkole do sądu pracy. Sąd Okręgowy w Opolu po dwóch latach procesu orzekł, że doszło do dyskryminacji i przyznał Grażynie Juszczyk 5 tys. zł odszkodowania. Szkoła będzie musiała też zamieścić przeprosiny na łamach lokalnej prasy.
Wyrok, choć nieprawomocny, odbił się szerokim echem w całym kraju. To pierwsza sprawa w Polsce, w której osoba niewierząca dowiodła na wokandzie sądowej, że jest krzywdzona z powodu ateizmu.
W powszechnej opinii ateistom, agnostykom, bezwyznaniowcom etc. kzywda się w Polsce nie dzieje. A jeśli spotykają ich nieprzyjemności – to wyłącznie na ich własne życzenie, bo zachowują się agresywnie i prowokują, obrażając katolików. Prawicowi politycy i komentatorzy zrobili wiele, żeby taki właśnie obraz rzeczywistości utrwalić. W mniemaniu Terlikowskich, Cejrowskich et consortes – istnieją tylko dwie grupy ateistów: dobrzy, którzy siedzą cicho, akceptując dominację kościoła katolickiego oraz źli, aktywnie zwlaczający polską wiarę i tradycję. Ateiści, którzy szanują prawa ludzi wierzących, ale jednocześnie domagają się przestrzegania własnych praw i chcą jasnego rozdziału państwa od kościoła, automatycznie kwalifikowani są jako “wojuący”.
Ateista czy agnostyk, który w przestrzeni publicznej domaga się uznania swoich racji to prowokator, a często również lewacki oszołom. Tak właśnie były oceniane działania posłów i posłanek Twojego Ruchu Janusza Palikota w Sejmie poprzedniej kadencji, którzy domagali się zdjęcia krzyża ze ściany sali sejmowej. Do prawdziwej debaty na temat obecności symboli religijnych w instytucjach publicznych nie doszło. Z oszołomami wszak się nie rozmawia.
W małych miastach pracownicy urzędów uczestniczą w praktykach religijnych w ramach swoich obowiązków służbowych. Na pracowniczą „wigilię” z udziałem wszystkim pracowników urzędu zapraszany jest ksiądz, który odmawia modlitwę. Wszystkie większe uroczystości gminne rozpoczynają się mszą. Jeśli któremuś z pracowników się to nie podoba, to najczęściej stara się nie wychylać. Sprzeciwianie się może zostać uznane za niesubordynację i obstrukcję, a z takim podwładnym najlepiej się rozstać.
Wiele szkół publicznych, czyli teoretycznie świeckich, wymaga od rodziców, którzy nie chcą posyłać swoich dzieci na religię, by złożyli pisemną deklarację w tej sprawie, podczas gdy prawo stanowi, iż taką deklarację powinni złożyć wyłącznie ci rodzice, którzy zajęciami z religii są zainteresowani. W praktyce jednak to niewierzący rodzic ma dochować starań, by jego dziecko było zwolnione z takich zajęć. O zajęciach etyki w szkołach często można zapomnieć. Dzieci, które nie uczęszczają na religię, najczęściej snują się po świetlicy.
Religia w przedszkolu? Czemu nie. W końcu wiek 4-5 lat to odpowiedni czas na bombardowanie „prawdami wiary”. „Znam kilka przypadków, kiedy to 4–5 latkom wmówiono, że jak nie będą przestrzegać dekalogu to będą się smażyć w wiecznym ogniu piekielnym. Urocze, nie? A potem były koszmary i moczenia nocne” – pisze na swoim blogu Mamo!holiczka.
Za lekcje tańca czy angielskiego w przedszkolu rodzice muszą płacić, bo to zajęcia dodatkowe,- ale koszty nauki religii finansuje gmina. A nuż jakiś zapobiegliwy rodzic uzna, że pod pretekstem oszczędności nie będzie posyłać swego dziecka na przedszkolną religię. Lepiej publicznymi środkami wybić mu ten argument z głowy.
Konstytucja RP gwarantuje prawo do praktyk religijnych, ale już nie prawo do odstąpienia od nich, zwłaszcza gdy jest to religia katolicka. Osoby, które chcą wystąpić z kościoła katolickiego, poddawane są upokarzającej procedurze apostazji, zamiast, jak ma to miejsce w przypadku członkostwa w innych organizacjach, mieć prawo do wystąpienia na podstawie oświadczenia woli. O usunięciu danych osobowych z ksiąg parafialnych nie ma co marzyć. Przez lata GIODO bezradnie rozkładał ręce, tłumacząc, że te kwestie reguluje konkordat, a nie polska konstytucja. GIODO jako instytucja państwowa nie ma nic do gadania.
Państwo polskie nie ułatwia życia parom pragnącym wziąć ślub humanistyczny, gdyż nie istnieją przepisy, które nadałyby tej ceremonii status cywilnoprawny, w przeciwieństwie do ślubów zawieranych w kościele katolickim i w innych związkach wyznaniowych. Czym jest ślub humanistyczny? To wyznanie sobie miłości przez dwoje ludzi, którzy utożsamiają się z humanistycznym systemem wartości, opartym na afirmacji człowieczeństwa. Sens ma to, co robisz “tu i teraz”. Przysięga małżeńska jest układana przez młodą parę, a uroczystości przewodniczy świecki celebrans. Śluby humanistyczne mają znaczenie cywilnoprawne m. in. w Szkocji, krajach skandynawskich, Holandii, Belgii, a także w Australii, USA i Kanadzie ale nie w Polsce. Propozycje nadania im stutatsu prawnego również w naszym kraju są wyśmiewane przez prawicowych polityków i komentatorów.
Publicyści, tacy jak Tomasz Terlikowski, budują obraz, zgodnie z którym ateiści winni akceptować fakt bycia obywatelami drugiej kategorii. To znaczy takimi, którzy mają prawo do swojej niewiary, ale bez możliwości uczestnictwa na równych prawach w życiu publicznym. Te bowiem niejako z założenia mają przynależć do osób wierzących, a przede wszystkim do katolickiej większości. Pal licho samego Terlikowskiego, ale tak myśli również większość polityków z partii rządzącej i cała masa samorządowców zawiadujących szkołami oraz przedszkolami.
I nic się w tej kwestii nie zmieni, jeśli my, ateiści, agnostycy, bezwyznaniowcy etc., nie przeciwstawimy się im. Cudu nie doczekamy, jeśli będziemy siedzieć cicho, zamiast domagać własnych praw, za przykładem Grażyny Juszczyk, nauczycielki z Krapkowic. Sukces “czarnego marszu” – odbywającego się w wielu miastach Polski w obliczu planów wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, pokazał, że nie warto siedzieć cicho. Przeciwnie: tylko głośne domaganie się przestrzegania własnych praw przynosi skutek.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…