W Astanie trwają rozmowy w sprawie pokoju w Syrii. Będą niełatwe, rezultat wątpliwy. Za dużo sprzecznych interesów w tym regionie.
Rozmowy odbywają się pod patronatem trzech graczy: Rosji, Turcji i Iranu. To nie są nowi gracze na Bliskim Wschodzie, nie ukrywają swoich apetytów na czołowe pozycje. Żeby to się udało, Astana musi stać się synonimem sukcesu. W tym celu dogadać się muszą przedstawiciele rządu Baszszara al-Asada z umiarkowaną opozycją, przy czym warto pamiętać, że wspomniane „umiarkowanie” ogranicza się często tylko do nazwy. Pozytywnemu rezultatowi nie będzie sprzyjać też zapewne nieobecność innych ważnych uczestników syryjskiego konfliktu: USA i walczących ofiarnie Kurdów. Ci ostatni po raz nie wiadomo który w swojej historii zostali oszukani przez wielkie mocarstwa, które najpierw wiele im obiecywały i pomagały bronią, by w końcowym efekcie wykluczyły z rozmów.
Trzy państwa, pod których patronatem toczą się rozmowy, mają za zadanie zmusić opozycyjne grupy zbrojne na terenach pod ich kontrolą militarną, do rozejmu. To się w znacznej mierze udało, ale cały wschód Syrii wciąż ogarnięty jest ogniem wojny, ponieważ ISIS został wyłączony z procesu pokojowego i dalej walczy, a nawet odnosi sukcesy.
Być może byłoby łatwiej, gdyby w Astanie to trójki rozgrywających dołączyły Stany Zjednoczone, ale obecnie, podczas zmiany prezydenta i jego drużyny, na razie zaniechali wyrazistszych działań. W stolicy Kazachstanu jest tylko ambasador USA.
Sukces rozmów w Astanie oznaczałby, że na Bliskim Wschodzie pierwszoplanową rolę obejmuje Rosja.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…