Gdy na horyzoncie politycznym majaczy przed nami dyktaturka, a pisowska propaganda znowu opluwa Ryszarda Kapuścińskiego, warto – ku pouczeniu – zobaczyć rozkład innej dyktatury, którą przedstawił kiedyś w swym „Cesarzu”.
Wagę bowiem tego utworu doceniono już od pierwszego wydania w 1978 r.. A potem był on wielokrotnie wznawiany, adaptowany na teatralną scenę i przekładany. Słusznie. Bo w pełni na to sobie zasłużył. Stanowi doniosłe (i intelektualnie bogate) zjawisko we współczesnej literaturze polskiej. Zarazem – znakomity reportaż społeczno-polityczny, którego źródłem są opowieści o realnych zdarzeniach, oparte m.in. na barwnych relacjach ich bezpośrednich świadków lub uczestników.
Nie zatrzymuje się on jednak na nich. Tak je dobiera, by stawały się wyrazem poniekąd uniwersalnych mechanizmów politycznych. A także obrazów błyskotek i rupieci władzy, funkcjonujących podczas ostatnich dziesięcioleci panowania cesarza Etiopii Hajle Selasje i jego dworu. Głównie zaś: upadku cesarstwa w czasie etiopskiej rewolucji z 1974 i 1975 roku.
W horyzoncie jednostkowych interesów
Błyskotki te to hierarchie i dostojności, dworski protokół, rytuały i zwyczaje. Także benefity, jakimi władza może obdarzać wybranych. A rupiecie to nie jakieś rzeczy, lecz ci ludzie, którzy popadli w niełaskę i zostali przez władzę skazani na polityczny niebyt. Jedno i drugie uobecnia się w bogatej, złożonej pajęczej sieci intryg, stosunków, powiązań i zależności, spoza której mało kto z zaplątanych w nią widział (czy chciał widzieć) realia kraju.
Sieć ta bowiem paraliżowała ich i zaślepiała. Jednocześnie uruchamiała działania na tyle tylko, na ile było to niezbędne do zdobywanych (lub odzyskania utraconych) konfitur władzy, przywilejów i dostojeństw. Czyli: o tyle, o ile służyło to realizacji ich prywatnych, egoistycznych interesów. Reszta natomiast nie liczyła się wcale.
Nie mogli więc i nie chcieli rozumieć rzeczywistego charakteru i funkcji dworu i jego (malejącego) zakorzenienia społecznego. Było to dla cesarza do czasu wygodne – na pozór tylko on ogarniał dworską i pozadworską całość. I mógł nad nią roztaczać władzę absolutną.
Choć przecież i jego horyzont poznawczy był ograniczony. Bo wiedział tyle, ile donieśli mu dworacy, którzy mieli dostęp do jego uszu. A oni dbali, by mu opowiadać to, co chciał usłyszeć. Inaczej czekałaby ich utrata łask i degradacja.
I tak obie strony tkwiły w świecie pozorów i mistyfikacji. Dopiero rewolucja z 1974-1975 roku odsłoniła im, jak faktycznie było. Ale też wtedy rozpadła się pajęcza sieć struktur władzy. Jej zaś niedawno jeszcze tak istotne błyskotki stały się śmieciami. A oni wraz cesarzem – niczym. Mniej niż zerem.
Sposób jednak, w jaki to Kapuściński przedstawił i konstrukcja fabuły, zatarły granice między beletrystyką a narracją typowo reporterską. I nie mogło być tu inaczej. Autor bowiem chciał nie tylko wiernie opisać, co widzieli jego liczni rozmówcy. Zamierzał też ukazać ukryte pod powierzchnią zjawisk specyficzne mechanizmy społeczne, polityczne i kulturowe. Mechanizmy, które osobliwej rzeczywistości cesarstwa Etiopii nadawały barwę, smak i zapach. Ale przede wszystkim: zapewniały mu trwałość. Aż do mizeności jego końca.
Stąd swoista stylizacja wypowiedzi jego rozmówców. Retuszowanie ich i uzupełnianie refleksją, do której – być może – sami nie byli zdolni.
Dlatego też bohater tej arcyliterackiej książki reportażowej nie ma charakteru indywidualnego lecz zbiorowy, o wielu oczach, uszach i wrażliwościach. Ujednolicający się wszakże pod piórem Kapuścińskiego.
A on przy tym przybiera on postawę pełną dystansu i ironii. Pod powagą wietrzy groteskę. Pod groteską zaś – rzeczywistą tragedię narodu, z której rewolucja miała go wybawić. Choć – jak wiemy – jedną tragedię zastąpiła inną. Ale już tej fabuła „Cesarza” nie obejmuje.
Duch „Operetki” Gombrowicza
Sądzę, że źródłem i środków stylistycznych i pisarskiej postawy, wyłaniającej się z utworu, jest dla autora W. Gombrowicz. Choćby z „Operetki”. I nie jest to przypadkowe. Bo przedstawiany w nim cesarz i jego dwór to coś jakby złożonego z gotowych matryc działań i form zachowań, wypełnianych przez konkretnych ludzi.
Pozbawiają ich one twarzy i indywidualności. Nakładają natomiast w miejsca, gdzie twarz ma się znajdować swoiste gombrowiczowskie „gęby”. Czynią ich one li tylko funkcjonalnymi elementami fabuły, wyrażającej realia i strukturę monarchii absolutnej.
Znakomicie zostaje to przedstawione chociażby wtedy, gdy pokazuje narrator przemianę, jaka dokonywała się w tych, co w danym momencie uzyskiwali cesarską nominację na jakieś wysokie stanowisko. Oto przed nią byli oni tacy, jak wszyscy. Ich sylwetki i rysy twarzy niczym się nie wyróżniały. Były swobodne i rozluźnione. Co najwyżej zaaferowane jakimiś sprawami życiowymi.
Natomiast po akcie nominacji – jak czytamy – „Przede wszystkim zmienia się figura człowieka. Dawniej szczupła i wcięta, teraz zaczyna zmierzać w stronę kwadratu (…) Jest to kwadrat masywny, solidny – symbol powagi i ciężaru władzy. (…) Zmienia się również spojrzenie. Inna będzie jego długość i kąt padania. Spojrzenie to wydłuży się teraz do jakiegoś punktu dla nas zupełnie niedosiężnego i dlatego rozmawiając z nominantem, z powodu powszechnie znanych praw optyki, nie będziemy przez niego dostrzegani, gdyż jego ogniskowa będzie znajdować się hen, z tyłu za nami”.
Wszystko jednak normalnieje i wraca do dawnej postaci, kiedy w swoim czasie nominant stanowiska zostaje pozbawiony i staje się tylko rupieciem władzy.
„Cesarz” Kapuścińskiego więc wyrasta z konkretów. Ale od nich zmierza ku sprawom i rzeczom uniwersalnym. Ukazuje bowiem pewien model władzy, który może się pojawić w każdej formie ustrojowej.
Sądzę, że owa „cesarskość” funkcjonowała w tzw. realnym socjalizmie, jak i obecna jest wszędzie, gdzie dużo ma do powiedzenia biurokracja i hegemon, któremu służy. Biurokracja, która nigdy nie wymaga rozumu i kompetencji, a lojalności i ślepego podporządkowania.
„Cesarz” więc zdaje się żywy w najbardziej rozwiniętym kapitalizmie, jak i w tym naszym rodzimym, pokracznym, groteskowym i wilczym. Wiele tedy możemy jeszcze przeżyć form aktualizacji tej książki. Dlatego będzie ona wciąż wznawiana.
Godzi się też ją polecić czytelnikom i tego portalu, bo jest tu nad czym pomyśleć. Zwłaszcza, gdy z rosnącym zdumieniem i niepokojem coraz wyraźniej przed ich oczyma wyłania się być może kolejna i (jak na nasze warunki) siermiężna dyktaturka.
Już zresztą widać jej ludzi, których figury – podobnie, jak to czytamy w „Cesarzu” – „dawniej szczupłe i wcięte, teraz zaczynają zmierzać w stronę kwadratu (…) Jest to kwadrat masywny, solidny – symbol powagi i ciężaru władzy”…
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Nazywać „Cesarza” reportażem, to jak nazywać Stary Testament historią świata.Mimo wielkich zalet literackich czy fabularnych, cesarz jest w dużej części konfabulacją. I nie trzeba się tu odwoływać do wspomnień etiopskich białogwardzistów ))))):, ale wystarczy książka Domosławskiego…