Coś się zmienia w Arabii Saudyjskiej, ale lepiej nie mieć złudzeń. Nowy przyszły król Muhammad ibn Salman to mieszanina liberalizmu gospodarczo-obyczajowego i zwykłego okrucieństwa.
Ostatnie wieści z Arabii Saudyjskiej są zwykłe i niezwykłe. Do zwykłych należy np. publiczna egzekucja 6 mężczyzn za „nieposłuszeństwo królowi”, tj. nielegalną manifestację antyrządową w Katif na wschodzie kraju, gdzie mieszka mniejszość szyicka. Do niezwykłych – niespodziewany komunikat ministerstwa edukacji, prawdziwie rewolucyjny: dziewczęta będą miały w szkołach WF!
Oba wydarzenia ilustrują staro-nową politykę księcia Muhammada ibn Salmana, od 21 czerwca oficjalnego następcy tronu, 31-letniego syna trzeciej żony starego króla, zwanego w rodzinie królewskiej „Dzikim” ze względu na swą bezwzględność i porywczość. Ale to on, oprócz rozpętania wojny w Jemenie, wraz ze swymi technokratycznymi doradcami wykształconymi w Stanach, stworzył ambitny plan rozwoju gospodarczo-społecznego kraju „Wizja 2030”, który tak zachwycił monarchę. Czyżby dziewczęta miały w przyszłości służyć w armii? Zdaje się, że chodzi raczej o to, niż troskę o prawa kobiet.
Pałacowa zmiana ról
81-letni król Salman, zmęczony i chory, jednym czerwcowym podpisem zmienił przyszłość kraju forsując własną linię dynastyczną. Rozstrzygnął konkurencję między „Muhammadajn” (dwójką Muhammadów), jak w ostatnich latach zwano najbardziej wpływowych zastępców króla – następcę tronu, 57-letniego bratanka Muhammada ibn Najifa (MiN) i wice-następcę, młodego syna Muhammada ibn Salmana (MiS).
Wieczorem 21 czerwca MiN został skazany na (tymczasowy?) areszt domowy. Przewieziono go pod silną obstawą do jego pałacu w Dżeddzie nad Morzem Czerwonym i nagle słuch po nim zaginął. Został pozbawiony wszystkich funkcji rządowych i następstwa tronu na rzecz wice, co jest absolutnym precedensem w historii królestwa. Pałacowy zamach stanu musiał być przygotowywany od dawna i nie był taki łatwy. Mohammed ibn Najif miał do tej pory znakomite stosunki z Pentagonem i CIA, jak też innymi służbami zachodnimi.
To on, jako wieloletni minister spraw wewnętrznych odpowiedzialny za „walkę z terroryzmem” pilnował, by Al-Kaida (AK) i później Państwo Islamskie (PI) funkcjonowały gdzie się da, ale nie w Arabii. Saudyjska gałąź Al-Kaidy została przezeń skutecznie wypchnięta do Jemenu, by stać się czynnikiem destabilizującym ten kraj i dać pretekst do zainstalowania tam amerykańskiej bazy lotniczej. Kiedy jemeńscy szyiccy górale, na skutek serii krwawych zamachów AK i PI w 2015 r. obalili prosaudyjski rząd, podjęli walkę z terrorystami i zmusili Amerykanów do ewakuacji bazy, do gry wszedł jednak MiS, już wtedy minister obrony. Rozpoczął swą pierwszą wojnę. Konfliktu z Jemenem wygrać nie może, ale pokonał za to MiN, oskarżając go o tajny sojusz z emirem Kataru Tamimem al-Sanim, zawarty ponoć specjalnie, by skontrować „Dzikiego”.
Rodzina i religia
Żadna z petro-monarchii Zatoki Perskiej nie zdobyła niepodległości w wyniku walki narodowo-wyzwoleńczej. Została im darowana przez parę brytyjsko-amerykańską, która doceniła chęć współpracy miejscowych władców, godzących się – co do jednego – na zachodnie bazy wojskowe. „Ojciec” niepodległości Arabii, pierwszy król od 1932 r. Abd al-Aziz ibn Saud zasłużył się wybiciem pół miliona swoich rodaków, którzy opierali się jego klanowi i zachodnim mocarstwom. Stany stały się gwarantem jego władzy w zamian za sprzedaż ropy wyłącznie za dolary, a król zapładniał swe 32 żony, by stworzyć dynastię, do której należy dziś ok. 25 tysięcy osób. Inflacja książąt i księżniczek doprowadziła do podziału na klany wokół królujących synów Abd al-Aziza, a rodzina królewska, która przerodziła się w państwową nad-klasę, rządziła się na zasadzie międzyklanowego konsensusu. Obecny król Salman, forsując „Dzikiego”, zerwał z tą tradycją.
Arabia Saudyjska jest Państwem Islamskim, któremu się udało. Na razie nie wiadomo, czy król oddając praktycznie pełnię władzy swemu synowi umocnił kraj, czy go osłabił. Trzeba pamiętać, że tylko w dwóch krajach na świecie – w Arabii i Katarze – wahhabicka odmiana sunnickiego islamu jest religią państwową. Oba od lat eksportują ten fundamentalizm gdzie się da i odnoszą sukcesy w miarę kolejnych amerykańskich wojen przeciw państwom muzułmańskim, co skutkuje postępującą destabilizacją kolejnych regionów i terroryzmem. W Rijadzie zaczęto obawiać się jednak, że ta destabilizacja może sięgnąć samej Arabii, a katarska dynastia al-Sanich, jest jedyną zastępczą rodziną rządzącą, która mogłaby służyć saudyjskim wahhabitom, gdyby królestwo miało się rozpaść.
Spółka jastrzębi
Zdaniem obserwatorów domu Saudów, młody MiS ma jeszcze, oprócz swojego ojca, innego mentora i przyjaciela, oprócz swego ojca: Muhammada ibn Zaida (MiZ), księcia, następcę tronu Abu Zabi, największego emiratu Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA). To on rządzi, bo prawowity suweren Abu Zabi i przewodniczący ZEA, jego brat Chalifa ibn Zaid, miał 3 lata temu wylew, który go wyeliminował z życia politycznego. 56-letni MiZ imponuje MiS nie tylko jawną wrogością wobec Kataru (ZEA zaproponowały ni mniej, ni więcej aneksję Kataru pod władzą Abu Zabi), ale i pewną skutecznością wojskową, bo jedynie jednostki ZEA, sformowane głównie z najemników, odniosły jakiś sukces w wojnie z Jemenem. W 2015 r. zdobyły Aden, dawną stolicę sunnickiego Jemenu Południowego, podczas gdy dowodząca koalicją armia saudyjska nie jest w stanie zdobyć najmniejszego skrawka szyickiego Jemenu Północnego, a głównie powoduje masakrę ludności cywilnej.
MiZ jest typowym „jastrzębiem”, który rządzi dzięki gwarancjom zachodnim (w Abu Zabi mieści się największa na Półwyspie Arabskim francuska baza wojskowa lotniczo-morska), ale i „Dziki”, namaszczony przez ojca i Trumpa, dobrze nosi swój przydomek. MiS stoi na czele armii najbogatszego kraju arabskiego. Zawziął się na najbiedniejszy kraj arabski, bo traktuje Jemen jako wstęp do przyszłego otwartego konfliktu z szyickim Iranem. Jego wojownicze przemówienia anty-irańskie, oskarżanie Kataru o współpracę z Iranem i terroryzm, kupowanie broni za niebotyczne kwoty, to próba konsolidacji własnego kraju podminowanego tłumionymi wewnętrznymi konfliktami wokół swej linii dynastycznej.
Fatalne rozpięcie
Bliski Wschód jest rozpięty między dwoma biegunami politycznymi: Izraelem i Iranem. Wszystko, co się tam dzieje, łącznie z wojnami w Syrii i Jemenie, kręci się wokół tej niewidzialnej osi. W porównaniu z barbarzyńską dyktaturą w Arabii, Iran jest republikańskim krajem demokracji i wolności obywatelskich, ale nie tylko dlatego daje zły przykład: jest szyicki, więc „heretycki”. Arabię łączy z Izraelem zależność od USA i wspólny wróg. Izrael po cichu uczestniczy w wojnie z Jemenem i coraz ściślej, choć dyskretnie, współpracuje z petro-monarchiami Zatoki. Pól naftowych Abu Zabi strzegą izraelskie firmy wojskowe, przedstawicielstwo handlowe w Katarze funkcjonuje z sukcesami, a tajne kontakty dyplomatyczne między Saudami i państwem żydowskim stały się już tylko tajemnicą poliszynela.
Dziesiątki lat wahhabickiej symbiozy między Katarem a Arabią skończyły się, gdy saudyjski książę Bandar ibn Sultan, organizator terroryzmu światowego, wieloletni ambasador saudyjskich królów w Waszyngtonie, zakończył swą służbę. Opiekę nad Braćmi Muzułmanami, matrycą Al-Kaidy, organizacją, która istnieje zarówno w krajach Maghrebu, jak i Maszreku, przejął katarski emir. Tak się złożyło, że dodatkowo flirtował nie tylko z Iranem, ale i innymi, którzy przeciwstawiają się hegemonii pary izraelo-amerykańskiej w regionie, palestyńskim Hamasem i libańskim Hezbollahem.
„Dziki” Mohammed ben Salman wie doskonale, że nic nie może wydarzyć się na jego półwyspie bez zezwolenia tej pary, a jedną czwartą Kataru zajmuje gigantyczna baza amerykańskiego Centcomu – dowództwa ewentualnych teatrów wojny od Afganistanu po Maroko. Jego nienawiść do katarskich as-Sanich, to nie tylko problem dynastyczny, ale, podobnie jak w przypadku Jemenu, kolejne pole zastępczej walki z Iranem. Na razie jest zastępcą króla, ale gdy zacznie królować, prawdziwa wojna zawiśnie na włosku.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
jankesko-żydowski bardzo demokratyczny pieszczoch.Wkrótce Norwegia da mu Nobla .Czekają tylko na telefon z Waszyngtonu