Podobno nawet Jarosław Kaczyński był jednym z dwóch i pół miliona światowych czytelników „Kapitału XXI w.” Thomasa Piketty’ego. I oto ów ekonomiczny bestseller ma swój dalszy ciąg: 14 grudnia ukazało się obszerne studium, nad którym pracowała setka ekonomistów ze wszystkich kontynentów. Powinni się z nim zapoznać się zarówno ludzie lewicy, jak i ci wszyscy, którzy wierzą jeszcze w mity neoliberalizmu.
Piketty należał do komitetu redakcyjnego ogromnej pracy zespołu World Wealth and Income Database (WID.world), która nosi tytuł „Raport o nierównościach światowych 2018”. Podobne raporty powstawały wcześniej, ale ten jest wyjątkowy: daje obraz rozwarstwień dochodowych w latach 1980-2016, tj. od początku wejścia w życie ideologii neoliberalnej, która zglobalizowała się wyjątkowo szybko.
Do tej pory analiza światowych nierówności zatrzymywała się z reguły na krajach wysoko uprzemysłowionych, tym razem sięga państw „gospodarek wschodzących”, jak Indie, Rosja, Chiny. Nie koncentruje się na 1, czy 10 proc. najbogatszych warstw społecznych, lecz, dzięki dostępowi do danych fiskalnych i krajowych księgowości, podjęła próbę objęcia pozycji wszystkich warstw. Oczywiście przy porównywaniu różnych stron świata mamy do czynienia z sytuacjami często bardzo odmiennymi, uwarunkowanymi różnymi odpowiedziami kulturowo-politycznymi na podobne problemy, jednak jedno jest już pewne: neoliberalizm prowadzi społeczeństwa do katastrofy – wszędzie eksplodowały nierówności dochodowe, cofając nas wszystkich do XIX w., a nawet dalej.
Baśń dla maluczkich
Raport WID, niejako przy okazji, obala jeden z najtrwalszych mitów neoliberalizmu, tzw. teorię skapywania. Ta „teoria”, ukuta nie przez ekonomistów, lecz agencje PR w 1981 r., to opowieść o św. Mikołaju uosobionym przez najbardziej majętną, amerykańską warstwę społeczną. Według niej, jeśli pozwolić miliarderom się bogacić, deregulując wszystko i zmniejszając im podatki, ich bogactwo jakimś cudem będzie „skapywało” na klasę średnią i resztę, ruszy wzrost gospodarczy, a wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Ta baśń, w najróżniejszych formach, jest ciągle silnie obecna w języku polityków i komentatorów, zwykle z klasy średniej, która na tym micie najwięcej straciła.
Hasło „pozwólcie najbogatszym być jeszcze bogatszym” pierwszy powtarzał w kółko jak najęty Ronald Reagan, aktor klasy C, który wygrał wybory prezydenckie w Ameryce w 1980 r. To on, szczelnie obstawiony ludźmi z Wall Street, dokonał zamachu na progresywny system podatkowy, wynaleziony zresztą w Ameryce. Trudno w to dziś uwierzyć, ale kiedyś był to stosunkowo egalitarny kraj – najbogatsi płacili od 80 do nawet 91 proc. podatku. W Europie pojawiła się równocześnie Margaret Thatcher, którą neoliberalizm szczególnie podniecił: jej słynna TINA (There is no alternative) miała być fundamentem baśni o św. Mikołaju.
Najbogatsi wygrywają walkę klas dzięki neoliberalizmowi, choć nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), mocno przecież hołdujący temu sposobowi myślenia, uznał, że bajka o skapywaniu jest dobra najwyżej dla dzieci. Dwa lata temu ekonomiści MFW pisali: „Konstatujemy, że wzrost dochodów ubogich i klasy średniej powoduje wzrost gospodarczy, podczas gdy wzrost dochodów 20 proc. najbogatszych go zmniejsza – tzn. kiedy bogaci się bogacą, nie wpływa to na dochody reszty.” Setka ekonomistów WID przestudiowała rozkład dochodów na świecie od niemal 40 lat i rezultat jest miażdżący: owszem, najbogatsi dzięki neoliberalizmowi stali się o niebo bogatsi, ale za to dochody klasy średniej nie ruszyły ani trochę. To normalne: istotą neoliberalizmu jest trwałe skierowanie strumienia dochodów z dołu do prywatnej, majątkowej góry. I ta góra nigdy nie była św. Mikołajem.
Kontrast europejsko-amerykański
Ekonomiści pod okiem Piketty’ego i innych zwracają uwagę na różnicę między wzrostem społecznych nierówności dochodowych między Ameryką a zachodnią Europą. W Ameryce, od czasów Reagana, nie tylko progresja podatkowa została silnie zredukowana. Równocześnie zamrożone zostały najniższe płace, a nierówności w dostępie do edukacji i ochrony zdrowia sięgnęły szczytu: nie ma wśród współczesnych państw uprzemysłowionych kraju, w którym nierówności pogłębiłyby się tak krzycząco. Donald Trump ze swoją ostatnią reformą podatkową z pewnością zyska osobiście, ale jego kraj zmierza prosto w kierunku trzecioświatowych warunków społecznych.
Ekonomiści z WID podkreślają, że w Europie różnica dochodów między 0,001 proc. najbogatszych, a najsłabiej uposażoną połową społeczeństw urosła najwolniej na świecie. Dlaczego tak się stało? Bo Europa broni się jeszcze dzięki swym wprowadzonym po II wojnie światowej systemom socjalnym. Są one oczywiście systematycznie podgryzane, ale progresja podatkowa, bardziej egalitarny podział podatków i mimo wszystko bardziej szczodra polityka płacowa wobec klas ludowych (wraz z dostępem do edukacji), pozwalają naszemu kontynentowi pozostać na cywilizacyjnym szczycie. Tu też klasa średnia zaczyna powoli zauważać, że jej dzieci mają trudniej, widzi postępy „śmieciowienia” stosunków pracy, ale prawdopodobnie będą musiały minąć jeszcze ze dwa-trzy pokolenia, zanim uzna ostatecznie baśnie neoliberalizmu za oszustwo.
Wielki przepływ
Neoliberałom udało się dokonać w b. krótkim czasie bezprecedensowego, masowego transferu bogactwa publicznego w kierunku prywatnego. Autorzy raportu zbadali relacje kapitału publicznego do prywatnego, których suma reprezentuje wszystko, co posiada jakiś kraj: „od lat 1980 wielki przepływ z pierwszego do drugiego miał miejsce prawie wszędzie”. Najlepiej neoliberałom poszło w ich ojczyznach, w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Ich mienie publiczne netto jest odtąd negatywne (bo dług publiczny jest większy). I już ledwo pozytywne we Francji, Niemczech, czy Japonii.
W tym czasie kapitał prywatny urósł do niebotycznych rozmiarów. Było to tym łatwiejsze, że dzięki neoliberalnym deregulacjom 1 proc. najbogatszych ściągał do swoich kieszeni aż 27 proc. światowego wzrostu dochodów. Czyli mniej więcej tak, jak w czasach feudalizmu. Skutek: „Taka sytuacja znacznie ogranicza zdolność rządów do takiej redystrybucji dochodów, która ograniczyłaby wzrost nierówności.” A postęp nierówności oznacza zawsze upośledzenie życia gospodarczego i społecznego, wzrost niesprawiedliwości i przemocy.
Od Arabii do Rosji
Najbardziej upośledzonym społecznie na naszej planecie jest Bliski Wschód. Tu po prostu neoliberalizm spotyka się z logicznie najbardziej sprzyjającym mu ustrojem: feudalizmem. 10 proc. najbogatszych zgarnia aż 60 proc. dochodów narodowych. Tę średnią ciągną w górę oczywiście totalitarne dyktatury – monarchie z Zatoki Perskiej. Wystarczy tam należeć do rodziny panującej (np. w Arabii Saudyjskiej to 25 tys. osób), by okradać resztę na całego. Arabscy rządzący oczywiście też opowiadają baśnie o „skapywaniu” w różnych odmianach, zgodnie ze światową modą. Indie, Brazylia, zaczęły niestety naśladować ten model, nie jest tam dużo lepiej. O Afryce lepiej milczeć.
Z kolei Rosjanie po upadku komunizmu przeżyli brutalną transformację, łagodzoną neoliberalną propagandą w czasach Jelcyna. Dzisiaj ta połowa Rosjan, która zarabia najmniej, musi się zadowolić 20 proc. narodowego dochodu, podczas gdy jeszcze w 1989 r. miała co najmniej 30 proc.. 45 proc. dochodu trafia teraz do 1 proc. społeczeństwa – do najbogatszych. Oligarchowie przejęli znaczną część przemysłu wydobycia bogactw naturalnych, podczas gdy na dole drabiny społecznej rozwinęło się dobrze już znane w innych krajach Europy wschodniej „uśmieciowienie” i prekaryzacja zatrudnienia.
Lekarstwo? Polityka
Raport WID ostrzega, że w ciągu najbliższych dziesięcioleci nierówności społeczne będą się pogłębiać. W rytmie, w jakim dziś postępują, w 2050 r. 0,1 proc. najbogatszych w Stanach Zjednoczonych, Chinach i Unii Europejskiej, będzie zgarniać część dochodu, którą dysponuje dziś jeszcze cała klasa średnia tych regionów, ta, która tak chętnie uwierzyła w neoliberalizm i jego bajania. Oczywiście wielki transfer z dołu do góry odbija się też na najuboższych.
Według raportu, „…jeśli natomiast świat poszedłby umiarkowaną drogą europejską, nierówności mogą zostać zredukowane, jak i bieda”. Badanie dało okazję do prześledzenia polityki społeczno-gospodarczej w porównywalnych krajach, jak Chiny i Indie. Chiny prowadzą inną politykę, więc nierówności wzrastają tam dużo wolniej, niż w Indiach, tak przywykłych do kastowości, że nie trzeba tam opowiadać baśni. Inaczej mówiąc, niebezpieczny wzrost nierówności nie jest żadnym fatalizmem, tylko rezultatem wyborów politycznych.
Owszem, neoliberalizm wszędzie osłabił i zubożył państwa na rzecz wielkich organizacji finansowych, ale tylko państwowa polityka gospodarcza może uchronić kraje przed społecznym zwyrodnieniem. Ekonomiści WID tłumaczą, że przede wszystkim trzeba wprowadzić autentycznie progresywne podatki, a potem zabrać się za sprawiedliwą dystrybucję. Inaczej zostanie nam niewzruszona wiara w św. Mikołaja lub rewolucja.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
Paradoksalnie sam autor wzorem nowolewicowych krytyków ”neoliberalizmu” hołduje jego wolnorynkowym bajeczkom o rzekomym zaniku państwa zastępowanym przez ponadnarodowe korporacje, tymczasem posiada ono obecnie możliwości szpiegowania i ingerencji w życie swych obywateli na bezprecedensową w dziejach skalę a wszystko to dzięki pełnej współpracy z tymiż korporacjami medialnymi, finansowymi, medycznymi etc. w ramach politycznego outsourcingu. Tak więc to co określa się mianem ”neoliberalizmu” jest niczym innym jak kapitalizmem państwowym – jedynym realnym bowiem nie ma kapitalizmu bez etatyzmu, ”wolny rynek” nie powstałby nigdy bez ingerencji państwa co już dawno wykazali choćby lewicowi przecież badacze tacy jak Karl Polanyi czy Gabriel Kolko. Tymczasem gros współczesnej lewicy nadal bezmyślnie utożsamia kapitalizm z jakowąś ”anarchią rynkową” z którą nigdy nie miał on nic wspólnego, nawet w mitycznym XIX nie istniała żadna jego ”dzika” odmiana, podzielając ten przesąd z liberałami odmiennie tylko go wartościując upatrzywszy zbawiennej roli w ingerencji państwa gdy tamci obwiniają ją za całe zło w gospodarce. Jedni i drudzy są równie ślepi na fakt iż związek między wielkim kapitałem a rządem jest naturalny bowiem potrzebują one siebie wzajem stanowiąc integralną całość – dużym przedsiębiorcom i finansistom nie zależy na konkurencji przecież lecz jej zdławieniu i zapewnieniu sobie monopolu a co najmniej oligopolu w sferze gospodarczej tego zaś bez wsparcia państwa a konkretnie rządzącej nim kasty dokonać nie sposób, poza tym niezbędne jest ono dla zabezpieczenia długofalowych, przedsiębranych na ogromną skalę inwestycji etc. aż przykro tłumaczyć tak oczywiste wydawałoby się oczywistości dorosłym, inteligentnym ponoć ludziom [ ale głupkowate samozadowolenie lewicy i jej bezczelność są już przysłowiowe, to samo tyczy ich liberalnych adwersarzy ]. Same USA stanowią najlepszy tego dowód – dziś gdy wciąż są hegemonem sławią rzekomy ”wolny rynek”, lecz kiedy były peryferyjnym państwem na dorobku zwalczały go wprost określając ”brytyjskim systemem” , któremu w imię samostanowienia wypowiedziały otwartą wojnę handlową ustami Henry Claya, żadnego tam radykała lecz przedstawiciela WASP-owskiej elity, bezwzględnie tępiąc obcą konkurencję na własnym terenie [ radzę obadać cóż to było takiego ”American School” vel ”National System” ] bowiem neoliberalne bajdy są dobre tylko dla silnych co zbudowali własną potęgę bynajmniej na ”swobodzie handlu”. Może warto więc troszkę się douczyć wpierw zamiast kręcić w chocholim tańcu uprawiając walkę z wiatrakami jak pan Jurek w powyższym artykule.
Raczej jedynie rewolucja…
A któż miałby tą rewolucję poprowadzić?
KAPITALIZM – KANIBALIZM!