Renta rodzinna po polsku to droga przez mękę.
ZUS-u nie lubi nikt. Dla pracodawców jest to instytucja wysysająca ich zysk. Zamiast bowiem celebrować oglądanie na koncie kolejnych zer przed przecinkiem, są zmuszeni dopłacać do każdego pracownika. Podobnego zdania są wszyscy młodzi, prężni i unurzani w etosie korporacyjnym. ZUS pozbawia ich części zarobków, nie gwarantuje sensownej emerytury, a na dodatek transferuje ich ciężko zarobioną kasę do kieszeni jakichś pasożytów.
Zaś za największych pasożytów, czyli beneficjentów ZUS-u, uchodzą renciści. Zdawać by się mogło, że choć ta grupa powinna pałać do organów emerytalno-rentowych jakimś przyjaźniejszym uczuciem. Nic z tych rzeczy. Renciści ZUS-u nienawidzą.
O ile jednak renciści zdrowotni z racji toczących ich chorób i konieczności stawania przed komisjami oceniającymi, czy renta się należy czy nie, siłą rzeczy nie mogą się afiszować ze swoja nienawiścią – to już renciści rodzinni powinni jak najbardziej.
„Może” = „nie wolno”
Renta rodzinna przysługuje członkom rodziny osoby, która w momencie śmierci była uprawniona do emerytury, renty czy też takich wynalazków jak zasiłek przedemerytalny, świadczenie przedemerytalne albo i nauczycielskie świadczenie kompensacyjne. Wysokość renty zależy od kwoty, która przysługiwałaby nieboszczykowi.
Prawo stanowi nawet, że bliscy zmarłego otrzymają rentę także wtedy, gdy dana osoba nie dostawała tych świadczeń, ale spełniała warunki wymagane do ich uzyskania. W takim wypadku ZUS powinien przyjąć, że osoba zmarła była całkowicie niezdolna do pracy.
„Powinien” = „nigdy w życiu”
I tu dochodzimy do pięty achillesowej tak ZUS-u, jak i naszego prawa obowiązującego w instytucjach publicznych.
„Powinna”, „może”, „w szczególnych przypadkach”, „w nadzwyczajnych okolicznościach” – te wszystkie wskazania wynikające z ustaw i rozporządzeń powodują, że urzędnik jest bogiem.
To do niego należy ocena sytuacji i okoliczności. To on ma określić, czy powinien, czy nie powinien i to, że może, znaczy także, że może się nie zgodzić. Furtki, furteczki i płynne określenia powodują, że przepisy są niejasne i stanowią podstawową przyczynę wściekłości zarówno petentów jak i oficjeli. Do tego należy dołożyć podstawową cechę polskiej biurokracji, jaką jest upatrywanie w każdym oszusta i złodzieja.
To, że ZUS powinien uznać, że renty rodzinne należą się dzieciom i wdowie po facecie, który spełniał warunki do ZUS-owskich świadczeń, oznacza najczęściej wiele tygodni, jeśli nie miesięcy, przepychanek przez wszystkie instancje Zakładu, a nawet sądy. Pierwszą bowiem odpowiedzią najniższego w hierarchii urzędnika jest zawsze odmowa.
Najbardziej wkurzające jest to, że zwykle więcej niż połowa odprawionych z kwitkiem ludzi nawet nie pomyśli, że racja jest po ich stronie. Nie odwołują się. ZUS dzięki temu jest do przodu. ZUS czyli państwo, czyli obywatele. W normalnym społeczeństwie obywatelskim, coś takiego nikomu nie mieściłoby się w pale. U nas jednak zostać okradzionym przez instytucje państwa nie jest czymś dla tegoż państwa nagannym. Tak było za cara, za Niemca, no i za komuny. Więc niby czemu teraz ma być inaczej?
Jest kapitalizm, a w kapitalizmie rządzą kapitaliści. W ZUS też.
Wystarczy przejrzeć listę członków Rady Nadzorczej Zakładu, by przekonać się, ze roi się tam od przedstawicieli tzw. pracodawców. Nie dziwota zatem, że w ich interesie jest to, by świadczenia ZUS były tak niskie, jak się tylko da. No i są. A na dodatek wypłacane są nader niechętnie.
„Pod warunkiem” = „nie da się”
Średnia renta to ok 1500 zł brutto. Czyli na rękę jakieś 1100 zeta. Jeśli nieboszczyk osierocił trójkę dzieci i małżonkę, to należy im się 95 procent tej kwoty do równego podziału. Na głowę przypadają wówczas mniej niż trzy stówy. O ile oczywiście wdowa udowodni, że ma mniej niż 50 lat, ale jest tak schorowana, że świadczenie jej się należy. Jak nie udowodni, to rentowy szmal dostają tylko dzieci.
Dzieciństwo bez ojca do przyjemności nie należy. Żeby je jeszcze bardziej zohydzić, wymyślono u nas ZUS wraz z jego procedurami.
Dzieci na początku każdego roku szkolnego muszą wyciągnąć ze szkoły kwity, że się uczą. Ale same kwity Zakładowi nie wystarczą. W szkole pojawia się kontroler i sprawdza, czy aby na pewno uczeń o nazwisku takim a takim chodzi na lekcje. Bo jakby wagarował, to rentę mu się co najmniej zawiesza. Kontroler wpada do szkoły raz do roku, by nikt w niej nie zapomniał, ze Malinowska to córka faceta, który śmiał wpaść pod TIR-a, a Kowalskiemu snopowiązałka nadwerężyła śmiertelnie matkę. Czy trzeba komuś dodawać, jak kontrolowane przez państwo dziecko jest postrzegane przez dyrekcję szkoły i nauczycieli? Tak jak każdy, kto korzysta z państwowej kasy, czyli jak patologia.
Jeśli jednak takiej patologii uda się dostać na studia, to kontrolerzy ZUS łażą za nią dalej. Rektoraty i dziekanaty już się do nich przyzwyczaiły. Ale na tym nie koniec.
ZUS wymyślił sobie bowiem, że zaświadczenie o kontynuowaniu nauki należy przedstawiać we wrześniu. Rok akademicki ma zaś to do siebie, że startuje w październiku. Zatem kompletnymi listami studentów dziekanaty dysponują właśnie w tym miesiącu. Bywa, że dla ZUS jest to wystarczający powód, by wypłacanie szmalcu zawiesić. Odkręcanie tego trwa nieraz nawet kwartał.
Decyzja = odmowa
Nie daj Bóg, by rencista rodzinny był na tyle ambitny, by załapać się na taką brewerię jak studia doktoranckie. Renta rodzinna przysługuje bowiem tylko do ukończenia 25. roku życia. A jeśli ten wiek osiągnie będąc na ostatnim roku studiów, prawo do renty przedłuża się do zakończenia danego roku. No i cacy. Tyle, że w kodeksie rodzinnym stoi jak byk, że jak dziecko się uczy, to rodzic ma go karmić i ubierać do ukończenia przezeń 26 lat. Niby rok nie wyrok, ale w tym przypadku owszem. Uczelnie doktorantów przyjmują na stan swojego ZUS wówczas, gdy ci wypadają spod skrzydeł rodziców, czyli dzień po 26. urodzinach. ZUS przestaje wypłacać rentę rodzinną rok wcześniej. Wychodzi na to, że przez rok ambitne dziecko przedwcześnie zgasłego nie ma prawa do publicznej służby zdrowia i różnych takich. Chyba że pobierająca parę stów mamuśka odliczy sobie od tego parę ładnych groszy i doubezpieczy dziecko ze swojej renty wdowiej.
W świecie panującego wśród absolwentów bezrobocia, doktoryzowanie się zaczyna być modne. Co roku numer z brakiem ubezpieczenia dotyka przynajmniej kilkaset osób. Dla uczelni to nie problem. Dla ZUS tym bardziej.
Roczna dziura ubezpieczeniowa to problem tych z przerostem ambicji naukowych. Państwo ma ich w nosie. Po zrobieniu doktoratu oni będą mieli państwo dokładnie w tym samym miejscu. Ludzie z literkami PhD przed nazwiskiem dadzą sobie doskonale radę za granicą.
Wakacje = zakaz wstępu do przychodni
O ile doktoranci nie robią na nikim wrażenia statystycznego, to licencjaci i magistrzy jak najbardziej. Na ZUS-ie też.
Przepisy są niejasne. Ustawa o szkolnictwie wyższym osobno definiuje status studenta i osobę, która ma prawa studenta. Pierwsze pojęcie dotyczy wszystkich przed obroną prac dyplomowych. Prawa studenta przysługują zaś tym, którzy się już obronili – do 31 października danego roku.
ZUS uważa, że świadczenia przysługują tylko osobom, które mają status studenta. Problem pojawia się nawet wtedy, gdy absolwent dostanie się na studia magisterskie. Według ZUS w okresie wakacyjnym po obronie pracy licencjackiej żadne świadczenia nie przysługują.
Problem ten dotyczy nie tylko studentów, którzy otrzymują rentę, ale wszystkich tych, których do ubezpieczenia zdrowotnego zgłasza uczelnia. Jak się okazuje, między studiami licencjackimi a magisterskimi mogą być pozbawieni bezpłatnej opieki lekarskiej. Zdarza się, że student traci dostęp do państwowej służby zdrowia już w dniu obrony. Uczelnia wyrejestrowuje go natychmiast. Według ZUS studenci kończą wtedy kształcenie. Absolwent w systemie eWUŚ, czyli w przychodniach, na pogotowiach i w szpitalu wkrótce po obronie wyświetla się na czerwono.
Normalność ≠ Polska
W przyszłym roku czeka nas nieznaczna waloryzacja emerytur i rent. Nieznaczna – z powodu deflacji (zaledwie o 0,52 proc.). Politycy, pomimo zbliżających się wyborów, nie martwią się zbyt o klientów ZUS-u. Dopiero co przepadł projekt SLD, podwyższający renty wdowie o 25 proc. świadczenia należnego zmarłemu małżonkowi. Prócz tego w rozmowach na linii Kopacz-Duda obecni są niemal wyłącznie seniorzy, pobierający najniższą emeryturę. Rząd z budżetu czerpie niechętnie, zgodziłby się ewentualnie wypłacenie w marcu 2016 jednorazowych dodatków. Co z rencistami rodzinnymi? Prawdopodobnie nic, nadal będą bujać się z nieprzychylnym sobie systemem.
Wyjścia z tej sytuacji są trzy. Pierwsze: posyłać do szkoły czterolatki, by studia zaczynały w wieku 16 lat. Wtedy z doktoratem zdążą przed ukończeniem 25. roku życia. Drugie: spowodować, by w Sejmie zasiadali mądrzy posłowie, którzy będą chcieli i umieli stworzyć spójne i proste prawo. Trzecie: wysłać wszystkich pracowników ZUS na rok stażu do któregoś z cywilizowanych krajów Europy Zachodniej, by nauczyli się na czym polega służebna rola instytucji państwowych w stosunku do obywateli. Ponieważ jednak szans na realizację żadnego z tych pomysłów nie ma, najlepiej powstrzymać się przed umieraniem.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
O rencie dla studenta
https://www.eporady24.pl/renta_rodzinna_z_zus,pytania,16,96,14772.html
Czyli w jaki sposób ZUS weryfikuje, że ktoś jest po obronie?
Z autopsji: obrona licencjatu w czerwcu i złożone papiery na uzupełniające studia (magisterskie), które rozpoczynają się w październiku. Nikogo nie interesuje co ma z sobą zrobić student od czerwca do października, bo dopiero wówczas uczelnia wystawi odpowiednie zaświadczenie. Następuje wstrzymanie renty rodzinnej oraz ubezpieczenie zdrowotne. Strach nawet z domu wychodzić, żeby nogi nie złamać, bo brak ubezpieczenia spowoduje konieczność płacenia za składanie nogi i gips. O banalnej grypie nawet nie wspomnę, bo przecież od czerwca do października to nie jest sezon grypowy, prawda?
„Służebna rola instytucji państwowych ” to chyba jest najśmieszniejsze w naszym kraju.
renta jest co roku do konca wrzesnia. w wakacje nie ma problemu
Jakieś bzdury wypisujecie. Pracuję w dziekanacie od 15 lat. Co roku wystawiamy wiele zaświadczeń o toku studiów dla naszych studentów do okazania w ZUS. Nigdy nikt z ZUS nie przyszedł na kontrolę. Bo co ma kontrolować? Chyba Redakcja zapomniała, że studia to nie szkoła. Tu się listy obecności nie sprawdza.