Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do żadnych morskich, czy lądowych bitew, ale widząc, jak dwa wrogie obozy stojąc na swych brzegach prężą muskuły, wymachują dzidami i rzucają klątwy, można spodziewać się wszystkiego. Spór grecko-turecki we wschodniej części Morza Śródziemnego angażuje coraz więcej krajów Unii Europejskiej, NATO, bo chodzi o konflikt między jego członkami, ale też Libię, Izrael, Niemcy, Rosję i Stany Zjednoczone. Na szczeblu państw ciągle mówi się o pokojowym rozwiązaniu konfliktu i wysyła kolejne okręty wojenne i samoloty w sporny region. Nagle stał się on mocno „zapalny”.
Najnowsza wiadomość nie jest zbyt krzepiąca: do prawdziwego tłoku okrętów wojennych różnych bander dołączyli Rosjanie, z nigdy nie widzianą tam jeszcze tak dużą flotyllą wojskową: co najmniej 15 dużych okrętów, nie licząc jednostek pomocowych i zaopatrzenia, oraz ciężkozbrojnych okrętów podwodnych. Formacja ta usytuowała się między Cyprem a Lewantem i na razie nie wiadomo, czy chodzi tu o jakieś ewentualne działania przeciw dżihadystom w Syrii, czy ów napięty kontekst w tej części Morza.
W bardzo redukcyjnym skrócie można powiedzieć, że chodzi o pieniądze, wielkie bogactwa. Mianowicie 10 lat temu amerykańska Komisja Geologiczna oceniła po swych badaniach, że pod dnem morskim obszaru między greckimi wyspami Kretą i Rodos na zachodzie a Lewantem na wschodzie spoczywa „co najmniej” 5 765 000 000 000 metrów sześciennych gazu. Zainteresował się tym szybko Izrael, który wspólnie z Cyprem i Grecją podpisał umowę na eksploatację tych zasobów i budowę gazociągu EastMed. Problem: pominięto inne kraje regionu, przede wszystkim Turcję, dla której dostęp do gazu stał się nie tylko sprawą pieniędzy, ale i wręcz honoru.
Honorem unieśli się też Grecy i Cypryjczycy, gdy się dowiedzieli, że Turcja podpisała z rządem libijskim umowę podziału dna morskiego na swoje strefy ekonomiczne, co dało Turkom okazję do ubiegania się o gospodarczy dostęp do złóż, szczególnie na wschód od Krety, o czym Grecja nie chce słyszeć. Grecy podpisali w listopadzie ub. roku podobny układ, tyle, że z Egiptem i podzielili dno tak, że wielki obszar na wschód od Krety ma teraz dwóch wrogich „właścicieli” – Grecję i Turcję. Do tego dochodzą konflikty na tle zasięgu samych wód terytorialnych: Grecja ma przy tureckich wybrzeżach wiele wysp, co w znacznej części eliminuje Turków z eksploracji podwodnych bogactw.
Turcja podpadła wcześniej Francji w związku z konfliktem w Libii. Podczas gdy Francuzi popierali tamtejszego marszałka Haftara, który miał zamiar dokonać zamachu stanu w Trypolisie, Turcy wysłali swoje wojsko, które uratowało międzynarodowo uznany rząd i odepchnęło daleko od miasta siły Haftara. Doszło nawet do incydentów między tureckimi a francuskimi okrętami wojennymi. Gdy konflikt o gaz robił się coraz głośniejszy, prezydent Macron zorganizował koalicję poparcia dla Grecji i Cypru (Med7), włączając w nią m.in. Włochy, Hiszpanię i Portugalię.
W tej chwili Izrael i Stany Zjednoczone zachowują się bardzo dyskretnie, ale wiadomo, że oprócz flotylli rosyjskiej w spornym regionie jest już co najmniej 38 okrętów tureckich (w tym 12 podwodnych), 36 francuskich, 30 greckich i 24 włoskich. Na razie na tym konflikcie zyskuje Francja – sprzedała właśnie Grecji 18 samolotów bojowych Rafale i dużo innego sprzętu, w tym morskiego. Turecki prezydent Erdogan kpi sobie z Macrona, podczas gdy ten drugi „wykluczył” Erdogana ze swoich „partnerów”. Grecja mówi o pokojowym rozwiązaniu, podobnie jak Turcja, lecz dodatkowo wzmocniła siły wojskowe 18 swoich wysp na Morzu Egejskim i nie chce rozmawiać z Erdoganem, dopóki „nie zaprzestanie prowokacji”, podczas gdy to samo zarzuca jej Turcja.
Mało kto wierzy w wojnę na Morzu, liczy się, że wszystko w końcu rozejdzie się po kościach, ale są i obawy, że przypadkowa iskra może podpalić beczkę prochu, która tam teraz stoi. Oby nie.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…