Nie da się rozważać kwestii alimentacyjnej, nie biorąc pod uwagę, że żyjemy w kraju żałośnie niskich płac. W kraju, gdzie większość ludzi nie ma żadnych oszczędności, żadnej rezerwy, żadnej miękkiej poduszki, na którą można spaść.

Alimenty stały się ostatnio modnym tematem. Do mainstreamu wrzucił go poniekąd Mateusz Kijowski, nie pierwszy i nie ostatni zapewne polityk, który ma problem z łożeniem na własne dzieci. Głośno było o „wypaczeniu” programu 500+. Okazało się, że sądy interpretują świadczenie jako dodatkowy dochód, zmieniający sytuację finansową rodziny, a więc mający wpływ na wysokość alimentów. Kilka dni temu wybuchła też bomba w postaci pisanego przez stowarzyszenia broniące „praw ojców” projektu, zawierającego pomysły tak kontrowersyjne, że oburzyły się na niego jednocześnie feministki i konserwatyści. Niestety, jak to zwykle bywa z tematami „medialnymi” ogromna większość argumentów, padających w sporze jest kompletnie odklejona od brudnej, biednej polskiej rzeczywistości i dotyka kwestii aksjologicznym, a nie bytowych. Tymczasem mamy do czynienia z realnym problemem społecznym – co piąte dziecko w Polsce wychowuje się w niepełnej rodzinie. W ogromnej większości przypadków opiekę nad dziećmi sprawują matki; ojcom zwykle zabezpiecza się kontakty np. w co drugi weekend. Średnia wysokość alimentów wynosi 700 zł; przy czym normą jest niewywiązywanie się ojców z tego zobowiązania. Suma zadłużenia alimentacyjnego wynosi już 4,5 mld zł.

Chłopaki nie płacą

Rozmowa na temat sytuacji dzieci, których rodzice nie żyją razem, odbywa się na dwóch płaszczyznach – kwestii opieki i kwestii alimentów. Organizacje reprezentujące ojców – niestety dość ponure i nierzadko plujące nienawiścią do kobiet grupy – domagają się większego udziału mężczyzn w wychowaniu dzieci. Zaś organizacje feministyczne od lat próbują zwrócić uwagę na problem niepłaconych alimentów i dramatycznej sytuacji samodzielnych matek, które – jak wynika np. z raportów GUS na temat warunków życia Polaków – mają obecnie realne problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb życiowych swoich i swojego potomstwa. To właśnie dzieci z takich rodzin najczęściej są niedożywione (częściej niż dzieci z rodzin wielodzietnych, mimo teoretycznie niższego zagrożenia ubóstwem), ich matki najczęściej nie są w stanie pozwolić sobie na kupno podręczników szkolnych czy zapewnienie sobie bezpiecznych warunków mieszkaniowych (np. w domu bez grzyba na ścianach). W ogromnej mierze wynika to z faktu, że setki tysięcy polskich ojców po rozstaniu z matkami swoich dzieci przestają łożyć na ich utrzymanie, czy też robią to w stopniu niewystarczającym, co w dodatku spotyka się z pewnym społecznym zrozumieniem i akceptacją. Powszechne jest wręczanie niepłacącym tatusiom wynagrodzenia pod stołem, brakuje też instrumentów do windykacji alimentacyjnych długów.

“Dobrzy tatowie” znaleźli sobie ostatnio reprezentację w Sejmie – w ich imieniu poseł Paweł Skutecki z klubu Kukiz’15 przedstawił projekt, który poza zapisami wyglądającymi jak tworzone na zamówienie sprawcy przemocy w rodzinie, zawiera zasadniczą zmianę wizji rodzicielstwa po rozstaniu – alimentacja ma być wprowadzana w sytuacjach wyjątkowych, kiedy jedno z rodziców nie chce się opiekować dzieckiem, a domyślnym rozwiązaniem ma być opieka naprzemienna, czyli i ojciec i matka mają ją świadczyć w tym samym zakresie. Obecnie taki podział to bardzo rzadka sytuacja – obydwoje rodzice muszą się na nie zgodzić, a sąd – na podstawie opinii Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczo-Konsultacyjego – i tak może nie wyrazić na nie zgody. Co więcej – w Kodeksie Rodzinnym i Opiekuńczym w ogóle nie ma regulacji dotyczących tego zagadnienia. Nie wiadomo więc, czy w takiej sytuacji wyznaczać alimenty (np. ze strony bardziej zamożnego rodzica w stronę uboższego, żeby zapewnić dziecku stały poziom materialny) albo jak określać miejsce zamieszkania dziecka. Są psychologowie, którzy twierdzą, że to w ogóle fatalny pomysł – każdy człowiek, tym bardziej małoletni, potrzebuje jednego domu; inni uważają, że każde inne rozwiązanie, ograniczające kontakty dziecka z jednym z rodziców to krzywda – ci powołują się np. na fakt, że jest to powszechna praktyka m.in. w krajach skandynawskich, a jej warunkiem nie jest tam wcale idealna zgoda pomiędzy rodzicami, chociaż oczywiście poprawne stosunki są wskazane.

Wojna płci

Anna Dryjańska z Feminoteki w komentarzu na temat projektu ustawy posła Kukiz’15 z jednej strony słusznie łapie się za głowę, pokazując, jakie szkody może przynieść domyślne przekazywanie połowy opieki ojcu w sytuacji, w której jest on np. sprawcą przemocy w rodzinie, czy osobą uzależnioną od alkoholu. Z drugiej – próbuje dowieść, że ojcowie są po prostu gorszymi rodzicami, którzy nie potrafią kupić dziecku butów, czy zadbać o to, żeby szło najedzone do szkoły. Szczerze mówiąc trudno mi zrozumieć, dlaczego feministka posługuje się szkodliwymi stereotypami na temat braku zdolności rodzicielskich u mężczyzn i uważa, że na podstawie tych stereotypów powinno się tworzyć prawo. Ojcostwo w Polsce się zmienia, a prawo, według którego rozwód rodziców oznacza rozwód dzieci z tatą, jest rozwiązaniem niedostosowanym do realiów, powodującym wiele prawdziwych dramatów.

Oczywiście, zgadzam się z Dryjańską oraz wieloma innymi osobami, które twierdzą, że istnieją ogromne różnice kulturowe pomiędzy podejściem kobiet i mężczyzn do rodzicielstwa. Małych chłopców uczy się, że opieka nad kimś innym i dbanie o jego potrzeby są „pedalskie” („Chłopiec z lalką?!”), mężczyźni znacznie mniej czasu poświęcają na opiekę nad dziećmi, rzadziej rezygnują czy ograniczają pracę zawodową, rodzicielstwo w znacznie mniejszym stopniu wpływa na ich karierę. Spędzają ze swoim potomstwem mniej czasu, przez co ich więź jest zwykle słabsza. Są ogólnie – ze względu na sposób, w jaki się ich wychowuje – mniej skłonni do poświęceń. Wielu mężczyzn nie rozumie, dlaczego alimenty, które mają płacić, są tak wysokie, bo nie wie, ile kosztuje utrzymanie dziecka – nie bez powodu reklamy produktów spożywczych czy odzieży dziecięcej kierowane są do kobiet. Wielu uważa się też za ofiary swoich byłych żon i partnerek, które, żądając pieniędzy, z pewnością chcą zemsty za nieudany związek, a nie na czynsz.

Mimo to nie jestem gotowa zgodzić się z wizją (wynikającą poniekąd z tekstu Anny Dryjańskiej w NaTemat), że mężczyźni są po prostu złymi ludźmi, a przez to złymi, nieodpowiedzialnymi ojcami, którzy nie potrafią się opiekować swoimi dziećmi i nie chcą tego robić, a alimentów nie płacą ze złośliwości. Nie da się rozważać kwestii alimentacyjnej zapominając o fakcie, że żyjemy w kraju żałośnie niskich płac, w kraju, gdzie większość ludzi nie ma żadnych oszczędności, żadnej rezerwy, żadnej miękkiej poduszki, na którą można spaść. Wielu alimenciarzy to nie podli, nieodpowiedzialni leserzy, którzy mają gdzieś, że ich dzieci pomrą z głodu, tylko ludzie, którym po prostu nie wystarcza pieniędzy.

Z pustego i Salomon, czyli alimentacyjna matematyka

Koszty życia po rozstaniu drożeją lawinowo – nagle trzeba utrzymywać dwa mieszkania i codziennie gotować dwa obiady. To m.in. dlatego ze statystyk GUS wynika, że rodziny wielodzietne są w trudniejszej sytuacji materialnej niż samodzielne matki, ale dzieci, które się w nich wychowują, mają w większym czy w podobnym stopniu zaspokojone potrzeby – tam gdzie naje się sześć osób, siódma nie robi różnicy. W przypadku rodzin niepełnych mamy do czynienia z dokładnie odwrotnym procesem – życie osobno kosztuje więcej.

Wyobraźmy sobie parę – obydwoje zarabiają po ok. 3 tys. zł brutto (to mediana dochodów w Polsce), mają dwoje dzieci. Dopóki są razem, kwota ok. 4,5 tys. zł na rękę pozwala im na jako takie utrzymywanie się na powierzchni, oszczędne, ale w miarę godne życie. Jeśli ojciec dzieci się wyprowadzi i wynajmie mieszkanie, będzie mu ciężko wycisnąć powiedzmy 1,2 tys. zł na alimenty miesięcznie; z drugiej strony matka będzie miała bardzo poważny problem, żeby przeżyć z dwójką dzieci za jedną pensję. Trudności pojawią się nie ze względu na czyjąś chciwość, mściwość, niegospodarność albo lenistwo, tylko czystą matematykę. Oczywiście konsekwencje tego smutnego równania ponoszą najczęściej kobiety i ich dzieci – to one bowiem nie dostają od ojców i byłych mężów pieniędzy, których potrzebują na wspomniane jedzenie czy książkę od polskiego.

W takiej sytuacji wprowadzenie opieki naprzemiennej jako bazowego rozwiązania też jest kompletnie nierealne, bowiem wbrew oczekiwaniom “dobrych tatów” utrzymanie dziecka wcale nie kosztuje mniej, niż wynosi w Polsce świadczenie alimentacyjne. W kraju, w którym kupno mieszkania to inwestycja na całe życie, lokali komunalnych brak, a rynek prywatny oferuje je w cenach zabierających często ponad połowę pensji, ⅕ rodziców nie będzie w stanie pozwolić sobie na utrzymywanie dwóch mieszkań, w których dzieci będą miały komfortowe warunki.

Państwo potrzebne od zaraz

Mam niejasne wrażenie, że rozważanie tej problematyki na poziomie “wojny płci”, chociaż bardzo emocjonujące i z perspektywy feministycznej w dużej mierze zrozumiałe, po pierwsze zakłamuje obraz, a po drugie uniemożliwia znalezienie rozwiązania bardzo poważnego problemu społecznego, który z wszelkim prawdopodobieństwem będzie się nasilał – o ile bowiem coraz więcej osób się rozwodzi, o tyle sytuacja materialna Polaków poprawia się bardzo powoli albo wcale. Wydaje się oczywiste, że wychowywanie dzieci przez osoby, które nie są razem, jest po prostu jedną z tych losowych sytuacji, w których wielu ludziom potrzebna jest pomoc ze strony państwa, co zresztą jest standardem w większości państw z rozsądną polityką społeczną. Może jakiś wspólny marsz alimenciarzy i alimenciar, domagających się wprowadzenia takiej pomocy w Polsce?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Matki celowo wyłudzają jak największe alimenty jednocześnie utrudniają ojcom kontakty z dziećmi dla wielu kobiet dziecko jest kartą przetargową – Płacisz ile chcę to widzisz dziecko a jeśli nie to walcz o każde spotkanie. Dziecko jest traktowane jak bankomat. Takimi sprawami powinien zająć się minister Ziobro bo to zwyczajne wyłudzenia. Najgorsze jest to że nie zawsze mąż jest winien rozpadu związku ale w 90 % przypadków właśnie prawnicy doradzają rozwiedzionym kobietom takie zachowania. W jedną stronę działa tylko prawo? Minister obiecał i słowa dotrzymał ścigać alimenciarzy ale to ci którzy wcale nie płacili lub robili uniki ale są też uczciwi ojcowie którzy płacą a są okradani przez byłe partnerki w świetle prawa. Będąc sprawiedliwym należy również zrobić porządek z kobietami które czasem same przyczyniły się do rozpadu związku lub zwyczajnie złapały faceta na dziecko i żyją w wolnych związkach a traktują alimenty jako źródło utrzymania.Same są stałymi klientkami salonów kosmetycznych, fryzjerskich siłowni chodzą w drogich ciuchach i jeżdżą drogimi samochodami zarejestrowanymi na któregoś z rodziców. Nawet dobrze prosperujące firmy przepisują na rodziców żeby udawać jakie to one biedne. Jestem mężatką z dwójką dzieci i pracujemy oboje z mężem a nie stać mnie na prowadzenie takiego życia jak moje rówieśniczki”samotne matki” które udają poszkodowane i całe społeczeństwo im współczuje nie znając prawdy o nich. Znam bardzo wiele młodych kobiet które właśnie w taki sposób wyciągają jak najwyższe alimenty po pretekstem różnych fikcyjnych zakupów dla dzieci wymyślonych zajęć pozaszkolnych na które tylko zapiszą dzieci żeby dostać zaświadczenie do sądu a potem wcale nie korzystają aż do następnej rozprawy o alimenty. Moje koleżanki „samotne matki” żebrzą u mnie o każdy paragon z ubrań które zakupiłam swoim dzieciom raz nawet się pobiły która była pierwsza… Jedna chciała wymusić na mnie abym na jej nazwisko wzięła fakturę od rehabilitanta gdzie chodzę z córką ze względu na wadę postawy. W tedy nie wytrzymałam i wykrzyczałam wszystkim pozostałym co o nich myślę. One roześmiały mi się w twarz nazywając mnie niezaradną… Ogromnym błędem jest okazywanie w sądzie tylko paragonów nie faktur imiennych + zdjęcie dziecka w ty ubraniu którego dotyczy faktura. Paragony można wziąć przy kasie w każdym sklepie bo nie każdy je bierze lub dostać od znajomego nie jest to żaden problem. Sklepy nie powinny też wystawiać faktur na podstawie paragonu tylko w momencie zakupu tak jak robią to apteki. Na takie zachowania jest społeczne przyzwolenie i nikt nie porusza tego tematu i nic z tym się nie robi.

  2. „Organizacje reprezentujące ojców – niestety dość ponure i nierzadko plujące nienawiścią do kobiet grupy”

    Od razu widać, że napisała to skrajna feministka, która nienawidzi facetów. Tekst mógłby nawet być ciekawy i warty uwagi, gdyby nie te plucie jadem nienawiści. Czytam i nie wierzę: plująca jadem nienawiści pokazuje inne osoby wołając „one plują nienawiścią”.

    Zero też informacji, że facet mający płacić alimenty może mieć nową rodzinę, którą również musi utrzymywać, a to także wpływa na jego zdolność do płacenia alimentów. 500+ jest dochodem który ma zaspokoić potrzeby dziecka, więc sąd ma prawo uwzględniać go przy wyliczaniu alimentów uwzględniając nie tylko potrzeby ekonomiczne dziecka (nie jego matki), ale również sytuację matki i ojca, oraz zdolność do płacenia.

    Ja wiem, że skrajne feministki takie, jak autorka, chciałyby, by ojciec łożył kupę kasy na matkę z dzieckiem nawet, gdy sam nie ma pracy albo jest bezdomny, bo facetów należy nienawidzić i wysysać ostatnie krople życia, żeby tylko kobietom było dobrze, ale ws. alimentów potrzebny jest obiektywizm i zrozumienie obu stron problemu, a nie tylko jednej.

  3. Nie, Dryjańska dobrze to opisała, pod tym nic więcej się nie kryje, jak zrobić tak aby nie płacić alimentów. Po ataku na kobiety bejsbolami biskupów i fanatyków, inni też chcą dowalić kolejnego kopa. Przecież nie płaci na żonę tylko na dziecko, nikt mu nie zabrania opiekować się dzieckiem naprzemiennie, czy sobie w rodzinie ustalić na co się właściwie to przeznaczy. Nie ma tak że nasze społeczeństwo jest zrównoważone w wychowaniu, w większości wychowują kobiety, gdyby rzeczywiście byli naprzemienni, trzeba by było się zastanowić nad alimentami i od strony kobiety, jeśli wychowuje facet, a kobieta robi karierę i są po rozwodzie. Ale tu jest sytułacja gdzie to jakiś rodzynek w cieście zajmuje się po rozwodzie dzieckiem i to jeszcze kobiety w rodzinie pomagają, bo nie ma przygotowania jak to robić. Masa kobiet jest z chorymi dziećmi i teraz wchodzi ustawa gdzie jeszcze będzie więcej, a tu faceci wogóle wieją, to jeszcze zabierzmy to parę groszy, więc to jest ewidenta przemoc, która jest wyrażona w przemocy ekonomicznej.

    1. Chociaż ja spotkałem sie z państwem gdzie nie ma alimentów, bo facet może być nieodpowiedzialny, więc państwo wnosi wtenczas ogromną pomoc społeczną, bo to polityka długodystasowa. Jak zainwestujemy w drogi to nam firmy transportowe się rozwiną i inne, które płacą podatki i tak droga jest tania w konsekwencji. Tak samo tutaj, państwo infestuje w samotną matkę, a następnie państwo gdzie zadbali o rozwój tego dziecka czerpie dochody gdy ono dorośnie, że wkład początkowy się zwraca kikudziesięciokrotnie w latach. U nas nieodpowiedzialne państwo zwala wymóg na nieodpowiedzialnego faceta, bo oni państwo nie inwestuje w pomoc społeczną, ani facet chce płacić alimenty. Wyrośnie dzieciak na niedorozwoja który napłodzi kolejnych niedorozwoi, z alergią na odpowiedzialnośc.

    2. Co to znaczy infestowanie w samotną matkę? Czy to aby nie jest jakieś nowe zboczenie ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…