Władza się przestraszyła. Jeszcze nie zachwiała, ale straciła pewność siebie. Zamiast chwilowych demonstracji w kilku metropoliach zobaczyła zryw całej Polski. Łącznie z małymi miasteczkami i ze „strefami wolnymi od…”, które miała za swoje absolutne bastiony (i gdzie kobiety też głosowały dotąd na PiS). Ten szok zrobił swoje. Pokazał w pełnym świetle prawdziwą twarz naszych rządzących, bez masek dobrotliwych i społecznie wrażliwych przywódców: Mateusz Morawiecki wygłosił do kobiet oświadczenie godne bezdusznego bankstera klepiącego formułki o kościelnych wartościach, Jarosław Kaczyński w kolejnych publicznych wystąpieniach tak osunął się w odmęty szaleństwa, że – jak głoszą przecieki – mit Wielkiego Stratega upadł nawet w jego własnej partii, a Andrzej Duda znowu pobił wszystkich w tchórzostwie. – Trzeba wziąć się do pracy i przygotować nową ustawę, która będzie chroniła np. dzieci z zespołem Downa, ale dawałaby szansę kobietom, których płód ma nieusuwalne śmiertelne wady. Wolność wyboru kobiety musi być zachowana – oświadczył.
Miało brzmieć łaskawie i merytorycznie, wyszło żałośnie. My, demonstrujące i demonstrujący na ulicach, mamy na to odpowiedź. Brzmi ona donośnie od kilku dni, burząc spokój i rządzących, i tej opozycji, która niby nie chce PiS-u, ale naszego wolnego wyboru też nie chce. Bo pod gadaniem Morawieckiego o kościelnych wartościach w gruncie rzeczy się podpisuje.
Nie chcemy pięknych słówek, nie chcemy wyrazów zrozumienia, nie chcemy troskliwego pochylania się nad nami, które zawsze dziwnym trafem zawsze prowadzi do pochylenia się w niskim ukłonie przed klerem. Nie chcemy też wmawiania nam, że wyszłyśmy na ulice przede wszystkim po to, żeby „jebać PiS”, a resztę kwestii spornych możemy sobie potem załatwić w eksperckiej debacie. Albo że załatwi je za nas „prawdziwy Trybunał” – może niektóre z nas demonstrujących miały złudzenia w tej kwestii, ale, zdaje się, u większości rozwiał je dziś prof. Rzepliński, perorując o hołocie, awanturnikach i rozwibrowaniu politycznych emocji na cudze zamówienie.
Miały już swój czas obie strony przeklętego duopolu. Zasłużyły na nasze „wypierdalać” – i za aborcyjną kompromitację, i za nierówności społeczne, które biją w kobiety podwójnie, i za upadający na naszych oczach system opieki zdrowotnej, i za oświatę, która nie miała szans poradzić sobie ze zdalnym nauczaniem, za zlikwidowanie lub zapuszczenie wszystkiego, co miało służyć dobru wspólnemu. I za to, że przez lata budowały grunt pod wyrok TK, i za to, że pozbawiły kobiety nie tylko prawa do przerwania ciąży, ale nawet do zwykłego swobodnego dostępu do ginekologa – bo poza dużymi ośrodkami nawet to jest problem. Nikt się tym nie interesował, bo zwykłe życie zwykłych obywatelek i obywateli nie interesuje konserwatywno-neoliberalnych elit. I nie da się tego w nich zmienić: można tylko wykrzyknąć im w twarz to, co właśnie krzyczymy, a potem, organizując się, dopilnować, by dobrze usłyszeli.
Jesteśmy silne. My, pracujące i studiujące kobiety i dziewczyny, w pandemii jakby jeszcze bardziej obciążone obowiązkami. To my, nie wieczna „główna siła” opozycyjna, sprawiłyśmy, że rząd zaczął się miotać i rzucać groźbami na prawo i lewo, a równocześnie nie zdecydował się pacyfikować protestów z całą stanowczością. Zrozumiał, że wtedy może być skończony.
Zróbmy krok dalej – skoro potrafiłyśmy osiągnąć to same, bez ekspertów od bycia w opozycji, walczmy dalej o postulaty, które im wydawały się niepojęte. Tylko na początek weźmy postulaty Socjalnego Kongresu Kobiet: koniec ze śmieciowym zatrudnieniem, skrócenie czasu pracy, prawdziwa prospołeczna polityka mieszkaniowa. A potem twórzmy dalej wizję nowej, sprawiedliwej Polski wolności, równości i siostrzeństwa (i braterstwa też, bo równi i równe mamy być wszystkie i wszyscy). Jesteśmy w stanie pożegnać fałszywych przyjaciół i to zrobić. Tylko nie wolno nam się cofnąć.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…