– Nie zorganizowaliśmy zamachu w Ankarze – powtarzają przedstawiciele syryjskich Kurdów. Tymczasem Turcja prze do interwencji lądowej w Syrii.
Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że eksplozja w centrum Ankary była prowokacją. Do zamachu „dziwnym trafem” doszło kilkadziesiąt godzin po tym, gdy oburzone atakami na swoje pozycje w północnej Syrii kierownictwo kurdyjskich Powszechnych Jednostek Obrony (YPG) oznajmiło, że nie pozostanie bierne i zapowiedziało odpowiedź na turecki ostrzał. Światowa opinia publiczna dostała sygnał, że Kurdowie to prawdziwi terroryści. Turecki rząd liczy na to, że będzie on na tyle skuteczny, by wszyscy, łącznie z Amerykanami i pozostałymi państwami NATO, ostatecznie zapomnieli o heroicznej walce Kurdów syryjskich i irackich przeciwko Państwu Islamskiemu. Premier Turcji Ahmet Davutoglu apelował wczoraj do sojuszników Ankary, by przestali współpracować z Kurdami i jasno opowiedzieli się po stronie Turcji. Przywódcy YPG powtarzają natomiast, że z zamachem nie mają nic wspólnego.
Jeśli Ankara liczyła na zielone światło NATO dla interwencji zbrojnej w Syrii, na razie spotyka ją poważny zawód. Przedstawiciele Waszyngtonu stwierdzili, że nie mają pewności, czy to właśnie kurdyjscy partyzanci z północnej Syrii przeprowadzili zamach. To afront pod adresem prezydenta Erdogana, który w telewizyjnym wystąpieniu zaklinał się, że wina Kurdów jest pewna. Jakie dowody, rzekomo w rękach tureckiej policji, mają o niej świadczyć – nie sprecyzował.
USA nie dały błogosławieństwa na interwencję lądową, ale nie reagują, gdy Turcja kontynuuje naloty na pozycje Kurdów. W ciągu ostatniej doby ostrzelane zostały nie tylko oddziały Powszechnych Jednostek Obrony w Syrii, ale także Kurdowie iraccy walczący z ISIS na jednym z najtrudniejszych odcinków. Ahmet Davutoglu powiedział, że ataki te będą kontynuowane. Jego zapowiedzi spotkały się z powszechną aprobatą. O ile społeczeństwo tureckie może się dzielić w ocenach rządów Recepa Tayyipa Erdogana czy obecności religii w przestrzeni publicznej, w zdecydowanej większości dało się nastawić ją wrogo do Kurdów i ich żądań autonomii. Można się spodziewać, że po zamachu w Ankarze przynajmniej część Turków da się również przekonać, że lądowa interwencja „przeciwko wszystkim grupom terrorystycznym” to słuszna decyzja.
Można mieć tylko (ulotną) nadzieję, że po całej serii błędnych decyzji podejmowanych w sprawie kryzysu syryjskiego tym razem społeczność międzynarodowa właściwie przeanalizuje sytuację. Turecka interwencja wsparłaby wybrane przez Erdogana, bynajmniej nie demokratyczne, organizacje opozycyjne, dając nowe siły bezwzględnym sunnickim fundamentalistom. Kurdowie, nawet gdyby zostali zaatakowani przez silniejsze tureckie wojska lądowe, również łatwo skóry nie sprzedadzą. Wobec takiego obrotu spraw nie pozostałyby bierne Iran ani Rosja. Taki bieg wydarzeń nie przybliża ani zakończenia wojny w Syrii, ani tym bardziej uspokojenia sytuacji w regionie. Jakie byłyby dalsze konsekwencje, tłumaczyć nie trzeba.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
wszystkie środki dozwolone, aby tylko był pretekst do wojny