„Solidarność” opowiadając o sprzedawczyniach i kasjerkach, które nie mogą ugotować rodzinie i zjeść z nią niedzielnego obiadu, kłamie. Politycy PiS zapowiadający, że dzięki niedzielnemu zakazowi handlu należące do polskich właścicieli małe sklepy nareszcie zaczną przynosić kokosy, kłamią jeszcze bardziej. Pracodawcy z Lewiatana i Ryszard Petru roniący łzy nad tysiącami ludzi, którzy wylecą z powodu niedziałających w niedzielę sklepów, robią zaś sobie z ludzi totalne jaja.

Zanim obnażę kit wciskany przez wymienione towarzystwo przytoczę efekty eksperymentu, który 2 lata temu przerabiano na Węgrzech. Viktor Orbán wprowadził tam bowiem bezhandlowe niedziele, by po roku z konceptu się wycofać. Okazało się, że zarobiły na tym wielkie sieci handlowe. W czwartki i piątki ich sprzedaż rosła o ponad jedną czwartą. Wydłużono zatem godziny ich pracy. Węgrzy nauczyli się kupować w nich na zapas. Małe sklepy mimo niedzielnego monopolu miały przez to obroty mniejsze niż przed zakazem i zwyczajnie plajtowały. Bankrutowały, bo nie mogły przeciwstawić się wielkim akcjom promocyjnym wielkich konkurentów.

Stracili też pracownicy handlu. Przedtem za pracę w niedziele dostawali 150 proc. uposażenia. Po zmianie dostawali zwykłe nadgodziny płatne tylko 130 proc.

Najbardziej oberwało się jednak zwykłym konsumentom, którzy, tak jak u nas, pracując po 9-10 godzin dziennie, musieli znajdować czas, aby zrobić zakupy. Sondaże pokazały, że Madziarzy są wściekli na rząd, więc ten w ekspresowym tempie po roku wycofał się z zakazu.

U nas będzie inaczej. Na pewno nie grozi nam to, co u Orbána, czyli proste bezrobocie ludzi pracujących w handlu. Mamy realny deficyt rąk do pracy w tej niskopłatnej branży. Petru i kapitaliści wiedzą bowiem doskonale, że pracownika do sklepu szuka każda placówka handlowa. Jeśli więc ktoś wyleci z jednej, to z pocałowaniem ręki znajdzie robotę gdzie indziej. Nieszczerość liberałów wynika zatem nie z przesłanek merytorycznych, ale chęci zrobienia na złość PiS.

PiS w tej sprawie ma więcej za uszami. Obiecuje bowiem kokosy grupie, która, według Państwowej Inspekcji Pracy, jest największym wyzyskiwaczem pracowników. Chodzi o właścicieli małych sklepów. To tam, najczęściej na wsiach i w małych miasteczkach płaci się pod stołem i wedle widzimisię bossa. Tam wciąż nie ma bowiem dla pracownika alternatywy. Nikt o niego nie walczy. I to tam kobiety będące matkami i żonami w niedzielę będą musiały za śmieszne pieniądze pilnować kapitaliście interesu. Bo przecież zakaz wiejskich małych sklepów ma nie obejmować.

Dzieciate kasjerki i sprzedawczynie z wielkich miast już od dawna siedzą z rodzinami w domach. Chętnych na pracę w niedziele singli nie brakuje. W tym dniu dorabiają bowiem studenci, dla których praca w weekendy jest jedyną szansą na zarabianie. I to właśnie w nich uderzy zakaz handlu. Oni nie pójdą do konkurencji, bo konkurencja też będzie miała szlaban.

Na zakazie najlepiej wyjdą oczywiście wielkie sieci handlowe, które obciążą pracowników jeszcze większymi obowiązkami w dni powszednie i przy okazji zaoszczędzą na wypłatach za niedziele. I nie ma się co łudzić, że te oszczędności pójdą na wynagrodzenia harujących od poniedziałku do soboty. W kapitalizmie tak nie ma.

Jeśli nawet tylko co druga niedziela będzie dla handlu zakazana, to sukcesem będą się oczywiście cieszyć biskupi, bo zakaz to ich pomysł. Odtrąbi go i „Solidarność”. I to będzie już absolutny szczyt hipokryzji.

Hipokryzji, którą widać dopiero, gdy spojrzymy na „niedzielną” propozycję OPZZ. Lewicowi związkowcy zaproponowali nie zakaz, ale wprowadzenie dla wszystkich osób pracujących w niedzielę 250 proc dodatku za ten dzień i ustawowy zakaz zmuszania pracowników do niedzielnej pracy. Koncepcja ta wykazała, że „Solidarność” ma miliony pracujących tego dnia gdzieś, a wraz z nimi ich rodzinne obiadki. Pracownicy kin, knajp, telekomunikacji służb i licho wie kto jeszcze, z zakazu handlu w niedzielę nic by nie mieli. Propozycja Jana Guza okazała się myśleniem o wszystkich pracujących i wyszła naprzeciw tym, którzy dla dodatkowego wymuszonego potrzebą zarobku wolą, bądź muszą, pracować w weekendy. Nie zaś robić frekwencję w kościołach.

Czas pokaże, że rację ma OPZZ. Ale na dziś w mediach trwa prawicowy festiwal bajek opowiadanych o niedzielnym handlu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. to jakąś pokręcona ideologia. jak ktoś chce pracować w niedzielę to niech pracuje rząd będzie mu tego zabraniał

  2. Autor podaje prawicowy przykład Węgier, pomijając np. Austrię czy Niemcy, gdzie zakaz niedzielnego handlu – popierany przez lewicę – jest czymś normalnym.

    1. Rzecz w tym, że inspekcje pracy Niemiec i Austrii są miliony razy bardziej skuteczne i dofinansowane od swoich odpowiedników w Polsce i na Węgrzech.

  3. Cóż, takie „lewicowe” wypowiedzi gwarantują chadecji długie rządzenie w Polsce. Sam artykuł słabiutki, autor miejscami sobie sam zaprzecza, jest nielogiczny.. Walczący antyklerykalizm przebijający z artykułu nie może być utożsamiany z lewicowością..PIS śpi spokojnie, lewicy w Polsce niet…

    1. Nie martw się. Czyta lub otrzymuje sprawozdanie od ,,suszp”. Jednak nie zrobi nic aby płacono godziwe wynagrodzenie za pracę w nadgodzinach czy w święta.
      Dlaczego?
      odpowiedź jest prosta – to nie kasjerki z Tesco czy Wall Martu dadzą kasę na bilbordy i płatne spoty wyborcze. To nie kasjerki z Auchana dadzą synekury w zamian za wcześniejsze łaskawe traktowanie wielkich sieci przez urzędy skarbowe….

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …