W 2016 zaczęły się podpalenia samochodów, a potem rozbijanie szyb, napaści, obraźliwe napisy i groźby. Mieszkańcy dzielnicy Neukölln nie mogą czuć się bezpieczni. Są pewni, że za incydentami stoi neonazistowska Narodowodemokratyczna Partia Niemiec. Dwa razy usiłowano ją zdelegalizować – ale bez skutku.
Według raportów sporządzonych przez ReachOut, pozarządową organizację poradnictwa dla ofiar prawicowego ekstremizmu, rasizmu i antysemityzmu, w 2016 roku w dzielnicy Neukölln odnotowano 38 ksenofobicznych napaści i zamachów, w 2017 roku– 36. Sprawcy nie uderzają na oślep, ale wybierają albo aktywistów die Linke, albo imigrantów, którzy angażują się w pomoc innym przybyszom. Neukölln w ostatnim czasie stała się enklawą lewicowych działaczy, ale to również „dzielnica multikulti”, gdzie mieszka wielu muzułmanów z Turcji i Bliskiego Wschodu, a także ich dzieci, które już mają obywatelstwo niemieckie, ale nie wypierają się korzeni.
W lutym w nocy podpalono stojący pod wiatą obok domu samochód Ferata Kocaka, Niemca tureckiego pochodzenia, członka die Linke. Pożar celowo wywołano tak, aby po wysadzeniu samochodu płomienie ogarnęły też dom, w którym spał mężczyzna i jego rodzice. Cudem uszli z życiem. Tej samej nocy spłonął również samochód należący do właściciela pobliskiej lewicowej księgarni.
Germany. Berlin: Many Nazi-terror attacks in Berlin.
„In Berlin’s trendy Neukölln, right-wing attacks rattle activists”https://t.co/qkXFvHjXvj— decentral&global (@brainbuggy) 9 kwietnia 2018
Aktywista nie był zaskoczony: spodziewał się ataków i zastanawiał „kiedy kolej na niego”. Prawica nienawidzi go za to, że na Facebooku upublicznia rasistowskie wypowiedzi i wzywa do delegalizacji skrajnie prawicowych ruchów.
„Deutsche Welle” śledzi historię incydentów, jakie mają miejsce w dzielnicy w centrum Berlina i tak jak prześladowani aktywiści, ma pewność, że to dzieło NPD.
Jej szef w Berlinie, Sebastian Schmidtke, powiedział dziennikarzom, że „w niektórych dzielnicach miasta występuje nadmiar obcych elementów” i że „wcale mu się nie podoba mieszanka mieszkająca w Neukölln bo Niemcy powinny pozostać niemieckie”.
– Nie dam sobie uciąć ręki za 5000 osób. Zastrzega jednak, że jeżeli ktoś dopuściłby się „aktu skrajnej przemocy”, trzeba by rozważyć wykluczenie go z partii. Do tej pory takiego przypadku jednak jeszcze nie było – mówi, pytany, czy jest pewnien, ze za napaściami nie stoją członkowie jego organizacji. Schmidtke sam w ubiegłym roku stanął przed sądem za atak na uczestniczkę kontrdemonstracji. Dwa i trzy lata temu inni członkowie prezydium NPD dostali wyroki za napaści na tle rasowym i ciężkie uszkodzenia ciała.
W lutym policja dokonała rewizji mieszkań dwóch działaczy skrajnej prawicy. Śledztwo jest w toku. Służby niechętnie przyznają, że wśród podejrzanych o ostatnie regularne zamachy w centrum jest jeden z członków NPD, który w 2016 roku wyszedł z więzienia. Wtedy zamachy nasiliły się.
Dwa razy usiłowano zdelegalizować partię. W 2017 roku Trybunał Konstytucyjny oświadczył, że podstaw do delegalizacji nie ma, bo wprawdzie partia ma „wrigie nastawienie do Konstytucji, a jej ideologia wskazuje na pokrewieństwo z ideologią narodowo-socjalistyczną; jednak ta skrajnie prawicowa partia nie posiada potencjału, wystarczającego do obalenia demokracji w Niemczech”. Czyli jest niegroźna.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…