Konflikt w kociej kawiarni na warszawskiej Woli nie wygasa. Właścicielka domaga się od jednej z byłych pracownic 50 tys. zł. W odpowiedzi koleżanki zwolnionej zorganizowały we wtorek protest pod lokalem. Dziennikarz Strajk.eu rozmawiał z klientami Miau Cafe. Jaka jest ich reakcja na spór?
We wtorek o godz. 18:00 pod Miau Cafe znów było gorąco. Kilkadziesiąt osób pikietowało w ramach solidarności ze zwolnionymi pracownicami lokalu, które walczą obecnie o uznanie stosunku pracy i poprawę standardów pracy w lokalu. – Naszą bronią jest solidarność z poszkodowanymi, ale także wielkie marzenie, że Polska nie musi być tak urządzona. Żyjemy w XXI wieku, w 2017 roku, w Europie: pora skończyć z kulturą pańszczyzny w polskich zakładach pracy – mówił jeden z uczestników protestu. Skandowano również „Oddaj składki i podatki”, nawiązując do procederu nieodprowadzania składek na ubezpieczenie społeczne, który według byłych pracownic miał miejsce w Miau Cafe.
Bezpośrednim powodem wtorkowego protestu było pismo, które za pośrednictwem swojego prawnika dostarczyła jednej z pracownic właścicielka kawiarni. Domaga się w nim zaprzestania rozpowszechniania fałszywych, jej zdaniem, informacji, usunięcia fejsbukowej strony Gastroprotest, opublikowania przeprosin na stronie Inicjatywy Pracowniczej oraz wpłaty 50 tys. złotych w ramach zadośćuczynienia. Byłe pracownice nie mają wątpliwości: – Właścicielka nie ma argumentów, więc pozostaje jej kłamanie oraz straszenie. Jest to próba zastraszenia, nie godzimy się na to – powiedziała jedna z nich w rozmowie ze Strajk.eu.
Co na to klienci lokalu? Dziennikarz Strajk.eu odwiedził w środę Miau Cafe. Zdania były podzielone.
– Lubię to miejsce, dołożyłam się nawet do zrzutki na jego powstanie, więc jakby jestem z nim szczególnie związana – mówi dziennikarzowi naszego portalu jedna z młodych dziewczyn siedzących przy stoliku. – Dlatego też jest mi przykro, kiedy słyszę, że dziewczyny pracowały bez umów. Sama jestem studentką i wiem jak to jest, kiedy się czeka tygodniami na papier, a potem pracodawca pokazuje drzwi – uważa klientka, która wyraziła nadzieję, że standardy pracy w lokalu szybko się poprawią. – Będę to śledzić. Życzę dobrze i pracownikom i kawiarni – dodaje.
Nieco bardziej stanowcza jest starsza bywalczyni Miau Cafe. – Szczerze mówiąc pierwsze słyszę, że takie rzeczy mają tu miejsce. Jeśli to prawda i jeśli się to nie zmieni, to ja zmienię miejsce – mówi zastrzegając, że najpierw porozmawia z właścicielką.
Nie wszystkim jednak przeszkadzały naruszenia prawa pracy. – To jest sprawa pomiędzy panią Anią (Anna Pawlicka, właścicielka Miau Cafe – przyp. red.), a jej pracownikami. Ja tu przychodzę, bo to najlepsze miejsce, jest niedrogo i są kotki – mówi z przekonaniem pani Marta, która do kociego lokalu przyszła z matką.
Zastrzeżeń do Anny Pawlickiej nie mają również obecne pracownice. – Warunki pracy nie tylko nie są złe, są idealne. Bardzo lubię tu pracować – mówi jedna z nich.
Zupełnie inne odczucia mają jednak członkinie personelu, które solidarnie zrezygnowały z pracy po konflikcie z właścicielką w ubiegłym miesiącu. – Pracowałyśmy na czarno, bez żadnych umów – mówią z rozmowie ze Strajk.eu, zaznaczając, że nie widziały na oczy zarówno umowy o pracę, jak i umowy-zlecenie. Podczas poprzedniego protestu, który odbył się pod kawiarnią 22 stycznia, jedna z byłych pracownik zaprezentowała pismo z ZUS, które jest świadectwem braku odprowadzanych składek.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…