Należę do tej części polskiego społeczeństwa, która sytuację z koronawirusem i masowymi zachorowaniami traktuje z powagą, lecz bez paniki. Podobnie zachowywałbym się, gdyby Polskę i świat ogarnęła epidemia znacznie bardziej zjadliwej grypy niż to które nawiedzają nas do tej pory.
Rozumiem jednak ludzi, dla których ta sytuacja spowodowała, że czują się jak postawieni w sytuacji ostatecznej, mającej charakter wyboru miedzy życiem a śmiercią. Oni, a jest ich z pewnością niemało, bardzo potrzebują wsparcia. Potrzebują też poczucia, że nie są sami, że są członkami większej wspólnoty, na której czele stoją ludzie potrafiący sprostać wyzwaniom ogarniającego nas wszystkich dramatu.
W takich momentach historii wykuwają się przywódcy. Odrzucają drugorzędne spory, przechodzą do porządku dziennego ponad miałkimi przykrościami, obrazami i fochami, niechby nawet najbardziej widowiskowymi. Własne interesy i defekty charakteru nagle przestają mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie i znikają. W godzinie próby stają na czele. Jednoczą.
Wspólnota pójdzie za takim przywódcą dosłownie w ogień. Historia, również ta najnowsza, zna takie przypadki.
Wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego, Piotr Gliński, wsparł mocą swojego autorytetu projekt ustawy kilku senatorów PiS, by prezydentowi Dudzie przywrócić insygnia koronacyjne – złoty Łańcuch Orderu Orła Białego, dzieło sztuki wykonane w XVIII w., zwane także Klejnotem Rzeczypospolitej. Nie wiadomo, czy Duda miałby nosić na sobie zabytkowe insygnium, czy też, ze względów praktycznych i bezpieczeństwa, potrzeba byłoby wykonać jego kopię, do której wykonania potrzeba byłoby około kilograma złota. Dorobić, niezależnie od tego, czy łańcuch byłby zabytkowy czy współczesny, trzeba by było krzyż orderowy, do którego wykonania trzeba kilkunastu brylantów o wartości licznej w milionach.
I właśnie teraz, w godzinie próby i wyzwania, na które musi odpowiedzieć społeczeństwo jako całość, pan wicepremier Gliński uznał, że to jest najlepszy czas, by poprzeć lub pozytywnie zaopiniować decyzję, by polski prezydent chodził obwieszony złotym łańcuchem, który nie ma dla nikogo żadnego znaczenia, poza symbolicznym.
„Należy przy tym podkreślić, że przywrócenie łańcucha przynależnego Wielkiemu Mistrzowi Orderu jest inicjatywą uzasadnioną zarówno względami historycznymi, jak i symbolicznymi”, napisał.
Czym, do cholery, zawiniła Polska, że jej klasa polityczna składa się z ludzi, których intelektualna i moralna małość jest znakiem rozpoznawczym? Czemu w godzinie próby społeczeństwo zostało skazane na te chodzące na dwóch nogach nieporozumienia?
Jeden z największych współczesnych polskich intelektualistów, prof. Bronisław Łagowski, napisał w jednym ze swoich felietonów: „polskie myślenie polityczne cierpi na symbolizm i mitotwórstwo”. Tytuł tamtego felietonu brzmiał: „Symbole pożarły rzeczywistość”. No dobrze, ale dlaczego zaczynają tę ucztę od mózgów przedstawicieli polskiej władzy?
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…
powinien z tym iść do doktora Malejki
Symbole są potrzebne… bez symboli (tak jak bez celów, idei, aspiracji) stajemy się maszynkami do zjadania i wydalania.
Tymi maszynkami i tak jestesmy, dodać należy zabijania, zjadania i wydalania. Te całe symbole są g warte.
I właśnie po to są symbole, żeby móc wyjść ponad zabijanie, zjadanie i wydalanie…
Trzeba coś wepchnąć do głów ludziom żeby nie wariowali.Nawet byle g…
Państwo z dykty, królik zza szafy to i łańcuch może być mosiędzowy, a kamienie ze szkiełek. Nikt nie pozna.
Redaktorze Wiśniowski!
A gdzie Pan tam mózgów szukasz? Przecież Glińskiemu mózgojady dawno już z głodu wyzdychały.
Na to co się wyrabia najlepsze określenie mieli Żydzi. IM większe dno – tym huczniejsze obchody!
I jeszcze odpowiedź na tytułowe pytanie:
,,Co żrą symbole”…
Symbole – to żrą się między sobą, zębami swoich zwolenników!”
Ament.