Tego lata w Berlinie pojawiły się plakaty w języku polskim: „Aby Berlin pozostał naszym domem”. To element wielojęzycznej kampanii referendalnej przygotowanej przez inicjatywę Deutsche Wohnen und Co. Enteignen (Wywłaszczyć Deutsche Wohnen i Spółkę).
Referendum ma na celu przegłosowanie decyzji o przekazaniu budynków zarządzanych przez finansowe giganty w ręce społecznych interesariuszy. Dotyczyć to może nawet 245 tysięcy mieszkań, które mogłyby zostać przejęte od dwunastu koncernów. W tym największych, jak Vonovia i Deutsche Wohnen, notowanymi przez indeks giełdy frankfurckiej DAX30. Referendum odbędzie się 26 września wraz z ogólnokrajowymi wyborami do Bundestagu oraz do Senatu Berlina. Sondaże wykazują kilkuprocentową przewagę zwolenników wywłaszczenia.
Miasto lokatorów
Republikę Federalną charakteryzuje najwyższy w Unii Europejskiej odsetek osób wynajmujących mieszkania. Ponad połowa społeczeństwa to lokatorzy. W porównaniu do Polski Niemcy znajdują się na przeciwległym końcu skali, jeśli chodzi o strukturę własnościową. A stolica wyróżnia się nawet na tle kraju. W Berlinie najemcami pozostaje 75-85 proc. mieszkańców miasta.
Spółdzielczo-komunalny system budowy mieszkań na wynajem sięga korzeniami Republiki Weimarskiej, kiedy to prawo do dachu nad głową zostało wpisane do ustawy zasadniczej. Po II wojnie światowej kwestia mieszkaniowa w Berlinie stała się jednym z elementów zimnowojennej konkurencji między blokami polityczno-gospodarczymi. Wschód budował według wzorców znanych z naszego kraju. Jednak również na Zachodzie system spółdzielczych spółek akcyjnych oraz państwowych dotacji wykreował model, w którym wynajem był opcją najkorzystniejszą czy to dla lokatorów mieszkań socjalnych, czy klasy średniej.
Po zjednoczeniu Niemiec pojawiły się nowe zjawiska, jak zakup mieszkań na wynajem, czy odzyskiwanie nieruchomości. Problem mieszkaniowy podniósł na zupełnie nowy poziom proces hurtowej prywatyzacji mieszkań należących np. do socjalnych zasobów różnych branż. Jak na przykład prywatyzacja mieszkań pracowników kolei w ręce grupy finansowej, która parę lat później wchodząc na giełdę, przyjmie nazwę Vonovia. Mieszkania zostały zamienione de facto na aktywa finansowe, którymi spekuluje się na giełdzie. Zaś klientami firmy, o których się dba, stali się już nie lokatorzy, a akcjonariusze. Efekt? Czynsze poszybowały w górę. W ciągu ostatniej dekady nawet o 100 procent. Poziom płac podniósł się tylko o 10 proc.
Wzrasta ilość osób obciążonych nadmiernie wydatkami mieszkaniowymi. Określa to współczynnik Housing Cost Overburden Rate, który jako nadmiernie obciążone definiuje te gospodarstwa domowe, które płacą za mieszkanie powyżej 40 proc. swoich dochodów. Badania wskazują, że dzisiejsi 30-40-letni Berlińczycy będą mieć nikłe szanse na utrzymanie się w miejscu swojego urodzenia na emeryturze. A jeszcze w 2003 roku nikt w tym mieście nie wydawał więcej niż jedną czwartą dochodu na czynsz.
Trybunał utrąca pokrywkę
Pierwszą próbą zmierzenia się z problemem było wprowadzenie tzw. Mietendeckel (dosł. „pokrywki na czynsz”). Ustawa została przegłosowana w styczniu 2020 roku przez Senat Berlina, w którym większość posiada koalicja SPD, Zielonych i Lewicy. Wprowadziła ona zamrożenie wzrostu czynszów oraz określiła maksymalny jego pułap dla nieruchomości. Wzbudziło to wielką falę krytyki ze strony przedsiębiorców i części polityków. Padały zarzuty o atak na porządek gospodarczy Niemiec i porównania do NRD. Ustawa weszła w życie, ale od początku była zagrożona poprzez postępowania sądowe. Kulminacyjnym momentem było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z kwietnia 2021 roku, uchylające uchwałę jako niezgodne z Ustawą Zasadniczą. Tego typu regulacje nie mogą być wprowadzane przez legislatury landów, a wyłącznie przez ustawodawstwo federalne, orzekł sąd.
Enteignen znaczy wywłaszczyć
Podczas, gdy kampania na rzecz ogólnokrajowego Mietendeckel zyskuje na popularności, Berlińczycy nie zasypują gruszek w popiele i prowadzą działania na rzecz wywłaszczania największych firm zarządzających nieruchomościami. Kampania Deutsche Wohnen & Co. Enteignen odniosła pierwsze sukcesy na drodze do celu. Aby zarejestrować obywatelską inicjatywę referendalną należało przeprowadzić dwie zbiórki poparcia z wymaganym pułapem 20 000 i 175 000 podpisów (czyli 7 proc. uprawnionych do głosowania). Organizatorom udało zebrać się ich znacznie więcej, odpowiednio 70 000 i 350 000. Przekazanie urzędowi paczek z formularzami odbyło się w atmosferze wielkiej fety połączonej z demonstracją uliczną, podczas której powiewały fioletowo-żółte sztandary kampanii, odpalano race w kampanijnych kolorach, a tłum skanował: „Wywłaszczyć! Teraz!”iii
Jest to rekordowy wynik zbiórki referendalnej, a sukces tym większy, że odbywała się ona w warunkach pandemicznych z zachowaniem reguł sanitarnych. Organizatorzy chcą by ich kampania stała się zarzewiem nadziei dla innych miast, pokazywała kierunki dla kształtowania polityki czynszowej i na nowo poruszała zasadnicze zagadnienie „Do kogo należy miasto?”.
Zgodnie z procedurą 26 września mieszkanki i mieszkańcy Berlina zostaną poproszeni o oddanie głosu w sprawie przekazania pod kontrolę publiczną mieszkań, które znajdują się w gestii podmiotów prywatnych posiadających ponad 3000 lokali. Wyłączone z tego będą spółdzielnie. Podstawą prawną mają być dwa artykuły ustawy zasadniczej. Artykuł 15, który brzmi: „Ziemia, zasoby naturalne i środki produkcji mogą zostać przeniesione na własność wspólną lub inne formy gospodarki publicznej w celu uspołecznienia”. Nigdy wcześniej nie był on stosowany. Co nie znaczy, że w RFN nie dokonywano wywłaszczeń. Robiono to na podstawie Artykułu 14, który stwierdza m.in.: „Wywłaszczenie jest dozwolone tylko dla dobra wspólnego. Może to nastąpić wyłącznie na mocy prawa lub na podstawie ustawy, która reguluje rodzaj i zakres odszkodowania”. Korzystano z tej podstawy prawnej np. by pozyskać ziemię pod przebieg autostrady, albo wyciąć las, bądź wyburzyć wsie, jeśli usytuowane były na złożach węgla brunatnego. Pierwszy raz miałoby się to jednak dokonać w celu uspołecznienia.
Szerokie poparcie społeczne
Tomasz Jarosław, Berlińczyk pracujący jako technik medyczny, a jednocześnie studiujący na kierunku inżynierii medycznej oraz zaangażowany w działalność związkową, opowiada mi o akcji referendalnej. – Obecnie prowadzimy kampanię ‘od drzwi do drzwi’. Staramy się dotrzeć bezpośrednio do ludzi. Wyniki sondaży mówią, że 46 proc. mieszkańców jest za uspołecznieniem, a 43 proc. przeciw. Uważam to za dobry wynik, choć nie daje pewności co do ostatecznego rezultatu.
Sama kampania kierowana jest w demokratyczny sposób. Podstawą jej działalności są KiezTeams – grupy dzielnicowe. Na poziomie ogólnomiejskim koordynacja działań należy do rady wszystkich dzielnicowych grup. Poza gromadami związanymi z poszczególnymi dzielnicami, działają też tematyczne grupy robocze (ArbeitsGruppen – AGs), jak na przykład grupa prawna czy public relations. Dodatkowo są powoływane do życia doraźne siły zadaniowe. W sumie, jak ocenia Tomasz, zaangażowanych aktywnie w prowadzenie kampanii jest około sześćset osób.
Inicjatywa ma poparcie związków zawodowych. Wspierana jest przez liczącą 6 milionów pracowników Federację Niemieckich Związków Zawodowych (DGB), w tym ponad dwumilionowy IG Metall, reprezentujący pracowników przemysłu metalowego, tekstylnego, drzewnego i tworzyw sztucznych, a także przez GEW reprezentujący pracowników oświaty i nauki oraz związek pracowników sektora usługowego Ver.di.
– Jeśli chodzi o poparcie działaczy partyjnych – mówi Tomasz Jarosław – czy to z SPD, czy Zielonych, to szczególnymi względami cieszymy się wśród młodzieży. Angażuje się ona w KiezTeams. Kierownictwo partyjne częściej jest przeciwko inicjatywie. Prawicowa frakcja SPD była przeciwna nawet ustawie Mietendeckel. Głosowanie, które odbyło się na ogólnokrajowym zjeździe partyjnym SPD w 2019 roku pokazało, że inicjatywa wywłaszczeniowa ma 45 proc. poparcia, a 55 proc. delegatów było przeciwko. Jednak jeśli spojrzymy na stosunek szeregowych członków partii do sprawy, to tam już inicjatywa ma znacznie więcej zwolenników. Natomiast w samym elektoracie partii poparcie dla inicjatywy wywłaszczeniowej jest wyższe niż 60 proc. Po tych wynikach chociażby widać, że polityka kierownictwa SPD nie reprezentuje do końca rzeczywistych poglądów ich własnej bazy społecznej. Znacznie wyższe poparcie mamy wśród wyborców Lewicy (Die Linke) – dziewięćdziesiąt procent. Ale też 30 proc. wśród wyborców CDU, oraz 13 proc. wśród liberalnych wyborców FDP – podsumowuje aktywista.
Imigranci aktywni politycznie
W zbiórkę podpisów zaangażowały się grupy imigranckie mieszkające w Berlinie. Ich perspektywa była ważną częścią kampanii. Jako osoby, które mają słabszą pozycję, a to ze względu na gorszą znajomość języka, czy mniejszą orientację w przysługujących im prawach lądują najczęściej w gorzej utrzymanych mieszkaniach, za które przepłacają, mimo średnio niższych dochodów. W kampanię zaangażowały się Polki i Polacy zorganizowani w berlińskiej strukturze partii Razem.
– Współpracowaliśmy z grupą Right-to-the-City (Prawo do Miasta). Zaraz gdy skontaktowaliśmy się z organizatorami zostaliśmy wciągnięci w wir aktywności. Na ulicach, w miejscach publicznych, podpisy zbierało nam się bez trudu. Wszędzie widać było żółto-fioletowe plakaty. Ludzie wiedzieli, o co chodzi – opowiada Magdalena Milenkovska, członkini zarządu berlińskiego oddziału Partii Razem. – W zbieraniu podpisów bardzo aktywna była przede wszystkim mniejszość turecka. Turcy od lat są zaprawieni w bojach z praktykami gentryfikacyjnymi w Berlinie. Listy z podpisami, plakaty i naklejki inicjatywy referendalnej można był znaleźć niemal we wszystkich sklepikach i lokalach społeczności tureckiej.
Organizatorzy pomyśleli o materiałach w kilku językach. m.in. polskim, tureckim, rosyjskim, czy arabskim. Zdają sobie sprawę, że część podpisów pod wnioskiem referendalnym pochodzących od imigrantów może zostać odrzucona w toku formalnej weryfikacji. Jednak inicjatorom zależało, aby pokazać skalę problemu, który dotyczy nie tylko rodowitych Niemców.
Przyszłość polityki mieszkaniowej
Tomasz zwraca uwagę na windowanie czynszów w dzielnicach, w których rośnie luksusowa zabudowa. Wartość mieszkań w okolicy idzie w górę, a wraz z nią czynsze. To zły trend. Zabudowa komunalna jest w dwójnasób korzystniejsza. Raz, że sama oferuje lepsze regulacje ochronne, dwa, że nowe mieszkania nie powodują windowania cen w całej okolicy.
Trzy kroki dla polityki mieszkaniowej to dalsze utrzymanie niskich czynszów w zabudowie komunalnej miasta, dalsza rozbudowa zasobu komunalnego, powstrzymanie wzrostu czynszów również w lokalach pozakomunalnych na przykład spółdzielczych.
Wynik referendum będzie wiążący politycznie, ale nie prawnie. Nowy skład Senatu Berlina zostanie zobowiązany do zajęcia się sprawą. To będzie kolejny kluczowy moment. DWE już w tej chwili pracuje nad propozycjami rozwiązań legislacyjnych, aby uniemożliwić rozmycie referendalnego żądania w partyjnych utarczkach.
– Nie chcemy nacjonalizacji – mówi Tomasz – mieszkania nie zostałyby przekazane do skarbu państwa, ale realnie uspołecznione. Zarzuty przeciwników, mówiących o komunizmie są nietrafione. To byłaby po prostu rekomunalizacja zasobów mieszkaniowych. Powrót do stanu, jaki mieliśmy przed okresem wzmożonej prywatyzacji w latach dwutysięcznych.
Gdyby wszystko się powiodło to należałoby powołać nowy podmiot zarządzający mieszkaniami, uważa Tomasz. Na przykład na wzór Berliner Verkehrsbetriebe (BVG), przedsiębiorstwa użyteczności publicznej, należącego do miasta Berlina. Sprawuje ono pieczę nad eksploatacją sieci metra, tramwajów, autobusów i promów. Albo struktury przypominającej Syndykat Domów Czynszowych (Miethäuser Syndikat), z szerokim udziałem różnych interesariuszy zarówno miasta jaki i przedstawicieli lokatorów, którzy uniemożliwialiby ponowną prywatyzację w przyszłości .
Kto za to wszystko zapłaci?
Wywłaszczenie zgodnie z ustawą zasadniczą musi się odbyć za rekompensatą. Ile miałaby wynosić? DWE przygotowała kalkulator, który umożliwia wyliczenie wysokości potencjalnych czynszów w zależności od różnych zmiennych. Głównym czynnikiem jest odszkodowanie szacowane w rozpiętości od symbolicznego 1 euro aż po rynkową wartość wszystkich mieszkań wycenianą na 36 miliardów euro.
Jednak miasto nie byłoby zmuszone zapłacić z budżetu ani jednego centa, zapewniają organizatorzy referendum. Długoterminowe kredyty bankowe zaciągnięte przez miasto jak w przypadku innych przedsięwzięć, gwarantowałyby solidną spłatę, zapewnioną przez wpływy z czynszów. Z kolei po spłaceniu kredytów pieniądze te stanowiłyby fundusz budowlany na poczet powiększenia zasobów komunalnych.
– Problemem Berlina nie jest zbyt duża liczba ludzi, czy konkurencja między najemcami. Problemem jest to, że po kryzysie 2008 roku prywatni inwestorzy zamiast konkurencji towarowej zaczęli preferować inwestycję w nieruchomości. Powstało zjawisko tzw. Betongold (betonowego złota), przekształcając mieszkania w aktywa, którymi spekuluje się na giełdzie. To jest naczelnym argumentem na rzecz wywłaszczenia. Mieszkania należy bezwzględnie zdjąć z kapitalistycznego rynku spekulacyjnego, ponieważ – tak jak w przypadku służby zdrowia, energetyki czy komunikacji publicznej – służą realizacji podstawowych potrzeb człowieka i nie mogą być narzędziem maksymalizacji zysków – wyjaśnia Tomasz Jarosław.
Skorzystałaby na tym nawet ochrona klimatu. W obecnych warunkach, gdy czynsze są podnoszone w celu zaspokojenia potrzeb wzrostu akcji na giełdzie, mieszkańcy muszą pracować na utrzymanie dachu nad głową więcej i wydajniej. To z kolei oznacza przyspieszoną eksploatację zasobów i zwiększone emisje gazów cieplarnianych. Rekomunalizacja będzie zatem korzystna również z perspektywy osiągnięcia neutralności klimatycznej, z czym Niemcy mogą mieć poważny problem.
Wygrana referendum byłaby też sygnałem dla innych miejsc na świecie, że bal finansjery spekulującej za pieniądze lokatorskie można zakończyć. Wynik referendum może być nie mniej ważny od rezultatu wyborów ogólnokrajowych.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…