Władza powiada, że w ślad za transferami pieniężnymi idzie redystrybucja godności. Wystarczyło rzucić pięć stów na dziecko, by odtrąbić wielkie upodmiotowienie, przywrócenie zeszmaconych przez liberałów mas do demokratycznej wspólnoty. W te trąby dmą nawet niektórzy komentatorzy kojarzeni z lewicą. Po ponad ośmiu latach rządów PiS wciąż dają mu kredyt zaufania, bo za PO było jeszcze gorzej. Dlatego choćby szczątkowa polityka społeczna ma być dowodem troski o lud.
Wszystkim tym, którzy kupili ten ckliwy spektakl polecam dzisiejsze wynurzenia Joachima „Jojo” Brudzińskiego. Zaufanemu podwładnemu prezesa wymsknęło się coś bardzo ważnego. Przypomniał mianowicie, że nie wszyscy zasługują na wsparcie państwa. A szczególnie nie zasługują ci, którzy o władzy mówią źle. W tym przypadku artyści, którym nie podoba się ograniczenie liczby widzów na wydarzeniach kulturalnych do 25 proc. miejsc. Dla instytucji oznacza to wymierne straty. Klientom trzeba oddać hajs za bilety, każdy spektakl będzie oznaczać stratę. Co robić? Zwalniać? Obcinać pensje pracownikom? Artyści nie domagają się szczególnego traktowania. Zadają jednak pytanie: dlaczego kościoły obowiązują inne zasady? Czy do domów bożych wirusy nie zaglądają?
Brudziński na Twitterze rozkoszował się dziś nieszczęściem ludzi sztuki. Poinformował, że będą mieć teraz przerąbane, bo śmieli wystąpić przeciwko władzy.
„Dziś ci, którzy gwizdali i buczeli podczas wydarzeń artystycznych, gdy na scenę wychodzili przedstawiciele MKiDN, proszą o pomoc i ratunek rząd, któremu odmawiali demokratycznej legitymizacji. Przez lata mówili: „to nie jest nasz rząd”. Dziś mówią: to są nasze pieniądze. Dziś mówią: to nasze podatki, rząd i wyszydzane MKiDN muszą nam pomóc, bo my „wielcy artyści” bez ich pomocy zginiemy marnie. Gdzie podziała się ich buta i arogancja? Gdzie ich szyderstwo i rechot?” – napisał „Jojo”.
Brudziński pamięta, że artyści podczas wiosennego lockdownu dostali od rządu drobne na przeżycie. A mimo to wciąż nie potrafią okazać wdzięczności. Krytykują, protestują , naśmiewają się z władzy. „Pamiętam kiedy wyszydzano ministra kultury gdy zapowiadał działania rządu w obszarze szeroko rozumianej kultury narodowej. Dziś ci kpiarze i szydercy proszą o pomoc” – czytamy na Twitterze europosła.
Dygnitarz PiS, niechcący zapewne, unaocznił cel wszelkich akcji pomocowych swojej ekipy. Władzy nie chodzi o żadne upodmiotowienie. Tu nie ma mowy o solidarności. Według paternalistycznej zasady: w zamian za wsparcie należy się posłuszeństwo. Nie kąsa się ręki, która karmi.
W Brudzińskim i jemu podobnych latami narastała frustracja wywołana odrzuceniem ze strony środowisk artystycznych. I nie chodzi tylko o wywiady w liberalnej prasie, w których Stuhr z Kowalewskim zawodzą nad upadkiem obyczajów w państwie PiS. Pracownicy sztuki, prekariusze z większych i mniejszych ośrodków, to dość zwarty ruch oporu przeciwko „dobrej zmianie”. Protestowali, kiedy rząd demolował sądownictwo, manifestowali solidarność z prześladowanymi osobami LGBT, wyrażali sprzeciw wobec próbom politycznej instrumentalizacji instytucji kulturalnych.
Zachowanie Brudzińskiego pokazuje, że wierchuszka PiS traktuje publiczne środki jako partyjną kasę, służącą realizacji partyjnych celów. Transfery socjalne, dotacje, pakiety pomocowe, usługi publiczne – to wszystko tylko instrumenty do utrzymania władzy. Jeśli działasz przeciwko partii, nie możesz się dziwić, że jesteś traktowany gorzej niż ci, którzy z partią trzymają sztamę. Tak wygląda równość w państwie PiS.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …