Hollywoodzka propaganda ma się znakomicie! Tym razem w służbie Watykanu.
Obejrzałam bardzo popularny w kinach na całym świecie i na platformie Netflix film pod tytułem Dwóch papieży. Doznałam głębokiego dysonansu poznawczego. Gdy zobaczyłam we Wrocławiu, moim rodzinnym mieście, ogromne plakaty reklamujące ten film z napisem „Jesteś tylko człowiekiem”, coś się we mnie dosłownie zagotowało. Kiedy zaś odkryłam, że Dwóch papieży dostało kilka nominacji do Oscara, opuściły mnie wszelkie wątpliwości.
Ten fabularyzowany obraz o dwóch prawdziwych papieżach nie powstał z żadnej potrzeby serca i jako dzieło sztuki, tylko jako produkt PR-owy, łagodzący nastroje i poprawiający mocno nadszarpnięty, żeby nie powiedzieć zrujnowany wizerunek kościoła katolickiego.
Ostatnie lata są dla tej korporacji cokolwiek trudne. Afery pedofilskie rozwścieczyły ludzi na kilku kontynentach. Nie tak dawno wszak w Chile na wizytę papieża Franciszka opinia publiczna zareagowała atakami na kościoły – rzucano kamieniami, niektóre próbowano podpalić. W 2019 roku w wielu krajach i kilku językach ukazała się fascynująca książka demaskująca hipokryzję Watykanu pt. Sodoma Frédérica Martela. Autor wyjaśnia zależności pomiędzy ukrywaniem homoseksualności księży, a tuszowaniem przeróżnych kościelnych zbrodni, włączając pedofilię. Powstał też film bardzo znanego reżysera Françoisa Ozona Dzięki Bogu będący zapisem historii ofiar francuskiego księdza pedofila Bernarda Preynata, który dopiero po ukazaniu się tego dokumentu został usunięty ze stanu kapłańskiego, chociaż o tym, że krzywdzi dzieci, wiadomo było od 1991 roku. Wielkim sukcesem był dokument Tylko nie mów nikomu, który w serwisie YouTube aktualnie ma 23 mln wyświetleń. Kula śniegowa się toczy.
I nawet w tak zawłaszczonym przez kościół kraju jak Polska, dziennikarze konsekwentnie ujawniają kolejne fakty na temat zaniechań i przestępstw popełnianych przez kler, a tzw. zwykli ludzie mogą się z nimi oswoić. W Polsce wciąż temat ten wciąż jest czymś nowym. Tu ścieżkę przecierały skandalizujące artykuły i filmy takie jak Kler. Na Zachodzie demaskowanie kościoła katolickiego i publiczne rozliczanie jego funkcjonariuszy z przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom rozpoczęło się wcześniej. Dowodem są choćby sukcesy takich filmów jak Spotlight sprzed czterech lat, czy Siostry Magdalenki z 2002 roku.
I cóż począć ma wobec takich okoliczności Watykan? Jak gasić taki pożar? Kolejni dziennikarze, pisarze, reżyserzy i inni twórcy produkują coraz bardziej krytyczne wobec kościoła dzieła? Jak powszechnie wiadomo – najlepszą strategią obrony jest atak.
Co prawda, w XXI wieku nikogo już nie można oficjalnie spalić ani też oddać w spracowane ręce Świętej Inkwizycji; teoretycznie nie istnieje już indeks ksiąg zakazanych, a uczeni nie trafiają do aresztu domowego, ale wciąż można przecież uprawiać twórczość agitacyjno-propagnadową. Bajkowe narracje, które będą przykrywać, łagodzić, tłumaczyć albo rozwadniać inne historie – te oparte na faktach, opowiedziane przez sędziów i prokuratorów, dziennikarzy, ofiary, policję, artystów, pisarzy i wszystkich tych, którzy przez lata demaskują zbrodnie kościoła.
Taką właśnie „historią w kontrataku” jest film Dwóch papieży.
Warsztatowo co najmniej niezły, świetnie obsadzony, z pięknymi zdjęciami i wcale ciekawą fabułą, jest fantastycznym zabiegiem PR-owym usłużnie wykonanym przez Netflix na zamówienie Watykanu. Doprawdy, trudno odmówić temu zabiegowi geniuszu! Aby pójść do kina, trzeba jednak poczynić jakiś wysiłek – choćby wyjść z domu i się przespacerować. Natomiast Netflix często ogląda się z nudów; potencjalny widz nie musi więc nawet palcem kiwnąć, ani lubić Anthony’ego Hopkinsa. Film jest podany na tacy, niczym hotelowe śniadanie zamówione do pokoju – razem z głównymi tezami
Przesłanie filmu można streścić w taki sposób: tak, kościół miał trochę grzeszków na sumieniu, ale dobry papież Franciszek już sobie z nimi poradził.
Osoba niezapoznana z historią kościoła w ten właśnie sposób ów film odbierze. To więcej niż pewne. Chcąc nie chcąc uzna, że informacja „film oparty na prawdziwych wydarzeniach”, świadczy o tym, że w filmie jest tylko prawda i to cała prawda. Bynajmniej nie jest. Każdy człowiek minimalnie choćby zorientowany w tej tematyce, czy ostrożniej przyglądający się pontyfikatowi Franciszka to dostrzeże. Oczywiście, o ile będzie oglądał ten film w stanie przytomności umysłu i wspomniawszy fakty, które dla propagandowej wygody nie trafiły do scenariusza.
Ja oglądałam Dwóch papieży – rzecz można – bardzo czujnie, gdyż akurat byłam tuż po lekturze Noama Chomsky’ego (Siła i opinia), a także po wspomnianej już książce Martela Sodoma. W Sile i opinii autor pisze m. in. o tym, jak ważna jest kontrola refleksji i opinii społeczeństw we wszystkich krajach, w których istnieje elementarna wolność sumienia. Innymi słowy – państwa, gdzie za poglądy nie można po prostu zamknąć do więzienia. Tam kontrolę nad przestrzenią publiczną sprawuje się, zamykając w więzieniach umysły. Cała elita intelektualistów – poprzez media, decyzje, ostrożną selekcję informacji wprowadzanych do obiegu, itd. – niezwykle skutecznie zarządza tym, co wie opinia społeczna, o czym się mówi dobrze, a co się krytykuje i poddaje w wątpliwość, tudzież co zostaje przemilczane, pominięte, niedostrzeżone.
W efekcie tej żonglerki informacjami człowiek nie ma szans pojąć całości – ma do dyspozycji tylko fragment obrazu. W filmie Dwóch papieży są to informacje nie tylko wyselekcjonowane, ale i podane przez cały zespół specjalistów – od scenarzystów i aktorów, po operatorów i montażystów – w taki sposób, abyśmy im na pewno uwierzyli. A tak dobrym artystom jak Hopkins i Pryce, którzy właśnie zostali nominowani do Oscarów za rolę drugo- i pierwszoplanową, trudno jest nie wierzyć. Nie łatwo też oprzeć się czarowi ich aktorskiego warsztatu, nie wczuwać się w któregoś z nich, gdy się sprzeczają, oglądają seriale, czy gdy czują się nieswojo w różnych sytuacjach. Widz jest „zmiękczany” przeróżnymi scenami – i tą, z której dowiadujemy się, że Włosi uważają Benedykta XVI za hitlerowca, i tą, w której dwaj papieże zamawiają pizzę, i tą – tu szczególnie ja się dałam „zmiękczyć” – w której razem tańczą.
Tak! Benedykt i Franciszek tańczą ze sobą tango. Jednocześnie jest to odwołanie do argentyńskości Bergoglia, korzeni tanga, które przecież u zarania było tańczone tylko przez mężczyzn, i do homoseksualności, i do braterstwa, i do więzi starszych panów, próbujących „zmienić świat”. Czy prawdziwy Franciszek i Benedykt naprawdę to zrobili? Wątpię.
Film ten działa jednak właśnie w ten sposób. Wymyślona fabuła – jedynie oparta na faktach – zostaje w pamięci jako miłe wspomnienie, budzące życzliwość i uśmiech. Czy to są emocje, które odczuwam, gdy myślę o kościele, gdy czytam o gigantycznej obłudzie i bezwzględności hierarchów, pozwalających na gwałty i morderstwa? Oczywiście, nie. Niemniej, po seansie już na tych papieży mogłabym spoglądać trochę inaczej. Jako – właśnie – na ludzi. Gdybym dostrzegła w nich tylko ludzi, a nie na władców przemożnego watykańskiego państwa, od setek lat sprawującego władzę nad milionami, zamieszanego w wojny krzyżowe, hitleryzm, krwawą masakrę w Ruandzie, epidemię aids w Afryce i niedawne zamieszki w Białymstoku, odebrałabym im ich odpowiedzialność za to, co kościół zrobił i robi ze światem w ostatnich dziesięcioleciach.
O ile Franciszek jest papieżem raptem kilka lat, a wcześniej wpływ miał co najwyżej na Argentynę, o tyle Ratzinger był prawą ręką Jana Pawła II jeszcze w XX wieku. Więc to tango tańczą nie „starsi panowie dwaj”, ale trochę królowie świata i namiestnicy Boga na Ziemi, którzy pośrednio decydują o tym, czy dziewięciolatka zgwałcona przez ojczyma w Brazylii będzie mogła mieć aborcję. Albo o tym, czy dodatkowy milion osób umrze na aids. To są naprawdę ważni ludzie. Nie zapominajmy też o udziale Watykanu i samego JPII w amerykańskiej antykomunistycznej krucjacie w latach 80. oraz o zniszczeniu teologii wyzwolenia – ludowego, lewicowego nurtu w łonie katolicyzmu, który zyskał ogromną popularność w Ameryce Łacińskiej. Nie bez znaczenia jest również wsparcie kościoła dla okrutnych prawicowych dyktatur południowoamerykańskich w XX wieku. A działy się tam naprawdę straszne rzeczy, które pokazane są w historii Bergoglia, będącego wtedy jeszcze zwykłym księdzem, wyłącznie wycinkowo.
Gdy przymierzałam się do obejrzenia Dwóch papieży, miałam nadzieję, że ten film będzie miał coś wspólnego z aktualnym trendem demaskowania kościoła, który już znałam z Dzięki Bogu czy Spotlight, których scenariusze również oparte były na faktach. I jedna z pierwszych scen, kiedy to watykańska machina panów w różowych sukienkach i koronkach toczy się do gejowskiego hitu Dancing Queen nawet taki przedsmak wywołała. Niestety, Dwóch papieży to tylko brokatowa maska, którą kościołowi zakłada Netflix.
Dwóch starszych panów, którzy podjadając pizzę, dyskutują o tym, czy jeszcze słyszą głos boga, czy już nie – czy tak od środka wygląda kościół? Według mnie takie rzeczy to dziś mogą się odbywać na prowincjonalnych plebaniach, ale nie w Sodomie. Współczesny kościół huczy od afer i spraw zamiatanych pod dywan. Tym razem w interesie Watykanu pod dywan sprawy pozamiatał Netflix. Brawa dla Netflixa za umacnianie hegemonii Watykanu. Swoją drogą ciekawe, jak wyglądało finansowanie tego filmu i kto wpadł na pomysł, aby film wpuścić akurat na tę platformę.
Dwóch papieży to opowieść snuta na zasadzie przeciwieństw. „Zły papież” (Benedykt) i „dobry papież” (Franciszek). Z czego największą przewiną papieża Benedykta XVI jest to, że wybrano go papieżem, bo chciał nim zostać (a powinien nie chcieć). Ani słowa o tym, że to Benedykt pierwszy przejął się skalą pedofilii w kościele i że pierwsze, co zrobił jako papież, to wrócił do starych akt, które kiedyś musiał zamknąć w szafie. Kościół za Benedykta niby jest skostniały i zły, ale z filmu się nie dowiemy, dlaczego. Nie dowiemy się też niczego na temat rzeszy księży-gejów balujących po klubach nocnego Rzymu i zarażających swoich kochanków wirusem HIV, nic o przeogromnej hipokryzji, nic o ciągłym i systematycznym ukrywaniu księży pedofilów, nic o zastępach gwałconych zakonnic, nic o zapierającej dech w piersiach liczbie niejawnych homoseksualistów, kryjących się pod sutannami, ani też o imprezach typu chemsex w budynku dawnej inkwizycji! W filmie nie ma również nic o tym, dlaczego Benedykt naprawdę ustąpił (z książki Martela dowiadujemy się, że był załamany skalą tego, ilu księży to hipokryci „w dzień głoszący czystość, a nocami katechizujący męskie prostytutki”) i dlaczego było to po wizycie na Kubie (brak paparazzich pozwalający niewyżytym księżom zaspokoić wszystkie seksualne zachcianki). Nie dowiemy się też niczego o niechlubnych postępkach Benedykta, który np. z honorami pochował kardynała Trujillo, czyli kolumbijskiego hierarchę rękami bojówek paramilitarnych mordującego osoby głoszące teologię wyzwolenia, który współpracował także z przywódcą kartelu narkotykowego, „wzorowym katolikiem”, Escobarem i był jednym z największych seksualnych sadystów, z lubością zadających ból wszystkim, których seksualnie wykorzystywał i gwałcił przez dziesięciolecia. Nic o tym, że Benedykt wiedział, co księża robią dzieciom i seminarzystom i niewiele zrobił, chociaż może rzeczywiście chciał coś zmienić. W filmie pada tylko jedno nazwisko – Maciel. To ksiądz, którego o molestowanie oskarżyli nawet jego synowie. Przedstawiany jest on jako swoisty wyrzut sumienia Ratzingera, ale „dobry papież” od razu rozgrzesza tego „złego” i właściwie wychodzi na to, że nic się nie stało i że nie ma się co tak przejmować własnym zaniechaniem. Tak jakby chodziło o to, że nie zapłacił zaległego podatku, a nie o to, że pozwalał molestować i gwałcić dziesiątki dzieci.
Niestety, papieże, nawet gdy wiedzieli, nie przekazywali spraw organom ścigania. Problemy „rozwiązywali” przeniesieniem pedofila do kolejnej parafii. „Dobry papież” Franciszek też krył księdza, Julio Grassiego, którego w ostatnich latach Argentyna skazała na 15 lat za molestowanie nieletnich, ale o tym nie dowiemy się z filmu; w końcu Franciszek jest tym „dobrym papieżem”, więc może po prostu odetchnął z ulgą, wiedząc, że jest jednym z wielu?
W filmie nie ma też ani słowa o (być może czysto platonicznym) romansie Benedykta z jego asystentem, z którego, jak pisał Martel, śmiały się całe Włochy, a który byłby świetnym przyczynkiem do pokazania zależności między skrywaniem homoseksualizmu a ukrywaniem pedofilii i innych przestępstw. Benedykt jest po prostu sztywnym Niemcem, który ogląda serial Komisarz Rex – i to jest jego przywara. A Franciszek jest wyluzowanym Argentyńczykiem, który może i współpracował z reżimem Videli, ale tańczy tango i to go rehabilituje. W zasadzie jedynym jasnym punktem scenariusza jest właśnie pokazanie współpracy księdza Bergoglio z argentyńskim reżimem. Widz, który nie ma pojęcia, jaki dramat rozegrał się w Argentynie przełomu lat 70. i 80., może chociaż liznąć tej wiedzy. Jednak film nie pokazuje, że to polityka Watykanu systematycznie niszczyła antykapitalistyczną teologię wyzwolenia, że współpraca z reżimami była raczej regułą niż wyjątkiem pośród kościelnych watykańskich dostojników. I nagle nawrócony Bergoglio zaczyna głosić antykapitalistyczne kazania, mówić o tym, że 20 procent mieszkańców Ziemi żyje w dostatku, żerując na biednych państwach.
Szkoda tylko, że jest kolejnym papieżem, którego działania są głównie PR-owe. Franciszek został w filmie pokazany jako papież reformator i w zasadzie święty człowiek, no cóż, to może i ładnie wygląda na Netflixie, ale bardzo mija się z prawdą. Papież to papież, król Watykanu, jego główne zadanie to nie „rozmowy z bogiem”, ale utrzymanie władzy. Netflix dorabia mu ludzką twarz, na którą można się nabrać.
Gdy już po obejrzeniu filmu, zobaczyłam, że w Polsce (czyli prawdopodobnie i na świecie) film reklamuje się hasłem „Jesteś tylko człowiekiem”, byłam naprawdę oburzona.
Zarówno kościół, jak i teraz Netflix, będący dla niektórych czymś w rodzaju opiniotwórczego medium, mimo że jest tylko cyfrową platformą z serialami, używają tego samego sposobu, aby odłączyć odpowiedzialność od funkcji sprawowanej przez osobą, nazywając ją „tylko człowiekiem”. Tak, zarówno Bergoglio, jak Ratzinger są ludźmi, co w tym filmie widać. Mają jakieś emocje i nawet ulubione seriale. Ale oprócz tego, że są ludźmi, są także możnymi tego świata. W ich rękach znajdują się władza i kapitał. Sprawują też władzę nad moralnością, kulturą i religią. Rządzą sercami i umysłami milionów wierzących i ufających im osób. Z ich postępowania, polityki czy zaniechań można i należy ich rozliczyć.
Tymczasem hasło „Jesteś tylko człowiekiem” sugeruje odbiorcom, że duchownych nie należy się czepiać. Na przykład za brak współpracy z policją czy ukrywanie przestępców seksualnych przez prokuratorami. Czym innym jest osobista odpowiedzialność Billa Clintona wobec jego żony, gdy zdradza ją z sekretarką, a czym innym jest jego odpowiedzialność jako prezydenta USA wobec kraju, jak i świata. Papież jest trochę kimś takim, jak prezydent USA – jest hegemonem. A film Netflixa dowodzi, że gotów jest wyłożyć wiele pieniędzy na ocieplenie wizerunku i na to, aby się od tej szczególnej odpowiedzialności wymigać.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Autorka piała by z zachwytu nad filmem np. o miłości dwojga „pedziów” z których jeden byłby murzynem a drugi obrzezanym arabem, to by dopiero było piękne, lewackie kino!!!!
Oto co o sobie pisze szanowna „krytyczka filmowa”:
„Prowadzę warsztaty o seksualności i kobiecości, a nawet transpłciowości, piszę recenzje gadżetów erotycznych i czytam “Anię z Zielonego Wzgórza”, nie jestem seksuolożką, a nawet psycholożką. Prowadzę portal internetowy i warsztaty o kobiecej seksualności, bo wychodzę z założenia, że czasy, gdy o seksie ex cathedra wypowiadali się tylko brodaci profesorowie (mężczyźni!) już dawno powinnyśmy mieć za sobą. Jestem trenerką, dziennikarką, redaktorką oraz nauczycielką wychowania do życia w rodzinie (in spe). Interesuje mnie zdrowie seksualne i kobiece spojrzenie na seks: fantazje, masturbacja, miesiączka, wszystko, co wiąże się z kobiecością i seksualnością a także z orientacją seksualną i płcią. Jako trenerka fundacji Trans-Fuzja prowadzę również warsztaty o transpłciowości, a więc o: transseksualności, transwestytyzmie, transgenderyzmie i crossdressingu. Wiem, co to sex i gender, wiem również, że seks w praktyce bardzo różni się od tego, jak go przedstawia kolorowa prasa. Dlatego właśnie mówię o kobiecym doświadczeniu z kobiecej perspektyw”…………………..
Ma kobieta podstawy aby pisać o filmie……………………….
Nigdy nie wierzyłem w szczerość intencja naprawy tam czegoś w aktach medialnego oburzenia.
Nie oglądam netflixa, skasowałem również już dobrych parę lat telewizję, z czego jestem zadowolony.
Artykuł na pierwszy rzut oka wydaje się interesujący, wydaje się być powodowany szczerą troską o lepsze produkcje, zwłaszcza takie, które będą unikały trywializowania trudnych tematów. Szczególnie tych, które zostały publicznie nagłośnione, stały się przedmiotem śledztw i wyroków, a wcześniej przez lata były przemilczane. Cóż, można temu tylko przyklasnąć.
Niemniej eksponowanie tylko jednego rodzaju przewinień, zawarcie w nim homofobicznej, nagonkowej insynuacji, a także zupełnie głupia, finalna konkluzja każe nieco inaczej spojrzeć na ową troskliwość. Mamy tu raczej poszukiwanie w telewizji czegoś w drugą stronę – oglądania ostrych kawałków, a także z wygodnym atakiem na pewną niepopularna społecznie grupę pod przykrywką robienia czegoś słusznego społecznie.
Ciągoty prokuratorskie autorka wyraża m.in. w tych zdaniach:
„W filmie nie ma też ani słowa o (być może czysto platonicznym) romansie Benedykta z jego asystentem, z którego, jak pisał Martel, śmiały się całe Włochy, a który byłby świetnym przyczynkiem do pokazania zależności między skrywaniem homoseksualizmu a ukrywaniem pedofilii i innych przestępstw.”
Wydaje się, że temu pragnieniu mógłby w Polsce uczynić zadość np. 24-godzinny nadzór policyjno-prokuratorski nad nieżonatymi mężczyznami oraz pozostałych „homo-podejrzanych” żyjących w małżeństwach hetero. Pozostali, słuszni i sprawiedliwi geje, żeby tego uniknąć powinni wszem i wobec rozgłaszać, że są gejami, najlepiej jeśli przy tym namalują sobie tarczę na czole.
Artykuł kończy się również nieprawdziwą w swym uzasadnieniu i głupią w wymowie konkluzją, że problemy instytucji wyznaniowych, różne walki ich takich czy siakich lobby i anty-lobby, należy przenosić do społeczeństwa i traktować je ogólnospołeczne.
„Tak, zarówno Bergoglio, jak Ratzinger są ludźmi, co w tym filmie widać. Mają jakieś emocje i nawet ulubione seriale. Ale oprócz tego, że są ludźmi, są także możnymi tego świata. W ich rękach znajdują się władza i kapitał. Sprawują też władzę nad moralnością, kulturą i religią. Rządzą sercami i umysłami milionów wierzących i ufających im osób. Z ich postępowania, polityki czy zaniechań można i należy ich rozliczyć.”
Otóż właśnie nie. Drodzy katolicy i katoliczki oraz inni, inne szczerze zatroskani i zatroskane losem swojej czy nie-swojej instytucji. Nie widać, żeby okrutni geje z kałasznikowami czy Gwardia Szwajcarska stali nad wami i na rozkaz papieża zakazywali zgłaszać przestępstwa czy odejścia z kościoła. Nic nie szkodzi też na przeszkodzie, żebyście założyli/założyły swój własny, z którego gejów czy podejrzewanych o gejostwo wszem i wobec i na zawsze wykluczyli/wykluczyły (choć wtedy w nazwie zgodnie z prawdą, nie powinien mieć nazwy „katolicki”, bo to oznacza powszechny). Papież jest hegemonem, namiestnikiem boga na Ziemii, ale nawet on nie ma władzy, żeby temu zapobiec.
miałem krótko Netflix, pozbyłem się… ideologia wciskana przez portal nie do zniesienia