W miesiąc po Twitterze, Facebook idzie na wojnę z „teoriami spiskowymi” kwitnącymi w rosnącym mimo cenzury amerykańskim, nieformalnym ruchu QAnon, który miałby spiskować na rzecz wojny domowej w Stanach Zjednoczonych. Liczni członkowie QAnonu afiszują swe poparcie dla prezydenta Donalda Trumpa, który według nich walczy z „Kabałą”, jak nazywają domniemaną, kryminalną organizację „głębokiego państwa” łączącą „satanistyczne” sieci pedofilskie z wykonywaniem „faktycznej” władzy finansowej i politycznej w Ameryce.
Facebook jest przekonany, że QAnon ma już takie znaczenie społeczne, że może w niepożądany sposób wpłynąć na wynik zbliżających się wyborów prezydenckich lub nawet doprowadzić do rozlewu krwi, gdyby Donald Trump je przegrał. Platforma Marka Zuckerberga wydała wczoraj komunikat wyjaśniający, dlaczego będzie go cenzurować: „Zauważyliśmy wzrost ruchu, który nawet jeśli nie organizuje bezpośrednio przemocy, to pochwala działania przemocowe, pokazuje broń i sugeruje, że jej użyje, albo ma fanów podejrzanych o gwałtowne zachowania.” Przy okazji platforma ma zamiar usuwać teksty „anarchistyczne”, które „wzywają do przemocy na manifestacjach”.
Oczywiście padły zaraz pytania, dlaczego Facebook od zawsze toleruje „pochwalanie działań przemocowych” np. przez oficjalne media prowojenne przy okazji najróżniejszych konfliktów zbrojnych inicjowanych przez Stany Zjednoczone, ale ogłoszone właśnie statystyki cenzuralne platformy wyraźnie wskazują, gdzie tkwi niebezpieczeństwo: Facebook zlikwidował ponad 800 grup QAnonu, otwartych i zamkniętych (w tym jedną z 200 tysiącami uczestników), około setki stron, 1500 reklam. Do tego radykalnie zmniejszył zasięgi 10 tys. kont na Instagramie, a blisko 2 tys. grup i 440 stron, które pozostawił na Facebooku, będzie teraz bardzo trudno znaleźć, bo wszelkie odniesienia do nich zostały zlikwidowane.
Organizacje żydowskie w Stanach zwracają uwagę, że „ideologia” QAnonu ma niebezpieczny wydźwięk antysemicki i nawet antyizraelski, co się wiąże ze wskazywaniem np. rodziny Rothschildów, czy niektórych żydowskich polityków amerykańskich lub izraelskich jako uczestników „Kabały”. Do tego dochodzi wałkowanie przez media sprawy siatki pedofilskiej Jeffreya Epsteina, finansisty i domniemanego oficera Mosadu, który wraz z Ghislaine – córką b. brytyjsko-izraelskiego miliardera i magnata prasowego Roberta Maxwella – miał organizować „pedofilskie orgie” dla światowej elity, w tym dla Clintonów i innych sław politycznych.
W tym miesiącu jeden z dziennikarzy zapytał Trumpa wprost: „Wierzy pan w tę ideę, według której w tajemnicy uratuje pan świat od kultu pedofilów i kanibali?” – „Nic o tym nie słyszałem” – odpowiedział niewinnie prezydent i dodał: „Chciałbym uratować świat od problemów, ale prawdę mówiąc jesteśmy w trakcie ratowania świata przed filozofią radykalnej lewicy, która zniszczy ten kraj”. Trudno powiedzieć, co właściwie Trump miał na myśli, bo „lewakami” nazywa wymiennie prawicową, konkurencyjną Partię Demokratyczną, lub anarchistów, czy inne nieprzyjazne mu grupy.
Podobnie w Izraelu premier Benjamin Netanjahu przez trzy ostatnie kampanie wyborcze uparcie nazywał „skrajnym lewakiem” swego konkurenta, kata Strefy Gazy z 2014 r. gen. Benny’ego Gantza, ale teraz zgodnie współrządzi z nim krajem. Jeszcze większym „lewakiem” od Gantza jest teraz gen. Ehud Barak, były premier i minister obrony, który był jednym z bliskich znajomych Jeffreya Epsteina. Od kilku tygodni trwają w Izraelu manifestacje anty-Netanjahu, więc niezniszczalny premier oskarżył Baraka o finansowanie tych protestów za pośrednictwem żydowsko-amerykańskiej organizacji charytatywnej Wexner Foundation, która miałaby korzystać z „pedofilskich” pieniędzy Epsteina.
Według Netanjahu, nawet część Mosadu spiskuje przeciw niemu, jak i prokuratura, a wcześniej o spisek przeciw Izraelowi oskarżył słynnego inwestora George’a Sorosa, którego zresztą amerykański QAnon zalicza do „Kabały”. Liberalna prasa na zachodzie kwalifikuje oskarżenia Netanjahu jako „teorie spiskowe”, lecz Facebook na razie ich nie cenzuruje. Padają komentarze, że „świat wariuje”, skoro same władze państwowe posługują się „teoriami spiskowymi” na polityczny użytek, lecz w zasadzie to żadna nowość. I cenzura nigdy nie mogła sobie z tym poradzić, przynajmniej na dłuższą metę.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …