Rząd szuka odpowiedzi na wczorajsze rozruchy w Paryżu i innych miastach nie przewidując na razie spełnienia postulatów „żółtych kamizelek”. Prezydent Emmanuel Macron po powrocie z Buenos Aires, gdzie brał udział w szczycie G20, zwołał na dziś nadzwyczajne posiedzenie rządu, by naradzić się, jak traktować ruch społeczny, nad którym nie ma żadnej kontroli. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner nie wykluczył wprowadzenia w kraju stanu wyjątkowego.
Wczoraj wieczorem, gdy w Paryżu straż pożarna walczyła z ogniem (było łącznie 190 pożarów – płonęły m.in. samochody, śmietniki, barykady i sześć budynków) szef państwa zadeklarował, że „nigdy nie zaakceptuje przemocy”. Jego zdaniem nie ma ona „nic wspólnego z wyrażeniem nawet usprawiedliwionego gniewu”. Tradycyjnie nie wymienił nazwy „żółtych kamizelek”, które z początku domagały się odwołania dodatkowego podatku na paliwa samochodowe, a teraz protestują przeciw obniżce poziomu życia i żądają dymisji prezydenta.
Opozycja, zarówno z prawej, jak i lewej strony sceny politycznej, jest zdania, że poważny kryzys społeczno-polityczny da się zażegnać tylko poprzez jakiś „znaczący gest” rządu, jak choćby na początek odwołanie podatku na paliwa i rozpoczęcie dialogu z protestującymi. Jeszcze wczoraj rzecznik rządu Benjamin Griveaux powtarzał, że administracja jednak nie ustąpi. W Paryżu aresztowano blisko 300 osób. Wśród manifestujących 110 osób zostało rannych, podobnie jak 17 policjantów.
In France ??, there is an „atmosphere of civil war” as a growing mass of protestors, the #YellowVests, supported by ⅔ of the country, drive fury & contempt at Macron. “He does not discuss, he does not debate. He is authoritarian.” #GiletsJauneshttps://t.co/iuzMtBWZpt pic.twitter.com/5pWaOjq0xm
— Teemu Sintonen (@TeemuSintonen) 2 grudnia 2018
Związki zawodowe policji mówią o „scenach powstańczych” na ulicach stolicy i „nie zgadzają się”, by policjanci stali się „kozłami ofiarnymi rządowego autyzmu”. Większość wczorajszych manifestacji „żółtych kamizelek” we Francji odbyła się w spokoju, ale do gwałtownych starć manifestantów z policją doszło m.in. w Bordeaux, Nantes, Tuluzie, Tours i Dijon. W departamencie Górnej Loary tłum podpalił butelkami z benzyną budynek prefektury.
A group of French police officers remove their helmets to show solidarity with the French people against President Emmanuel Macron, as anti Macron protests continue throughout France. #GiletsJaunes pic.twitter.com/pPBKp0q3KZ
— Salvin Yula (@SalvinYula) 2 grudnia 2018
W Paryżu większość strat skoncentrowała się w najbogatszych dzielnicach miasta. Wiele witryn zostało wybitych. Manifestanci atakowali głównie banki i luksusowe butiki, zamieszki trwały do późnej nocy. „Żółte kamizelki” zapowiadają już „Akt IV” swego buntu, który miałby polegać na blokowaniu portów i rafinerii.
Relacja Bruno Drwęskiego, naocznego świadka wydarzeń:
Mamy we Francji coś, co przypomina rewolucję, albo może jej początek, przynajmniej świadomościowy. Od początku wydarzeń poparcie na rzecz manifestantów wzrosło od 70 do 82 proc. ! A więc wszyscy razem – prawo, lewo, ateiści, wierzący, chrześcijanie, muzułmanie, młodzi, emeryci, prowincja, stolica, kobiety, mężczyźni… A najbardziej bojowe są kobiety, emeryci oraz ludzie z prowincji. Co znamienne, emeryci mówią: protestujemy, bo musimy karmić naszych wnuków, oni nie mają pracy, a władza stale obniża nasze świadczenia. Oni harują – więc my w ich imieniu: do Paryża!
Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo brak Żółtym Kamizelkom organizacji. Z drugiej strony przez to i władza nie wie, z kim rozmawiać, kogo potępiać i represjonować… Media w oczach wszystkich uczestników stały się niewiarygodne. Jako że są tutaj przedstawiciele różnych redakcji, także francuskiej RT czy telewizji libańskiej, które relacjonują, co się dzieje, przychylne władzy media wymyśliły już tezę, że Kamizelki to… spisek Putina! A tymczasem lud się budzi i widzi swojego wroga głównie w banksterach narodowych i transnarodowych. Tego, cokolwiek by się dalej nie stało, ludzie już się nauczyli. A Macrona porównuje się już nie do Ludwika XVI, ale do Marii Antoniny i jej „dobrej rady” dla ludu, który powinien jeść ciastka.
Polacy powinni zrozumieć, że ten sam ustrój kapitalistyczny daje te same rezultaty wszędzie. Wszędzie bogaci bogacą się kosztem biednych, którzy z kolei stale biednieją. Nawet „w bogatych krajach” – tu emeryt ma 500 euro miesięcznie, ale na mieszkanie wydaje 500-600 euro. Młody człowiek z miasteczka na prowincji musi jechać do pracy 50 km samochodem, bo tam, gdzie mieszka, deindustrializacja zniszczyła miejsca pracy, a linia autobusowa czy kolejowa została zamknięta z powodu „braku rentowności”. Tak się właśnie zaczęło – ludziom, którzy muszą kupować najtańsze, zdezelowane samochody, podniesiono ceny paliwa, oskarżając ich przy okazji, że w swojej ciemnocie „kichają na los planety”. A pseudolewica peroruje w mediach mainstreamowych razem z centrum: neoliberalnym, neokonserwatywnym, obiektywnie siedząc na prawo, po stronie sił zachowawczych.
Wczoraj obejrzałem krótki wywiad z manifestantem o imieniu Baszir, a więc nie „Galijczykiem” z urodzenia, ale z przekonania. Ludowym językiem powiedział mniej więcej tyle: na ulice wyszli facho (skrajni rasiści) razem z muzułmanami, prawicowcy z lewicą, wierzący z niewierzącymi, starzy z młodymi, prowincja z Paryżem i kobiety z mężczyznami, bo wszyscy zrozumieli, że żyjemy na tej samej, wspólnej, naszej ziemi, gdzie nas oszukują i wyzyskują. My tej naszej francuskiej ziemi na żadną nie możemy zamienić, tu jest nasza przyszłość, a ci, którzy mają szmal dzięki naszej pracy – trzymają go w rajach podatkowych i mogą sobie fruwać po świecie. Oni uciekną, kiedy lud im zagrozi, że obetnie im głowy tak, jak już kiedyś zrobić z królem!
Jasno i zwięźle! Pr…ekariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Jeśli system będzie zagrożony, będą strzelać. Nie mam żadnych wątpliwości. Ciekawe tylko czy jakaś partia/ grupa/ organizacja jest na takie rozwiązanie przygotowana. Bo obawiam się, że całe dziesięciolecia propagandy 'bezprzemocowej’ zrobiło swoje.