Prawa konstytucyjne zawieszone, wprowadzona godzina policyjna, wojsko pacyfikuje na ulicach manifestantów, którzy twierdzą, że doszło do fałszerstwa wyborczego. To właśnie dzieje się od kilku dni w Hondurasie, na zlecenie prezydenta i rządu popieranych przez USA.

Centrolewicowa opozycja w środkowoamerykańskim państwie twierdzi, że doszło do bezczelnego fałszerstwa podczas liczenia głosów oddanych podczas wyborów prezydenckich w ubiegłą niedzielę. Po przeliczeniu połowy głosów kandydat opozycji Salvador Nasralla miał przewagę w granicach 5 proc. i wydawało się, że urzędującemu prezydentowi Juanowi Orlando Hernandezowi nie uda się już jej zniwelować. Nagle jednak nastąpił radykalny zwrot na jego korzyść. Zwolennicy opozycji w odpowiedzi na te doniesienia wyszli na ulice, domagając się, by Hernandez przyznał się do oszustwa i ustąpił. A przynajmniej, by ponownie przeliczono głosy z trzech z osiemnastu regionów kraju.

Hernandez, plantator kawy i prawnik wykształcony w USA, wywodzi się z tego samego proamerykańskiego, konserwatywno-liberalnego obozu politycznego, który w 2009 r. przejął władzę w Hondurasie po wojskowym puczu przeciwko prezydentowi Manuelowi Zelayi. Wojsko siłą usunęło go z urzędu, gdyż Zelaya nawiązał bliższą współpracę z lewicowymi przywódcami Nikaragui i Wenezueli. Sam Hernandez został prezydentem w 2013 r. w co najmniej kontrowersyjnych okolicznościach, również w atmosferze oskarżeń o fałszerstwa. Jego Partia Narodowa od czasu zamachu stanu niepodzielnie kontroluje parlament, wojsko i wymiar sprawiedliwości.

Odpowiedzią władz było wprowadzenie wczoraj godziny policyjnej i zawieszenie części praw obywatelskich gwarantowanych przez konstytucję, by, jak powiedział w telewizji rządowy urzędnik Ebal Diaz, „wojsko i policja mogły powstrzymać falę przemocy, która ogarnęła kraj”. Wojsko otrzymało wolną rękę w działaniu – może blokować drogi i mosty, razem z policją pacyfikując demonstrantów. Do tej pory przynajmniej cztery osoby zginęły podczas rozpędzania zgromadzeń w różnych miastach, a kilkadziesiąt zostało rannych. Prawdziwą skalę przemocy ze strony „obrońców porządku” trudno oszacować.

Liderzy opozycji na czele z Salvadorem Nasrallą wzywają, by protestować w sposób pokojowy. Na ich wezwanie obywatele i obywatelki wychodzili wczoraj i dzisiaj na ulice, głośno uderzając w garnki i patelnie. W niektórych miastach wściekłość na antyspołeczną, skorumpowaną i tolerującą przestępczość (która w Hondurasie stanowi realne zagrożenie dla życia) władzę była jednak tak wielka, że ludzie nie tylko skandowali hasła, ale także wznosili barykady i palili opony.

Juan Orlando Hernandez to sprawdzony sojusznik Stanów Zjednoczonych, beneficjent wielomilionowej pomocy Waszyngtonu „na cele bezpieczeństwa narodowego”. Jeśli więc ruch protestu nie urośnie jeszcze w siłę, może raczej spać spokojnie. Na pewno nie zostanie ukarany przez społeczność międzynarodową za „łamanie zasad demokracji”.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…