Tym razem izraelskie lotnictwo wojskowe zbombardowało lotnisko w Homs w centralnej części kraju.
Trudno zliczyć doprawdy liczbę lotniczych i rakietowych rajdów, których dopuściła się izraelska armia w tracie trwającej od 2012 roku napaści na Syrię prowadzonej przez terrorystyczne gangi islamskich fanatyków wpierane przez sojuszników USA w regionie. Regularny ostrzał artyleryjski i bombardowania uzasadniane są przez władze w Tel Awiwie koniecznością obrony przez „irańską agresją”. Armia irańska, przez cały czas trwania wojny przeciwko Syrii, wspierała Syryjską Armię Arabską i dzięki strategom takim jak Ghasem Solejmani, zabity podczas amerykańskiego ataku terrorystycznego na początku bieżącego miesiąca, udało się niemal ostatecznie pokonać tzw. Państwo Islamskie.
We wtorek, 14. stycznia. o godzinie 22:10 czasu lokalnego Izrael znów zaatakował. Obiektem było lotnisko T-4, znajdujące się na terenie bazy wojskowej Tijas. Jest ona zlokalizowana w centralnej części kraju, niedaleko miejscowości Homs. Miasta, w którym doszło do bardzo zaciętych walk pomiędzy wojskami syryjskimi, a dżihadystycznymi gangami w 2011, 2012 i 2013 roku.
Z relacji bliskowschodnich mediów wynika, że samoloty wystartowały z amerykańskiej bazy w at-Tanf na pograniczu syryjsko-jordańsko-irackim. W trakcie nalotu zrzuconych zostało kilkanaście pocisków bombowych. Większość z nich miała zostać przechwycona przez syryjską obronę przeciwlotniczą i zniszczona w powietrzu; cztery bomby dosięgnęły celu i zniszczyły część infrastruktury. Ofiar śmiertelnych nie było.
Komentatorzy spekulują, iż atak ten może być wywołany nie tyle rosnącym napięciem w regionie po wspomnianym wcześniej zamachu na Ghasema Solejmaniego, ile problemami premiera Izraela Benjamina Netanjahu, który uwikłany jest w bardzo poważny kryzys polityczny. Ciążą na nim podejrzenia o udział w gigantycznych skandalach korupcyjnych.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…