Jeden meldował „zabiliśmy w Gazie 1462 cywilów”, a drugi dumnie półżartował „odesłaliśmy całe dzielnice Gazy do epoki kamienia łupanego”. To było pięć lat temu, po zbrojnej wyprawie karnej do zamkniętego getta. Dwa dni temu Izraelczycy głosowali na nich, ale partie, na czele których stoją, choć zwycięskie, nie mogą zebrać wokół siebie koalicji, która miałaby większość w Knesecie. Gen. Benny Gantz z Niebieskobiałych i Bibi Netanjahu z Likudu są przeciwnikami politycznymi, ale tylko osobiście. Obie partie są bliźniacze niczym ich przywódcy, ale oni nie są przypadkiem Kaczyńskich. Od owego pamiętnego w Gazie 2014 r. nie mogą jakoś współpracować.
W Izraelu partię Bibi nazywa się „prawicą” a partię Benny’ego nawet „centrolewicą”, gdyż gen. Gantz jest otwarty na małżeństwa cywilne. W Izraelu do tej pory takich nie ma, gdyż nie ma rozdziału państwa od Synagogi. Generał może też tolerować homoseksualistów z marginalnej lewicy, jednak jeśli chodzi o ludność obcą religijnie i narodowo, jest bardziej bojowo nastawiony niż Bibi, zapewnia pełną kontynuację apartheidu i wypraw karnych, a jest oskarżony o zbrodnie wojenne. Bibi, oskarżony w kilku krajach o to samo, żeby nie wypaść na słabego przed głosowaniem kazał zaatakować z powietrza trzy kraje jednocześnie (Liban, Syrię i Irak), a dla „lewaków” miał obietnicę legalizacji trawki. Jego motywacja pozostania premierem jest dużo silniejsza niż Gantza, gdyż bez immunitetu grozi mu więzienie.
Netanjahu woli zresztą mówić o swoich przestępstwach korupcji (dawał się przekupić i za część tych pieniędzy kupował przychylność mediów korumpując ich właścicieli), malwersacjach i oszustwach, niż o zbrodniach wojennych, co zrozumiałe. Poza tym jego porażka zawiodłaby Trumpa, który tyle w niego zainwestował przed własnymi wyborami, by zyskać przychylność amerykańskich syjonistów. Trump wysyłał podczas tej kampanii tweeta, że „to wstyd, by Żydzi głosowali na demokratów, to nielojalne”, kiedy tyle zrobił dla Izraela. Myśli, że wpływ Netanjahu załatwi mu drugą kadencję, podczas gdy liberalna część żydów amerykańskich ma go dość, stawia na gen. Gantza, jak na demokratów u siebie.
Wybory w Izraelu są jeszcze zabawniejsze niż w innych krajach, gdyż ich system jest integralnie proporcjonalny, jak nigdzie. Jest on powodem dużej różnorodności partii obecnych w Knesecie i komplikacji przy tworzeniu większości, która czasem musi składać się z ugrupowań ideowo sprzecznych. To wszystko jest dość poplątane: Niebieskobiali są naturalnie za połączeniem z konkurencyjnym przedtem Likudem, co da bezproblematyczną większość. Ale bez Netanjahu, bo rządziłby Gantz. Netanjahu wyszedł z bliźniaczym pomysłem: chce tego oczywistego połączenia, ale pozostanie premierem (choć co drugi rok, na zmianę z Gantzem). No i póki co, bratni Likudowi Niebieskobiali („Najpierw Izrael”) odmawiają. Nastąpił pat.
W postwyborczy handel wmieszał się trzeci ekstremista – Awigdor Lieberman – były minister obrony w rządzie Bibiego. Gdyby dołączył swoje ugrupowanie do którejś z koalicji zgromadzonych przez bratnio-konkurencyjne partie, każda mogłaby rządzić oddzielnie, zachowując symboliczny podział polityczny. Lieberman to narodowy antyklerykał, chce by haredim (ortodoksi) służyli w wojsku i musieli pilnować i zabijać Palestyńczyków. Dla niego nie do pomyślenia jest, żeby izraelscy Palestyńczycy (przez Palestyńczyków z terytoriów nazywani Palestyńczykami’48, a przez Żydów Arabami) mieli wejść do izraelskiego rządu, do jakiejkolwiek większościowej koalicji.
W tym zgadza się z Netanjahu i gen. Gantzem. Nigdy do tego nie dopuszczono. Dlatego Niebieskobiali zwrócili się od razu do Likudu, co wyeliminowałoby zarówno Palestyńczyków (zdobyli 13 miejsc w 120-osobowym parlamencie), jak i Liebermana. Izraelskie partie arabskie dopuszczają do władz swych ugrupowań żydów (właściwie komunistów), podczas gdy to niewyobrażalne w partiach żydowskich. Skrajna lewica parlamentarna w Izraelu jest zresztą syjonistyczna.
Netanjahu reklamował się w czasie kampanii Trumpem i Putinem, by pokazać swe potężne stosunki światowe, ale traci grunt pod nogami. Ułożenie rządzącej koalicji może wyglądać jak rozwiązywanie kostki Rubika przez niecierpliwą osobę, więc raczej nie będzie krótkie. Gantz grozi, że naprawdę przyjmie Palestyńczyków do koalicji, jeśli Netanjahu nie odda steru, ale widać, że sam w to nie wierzy. Kostka musi pokazywać oddzielne kolory, jakby ilustrowała regułę rasizmu.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …