„Widzę w telewizji: wszyscy na czarno idą, krzyczą, deszcz leje. >>Czy to żałoba jakaś? – pomyślałam. – Aaa, to tylko kobiety<<. Machnęłam ręką i poszłam zmywać” – tymi słowami rozpoczyna się tekst Ewy Kalety „Ja bym radziła rodzić. Kobiety ze wsi o aborcji i czarnym proteście” z ostatnich „Wysokich Obcasów”.

Tekst zasadza się na opozycji: miastowe kontra wiejskie. Oto Carrie Bradshaw z „Seksu w wielkim mieście” zakłada swoje szpilki od Manolo Blahnika i ubrana na czarno staje naprzeciw wiejskiej, rumianej Jagny, która zajmuje się przędzeniem, śpiewaniem rzewnych pieśni i wychowywaniem gromadki dzieci, bo słowo „aborcja” zna jedynie z telewizora, a jak któreś z dzieci zachoruje, wkłada je do pieca na trzy zdrowaśki.

Autorka w ten sposób konstruuje swoją narrację, prześlizgując się po pospiesznie nakreślonych portretach młodych kobiet z wiosek i prowincji. Są najczęściej bezrobotne lub zajmują się gospodarstwem, mają dzieci. Jest im ciężko – na tyle ciężko, że jakiś tam „czarny protest” jest przez nie postrzegany jako fanaberia miastowych bizneswomen. Bo one, klepiące biedę i nieco naiwne, w istocie mają bardzo dobre serca i nigdy nie spędziłyby niechcianej ciąży. Autorka nie może się zdecydować, czy bardziej mówi przez nią ludomania i fascynacja powrotem do natury spod znaku Jana Jakuba Russeau, czy bardziej chciałaby westchnąć nad ich zagubieniem i niemocą, czy zanieść miastu przesłanie: patrzcie, ludowa etyka powinna dać wam do myślenia, zabiegane menedżerki i dyrektorki!

Jedno jest pewne: wyszła z tego jedna wielka drażniąca maniera i przeładowanie stereotypami tak straszne, że ktoś gotów naprawdę pomyśleć, że opozycja miasto-wieś w XXI wieku naprawdę zasadza się na prostej dychotomii: feministki podpalające staniki na skwerach kontra umęczone gospodynie z dziećmi uwieszonymi u spódnicy. Jest to podział przeprowadzony na siłę, publicystycznie podkręcony niczym „prowokacje” Rafała Betlejewskiego.

Po pierwsze, dziś wykluczenie dotyka w równej mierze mieszkańców wsi, miast powiatowych, jak i metropolii. Nie jest też prawdą, że można nakreślić obraz „kobiet ze wsi” jako spójnej grupy konserwatystek, których jedynym oknem na „wielki świat” jest telewizja, a ksiądz na plebanii jedynym autorytetem. Oczywiście, można taki obraz spróbować sprzedać światu, ale będzie on tylko wycinkiem rzeczywistości, częścią większej całości, której tak łatwo już przypiąć łatki się nie da. Wreszcie, dominuje w nim charakterystyczna dla „reportaży o prowincji” maniera pisania o bohaterkach swojego tekstu niczym o maluczkich, zagubionych owieczkach, które trochę budzą politowanie u wszechwiedzącego obserwatora, a trochę go rozczulają.

Czarny protest udał się właśnie dlatego, że kampania podatny grunt znalazła wszędzie. Przyłączyły się do niego kobiety, które nie angażują się w polityczne życie swojej okolicy. Konserwatystki i ateistki. Głęboko wierzące i feministyczne aktywistki. Obraz z „Wysokich Obcasów” jest dla mnie próbą udawania wnikliwego socjologa – nieudaną. I wręcz obrażającą polskie kobiety, nie sądzicie?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Oczywiście, że tak sądzimy. Mnie po pierwszym zdaniu odrzuciło od tego „reportażu”. Ech, i Wyborcza, i „W sieci” są siebie warci.

  2. „… maniera pisania o bohaterkach swojego tekstu niczym o maluczkich, zagubionych owieczkach, które trochę budzą politowanie u wszechwiedzącego obserwatora, a trochę go rozczulają.”

    … bo ta idea zarządzania stadem ma już tysiące lat. Dlatego tak trudno się z tego otrząsnąć, bo głęboko w lud to zapadło, to ustawienie nas w roli nierozumnego stada podludzi i naszych nadludzkich pasterzy. I jak kto w tym siedzi, to dla niego normalne, że go jakiś fiksant z ambony kościelnej lub sejmowej lub medialnej poucza na każdy temat, podpierając się „nauką kościoła”.

    A, że fiksant, spotyka się tylko z takimi „owieczkami”, to domniemywa, że cały świat myśli tak samo, czyli nie myśli – wierzyć woli, bo samodzielnie myśleć już nie umie, nie potrafi, a nawet nie chce. A potrafi, chce i się jednoczy, co żeśmy razem w tamten poniedziałek pokazali. Bo nie jesteśmy wygodną do wkluczenia mniejszością, czy jakimś błędem statystycznym w „bożym dziele”.

    I we wtorek, i w środę i w każdy dzień tygodnia to powtarzamy, że świat to nie jedna parafia. I, że są ludzie spoza tego stada. I, że to stado owieczek mniejszym się okazuje, niż by fiksanci jedynej drogi chcieli. I, że się jako bydło traktować nie damy nikomu. A są nas miliony.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …