Ten tekst nie stanowi zachęty do głosowania na żadnego kandydata. Każdy z Was ma jednak prawo do zapoznania się ze skutkami swojego wyboru. Przyjrzyjmy się zatem możliwym działaniom Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego w Pałacu Prezydenckim.
Co, jeśli wygra Andrzej Duda?
Zaraz po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów rozpocznie się demonstracja siły obozu Prawa i Sprawiedliwości. Padną słowa o społecznym zaufaniu do kierunku, w jakim zmierza Polska, o poparciu Polaków dla reform zapoczątkowanych przez PiS w 2015. Kaczyński, Duda i Morawiecki będą przekonywać, że kolejne zwycięstwo w wyborach jest wyrazem akceptacji dla kolejnych trzech lat rządów „dobrej zmiany”. Te słowa będą powtarzane przez kolejne dni, może nawet tygodnie, bo mają zapisać się mocno w powszechnej świadomości. Ma to przekonać wyborców władzy o sile i determinacji, a opozycji – o bezcelowości stawiania oporu.
Kontynuacja prezydentury Andrzeja Dudy jest koniecznym warunkiem trwałości PiS jako partii zmieniającej naszą rzeczywistość. Od momentu ogłoszenia zwycięstwa obóz władzy przejdzie do realizacji kolejnego celu – wygranej w wyborach parlamentarnych i samorządowych w roku 2023. Działania podjęte w tym celu obejmować będą wzmocnienie istniejących i wykształcenie nowych narzędzi walki politycznej. Władza ma mieć do dyspozycji broń o większej sile rażenia niż ta obecna. Kończąca się dziś kampania pokazała bowiem, że mimo zaprzęgnięcia całego dostępnego instrumentarium – mediów publicznych, rządowych pieniędzy jako gwaranta realizacji obietnic, terapii szokowej zaaplikowanej społeczeństwu przy okazji epidemii, a także szczucia i festiwalu kłamstw na temat edukacji seksualnej i osób LGBT, obóz władzy musiał drżeć do samego końca o wynik wyborów. Prezes rozumie, że musi zepchnąć opozycje do jeszcze głębszej defensywy, a to tego potrzebne jest posiadania silniejszego aparatu propagandy, represji oraz przedefiniowanie tego, co legalne i dopuszczalne, przestępcze i penalizowane. PiS czuje też oddech nacierającego z prawej strony rywala. Będzie więc musiał zadbać o dopieszczenie swojego radykalnego skrzydła.
Zakończenie pluralizmu mediów
„Musimy doprowadzić do tego, żeby nikt w Polsce nie miał wątpliwości, że to, co czynimy jest dobre, realne i odpowiedzialne” – to słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziane po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych jesienią ubiegłego roku. Wtedy można się było zastanawiać co prezes miał na myśli. Teraz sytuacja się klaruje. Po tym jak dziennik „Fakt” zamieścił 3 lipca na okładce komentarz do ułaskawienia przestępcy seksualnego przez Andrzeja Dudę o treści „Trzymał córkę, bił po twarzy i wkładał jej rękę w krocze. Panie Prezydencie, jak Pan mógł ułaskawić kogoś takiego”, wysocy rangą funkcjonariusze „dobrej zmiany” oświadczyli co nastąpi.
– Miała miejsce bardzo brutalna i bardzo daleko idąca interwencja ze strony prasy, nie ukrywajmy tego, niemieckiej po prostu, ale na przyszłość musimy w ogóle zapobiec tego rodzaju sytuacjom – powiedział jeszcze tego samego dnia Jarosław Kaczyński lipca na antenie TV Trwam.
Jeszcze mocniej dowalił Zbigniew Ziobro. – Musimy się powoli zastanowić nad sytuacją mediów w Polsce, bo to, co się teraz tu dzieje, to nie możemy zupełnie po prostu przejść nad tym do porządku dziennego i mam nadzieję, że po kampanii prezydenckiej wyciągniemy wnioski – oświadczył minister sprawiedliwości.
Sprawa okładki tabloidu była tylko pretekstem do tego, co PiS i tak planował. Jednym z instrumentów do podporządkowania mediów będzie ustawa o repolonizacji. Określony procent wydawców gazet i portali internetowych ma się znaleźć w polskich rękach. To wariant drastyczny, możliwe jednak, że PiS zdecyduje się na model węgierski. Dzięki kredytom z publicznych banków zaprzyjaźnieni z rządem biznesmeni z rynku mediów (Karnowscy, Lisicki plus kilku innych, których nazwiska poznamy niebawem) będą przejmować udziały w kolejnych spółkach. Nie wszędzie będzie się to wiązało z natychmiastową zmianą kursu politycznego danej redakcji. Przykład Polsatu pokazuje, że dana stacja może stać się umiarkowanie przyjazna czy po prostu mniej krytyczna wobec rządu. Inny jest przypadek Superstacji, która została sprawnie wypatroszona z treści politycznych, co zneutralizowało jej szkodliwość dla polityki rządu. W taki właśnie sposób rząd Victora Orbana zamknął w 2018 roku ostatnią ukazującą się w papierze opozycyjną gazetę. Obecnie nad Balatonem władza kontroluje 78 proc. rynku mediów
Związany z Platformą mecenas Roman Giertych wskazuje, że rozdysponowanie własności mediów między kastę prawicowych wydawców ma też umocnić panowanie partii Kaczyńskiego na poziomie ekonomicznym. – Cały proces, który w tej chwili przebiega w Polsce, to jest prywatyzacja na rzecz osób związanych z partią polityczną. Mamy do czynienia z budowaniem nowej elity gospodarczej, która będzie w zamyśle Jarosława Kaczyńskiego tworzyła również nową rzeczywistość medialną – mówił Giertych w „Kropce nad i”.
Jedyną granicą, której PiS nie przekroczy, jest uderzenie w media będące własnością amerykańską. Ofensywa przeciwko TVN w listopadzie 2018 zakończyła się po jednym telefonie z ambasady.
Rząd planuje też utworzyć organ bezpośrednio dyscyplinujący dziennikarzy. W opublikowanym 14 września 2019 programie partii znajduje się zapowiedź utworzenia „samorządu dziennikarskiego”, który miałby dbać o “standardy etyczne i zawodowe”. Instytucja ta miała tropić “nienadużywanie mechanizmów medialnych”, a wydawcom groziłaby m.in. utrata statusu nadawcy medialnego, co wiązałoby się z unieważnieniem legitymacji dziennikarskich i odcięciem od prawa prasowego. Pracownicy takiej redakcji nie byliby już dziennikarzami, a więc nie mogliby występować chociażby o udostępnienie o udostępnienie informacji publicznej.
Sądzić nas będą ludzie Ziobry
Andrzej Duda powiedział: „Możemy mieć w Polsce różne spory, ale ta sprawa jest w moim przekonaniu poza sporem, że wymiar sprawiedliwości musi zostać naprawiony, a sędziowie musza zrozumieć, jaka rzeczywiście jest ich rola w polskim państwie – mówił. Prezydent dodał, że wśród osób, które sprzeciwiają się reformie sadownictwa „są osoby, które orzekały w stanie wojennym i skazywały ludzi na karę więzienia za działalność, za wolną Polskę”.
Prezydent nie ukrywa, że umieści swój podpis pod kolejnymi ustawami zmieniającymi polski system sądownictwa. Zbigniew Ziobro szykuje reformę, która umożliwi mu ostateczne przejęcie kontroli nad całym aparatem. Pierwszym krokiem było przejęcie w 2016 roku Trybunału Sprawiedliwości, aby ten nie mógł kwestionować stanowionego prawa, rok później przyszła pora na utworzenie podległej rządowi Krajowej Rady Sądownictwa i opanowanie sądów powszechnych – Ziobro wstawił swoich ludzi na kluczowe stanowiska. Tylko interwencja Komisji Europejskiej i TSUE powstrzymała go przed przejęciem Sądu Najwyższego. Na razie. Władza wykształciła też narzędzia do dyscyplinowania buntujących się sędziów – ma w ręku Izbę Dyscyplinarną SN i możliwości wynikające z ustawy kagańcowej. Teraz przyszedł czas na kluczową reformę.
Ziobro potrzebuje podpisu prezydenta pod reformą demolującą dotychczasową strukturę sądownictwa. Zlikwidowany zostanie podział na sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne. Na ich miejsce powstanie bardziej płaski układ składający się z sądów okręgowych, które przejmą funkcję rejonowych oraz regionalnych, które zastąpią obecne okręgowe i apelacyjne. Wymogiem reformy będzie powołanie na nowo wszystkich sędziów. A więc pojawi się okazja do odstrzelenia tych, którzy się stawiali. Sędziowie będą mogli być degradowani, wysyłani do pracy z dala od domu, wysyłani na wcześniejsze emerytury, czy po prostu nie zostaną powołani, powód zawsze się znajdzie. Dokładnie taki mechanizm zastosowano przy przejmowaniu przez Ziobrę prokuratury. W przypadku sądów minister również przejdzie na 'ręczne sterowanie”, co oznacza, że będzie mógł postawić zarzuty i doprowadzić do skazania dowolnego obywatela RP.
Koniec swobody trzeciego sektora
Rząd z niepokojem spogląda na działalność organizacji pozarządowych. Twarz Morawieckiego z napisem „Wstyd” na kominie bełchatowskiej elektrowni obiegła social media na całym świecie. Grupy ekologiczne zablokowały wycinkę Puszczy Białowieskiej, a obecnie czynią problemu również na Mierzei Wiślanej, którą władza próbuje przekopać. Minister środowiska Michał Woś zapowiedział już stworzenie ustawy kontrolującej działalność organizacji trzeciego sektora. Wzorem ma być rosyjskie prawo o „obcych agentach”, które z kolei jest wzorowane na drakońskich przepisach prawa amerykańskiego z czasów makkartyzmu. „Powołałem w ministerstwie grupę roboczą pracującą nad tym, żeby ujawnić finansowanie NGO-sów, nie tylko ekologicznych, bo to przysłuży się całej Polsce, żeby wszystkie organizacje miały przejrzystość finansów. Będą mogły pokazać, czy są finansowane ze środków zagranicznych, czy nie. Te, które są, powinny poinformować o tym Polaków” – mówił Michał Woś. Za pomocą podobnych narzędzi węgierskie władze zmusiły do wyprowadzki z Budapesztu kilka zagranicznych organizacji broniących praw człowieka. Prezydent zapowiedział, że taką ustawę podpisze.
Ofensywa ideologiczna
Celem PiS w najbliższych trzech latach jest przesunięcie tego co normalne i dopuszczalne; zepchnięcie lewicy pod ścianę, przylepienie do liberalnego centrum łatki ekstremistów i stopniowa delegalizacja działalności na rzecz praw kobiet i osób LGBT. Publicysta Jakub Dymek w ostatnim numerze „Przeglądu” zauważa, że obecna władza realizuje dokładnie to, co sama zarzuca swoim przeciwnikom – ideologiczną przebudowę społeczeństwa, państwa i prawa. Głównym do tego narzędziem jest oczywiście TVP – telewizja publiczna, która wprost nazywa prawa człowieka „homopropagandą”, a osoby „LGBT” – zboczeńcami. Ale TVP zostanie w rękach pisowskich nawet jeśli Duda przegra wybory. Aby jednak pranie mózgu było skuteczne, PIS potrzebuje konkretnych zmian prawnych. W związku z tym prezydent mówi otwarcie o konieczności wprowadzenia zakazu propagandy homoseksualnej. Mówił o tym już w listopadzie 2018 roku, kiedy przyznał, że gdyby w Polsce powstała taka „dobrze napisana” ustawa, to bez wahania by ją podpisał. W ramach ustawy możliwe będzie m.in. stawianie przed sądem osób uczestniczących w marszach równości czy organizujących zajęcia z tolerancji w placówkach oświatowych. Wszystko w ramach obrony przed „ideologią LGBT”. Duda podniósł też temat edukacji seksualnej, stwierdzając, że nie ma możliwości, by jakiekolwiek władze czy instytucje ingerowały w tę sferę. „Rodzice doskonale wiedzą, jak przygotować dziecko do życia. Ludzie mają dużo wiedzy, są doskonale przygotowani, by w tym zakresie kształcić swoje dzieci” – wyjaśniał prezydent.
Jeśli wydaje wam się, że to mrzonki, że rząd nie posunie się tak daleko, warto zapoznać się z dotychczasową działalnością ministerstwa sprawiedliwości na polu ideologicznej ofensywy. Resort realizuje projekt pod nazwą „Przeciwdziałanie przestępstwom dotyczącym naruszania wolności sumienia popełnianym pod wpływem ideologii LGBT”. Projekt jest finansowany ze środków ministerialnego Funduszu Sprawiedliwości. Realizuje go fundacja Strażnik Pamięci, należąca do Pawła Lisickiego, naczelnego „Do Rzeczy”. Za publiczną kasę w tygodniku publikowane są teksty uderzające m.in w amerykańskie feministki, ruch LGBT, a nawet transmisje meczów piłki nożnej kobiet we Francji czy likwidację pisuarów na dworcu w Breście. Wszystko w ramach zapobiegania przestępczości. a to, co kryminogenne wyznacza oczywiście minister. Teraz jednak Ziobro może zyskać nowy oręż – ustawę przeciwko promowaniu ideologii LGBT. Podpis prezydenta ma już obiecany.
Ważnym ogniwem w procesie ideologicznej zmiany jest Ordo Iuris. Członkowie tej organizacji wcielają się już teraz w rolę prokuratorów przesłuchujących wraz z policją studentów Uniwersytetu Śląskiego, którzy doprowadzili do odejścia z uczelni wykładowczyni słynącej z homofobicznych wypowiedzi, przeprowadza audyty w ratuszach miast rządzonych przez opozycyjnych prezydentów i pozywa działaczy na rzecz praw człowieka, którzy sporządzili mapę stref wolnych od LGBT. Prezydentura Dudy jest gwarantem przedłużenia misji Ordo Iuris.
Czy PiS będzie rządzić z Konfederacją?
Trzeba pamiętać, że druga kadencja Andrzeja Dudy skończy się w roku 2025. Dwa lata wcześniej odbędą się wybory parlamentarne, w których PiS prawdopodobnie straci możliwość samodzielnego rządzenia. Aby inicjatywa tworzenia rządu nie przeszła na stronę opozycji partia Kaczyńskiego będzie musiała znaleźć koalicjanta. Arytmetyka i dynamika sympatii wyborczych pokazuje, że nawet gdyby PiS zdołałby nakłonić Polskie Stronnictwo Ludowe do współrządzenia, co jest raczej mało prawdopodobne, przynajmniej dopóki na czele tej partii stoi Władysław Kosiniak-Kamysz, to może nie wystarczyć do zmontowania większości. Może się więc okazać, że jedyną możliwością będzie zawarcie sojuszu z Konfederacją – partią, na rzecz której PiS tracił poparcie w wyborach europejskich, parlamentarnych, jak i w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Andrzej Duda dwa dni temu zapowiedział, że taki alians mógłby zostać zawarty pod jego patronatem. Do układu, który miałby się nazywać „Wielką Koalicję Polskich Spraw” zaprosił też ludowców, spotykając się jednak z natychmiastową odmową.
No dobrze, a co, jeśli w wyborach prezydenckich zwycięży jednak Rafał Trzaskowski?
W tym wypadku precyzyjne przewidzenie kolejnych wydarzeń jest znacznie trudniejsze. Trzaskowski, w przeciwieństwie do Dudy nie posiada swojej większości w parlamencie, co w zasadzie przekreśla możliwość realizacji jego inicjatyw ustawodawczych. Kandydat opozycji nie będzie realnie rządzić, może jedynie wetować ustawy i to skutecznie, bo PiS nie posiada w Sejmie większości umożliwiającej odrzucenie weta prezydenta.
Wraz z prezydenturą Rafała Trzaskowskiego rozpocznie się największa w historii polskiej polityki po 1989 roku ofensywa przeciwko jednemu człowiekowi. Plan PiSu zakłada umieszczenie w warszawskim ratuszu komisarza, którego zadaniem będzie zgromadzenie jak największej ilości materiału obciążającego nowego prezydenta RP. Przy użyciu TVP, mediów Karnowskich, fake newsów w social mediach, a także prokuratury i służb specjalnych odpalona zostanie operacja „impeachment Rafała Trzaskowskiego”. Usunięcie prezydenta z urzędu będzie trudne, jednak ciągły atak i obciążanie zarzutami może mu poważnie przeszkodzić w sprawowaniu urzędu i zachwiać zaufaniem społecznym. Pytanie, czy zarzuty będą zasadne.
Wybór Trzaskowskiego będzie oznaczać, że PiS wstrzyma głosowania w parlamencie części kontrowersyjnych ustaw, nie chcąc ponosić kolejnych porażek, jakimi będą prezydenckie weta. W niektórych przypadkach ustawy mogą celowo być kierowane na biuro w Belwederze, aby rząd mógł odtrąbić, że Rafał Trzaskowski stanął po stronie sądowej kasty, uniemożliwiając oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości z postkomunistycznych złogów, nie rusza go los polskich dzieci zagrożonych nauką masturbacji, czy blokuje budowę kanału przez Mierzeję Wiślaną.
Możliwe jednak, że prezydent Trzaskowski, który przecież zapowiada, że zamierza być prezydentem wszystkich Polaków, będzie próbował układać się z PiS w konkretnych sprawach, wnosząc swoje poprawki do rządowych projektów, czy dogadując się z przeciwnikiem – poparcie dla waszego RPO, w zamian za poparcie dla mojej ustawy. Bycie prezydentem – blokadą może na dłuższą metę okazać się niekorzystne dla jego wizerunku i sondażowych słupków.
Wśród wyborców lewicy dyskutowana jest obawa, że liberalny polityk w Pałacu Prezydenckim będzie uniemożliwiał wprowadzenie kolejnych programów socjalnych czy prospołecznych ustaw. Istotnie, dla darwinistycznie nastawionej części elektoratu Trzaskowskiego uwalenie projektu zakładającego powszechne świadczenie dla danej grupy społecznej, czy przeznaczenia dodatkowych pieniędzy na służbę zdrowia byłoby prawdziwą ucztą i chwilą triumfu. Trzeba jednak zadać sobie pytanie – czy większość wyborców Trzaskowskiego jest faktycznie tak radykalnie przeciwna socjalowi? Badania pokazują, że wśród zwolenników KO większość nie życzy sobie ograniczenia 500 plus, nie mówiąc już o likwidacji programu. Wreszcie, weto prezydenta w prospołecznej ustawie będzie mogło być odrzucone głosami PiS oraz Lewicy, która tym samym zyska okazje do odróżnienia się od liberalnej opozycji i zapuntktowania w oczach elektoratu socjalnie potrzebującego. Z tego też powodu Trzaskowskiemu nie uda się zablokować kolejnych ustaw regulujących kwestie reprywatyzacyjne.
Prezydent Trzaskowski będzie mógł okazyjnie odpalać fajerwerki, aby naznaczyć swoją aktywność. A to zgłosi inicjatywę neutralizującą wpływ polityków na media publiczne, a to wyjdzie z projektem referendum w sprawie związków partnerskich, do czego potrzebuje zgody Senatu, którą zapewne otrzyma. Jego bronią będą też telewizyjne orędzia, i biorąc pod uwagę jego umiejętności, jest szansa, że będzie korzystał z niej skutecznie niż marszałek senatu Tomasz Grodzki.
Największym problemem dla PiS może być zahamowanie zmian w wymiarze sprawiedliwości. Nie chodzi wyłącznie o blokowanie ustaw, ale według uchwalonych za czasów obecnej władzy przepisów, to właśnie prezydent będzie mianuje członków KRS oraz powołuje Prezesa Sądu Najwyższego i nie potrzebuje do tego kontrasygnaty. Tutaj rola Trzaskowskiego możne okazać się kluczowa.
Rafał Trzaskowski ma w zasadzie tylko jeden realny sposób na wcześniejszej wyjście z roli przeszkadzacza i objęcie realnej władzy. Mógłby we współpracy z Senatem opóźnić uchwalenie ustawy budżetowej do momentu, kiedy poślizg uprawniał go do rozpisania nowych wyborów, w których jego formacja otrzymałaby premię za zwycięstwo w wyborach prezydenckich i być może byłaby w stanie objąć stery. To jednak scenariusz na tyle fantazmatyczny, że podejrzewam iż nawet Rafał Trzaskowski nie rozpatruje go poważnie.
Pamiętajcie o obozach
Czas na szczerość, co w dzisiejszej Polsce raczej szkodzi, niż pomaga. Przyjechał otóż do …