Stało się: Donald Trump groził Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), aż w końcu ogłosił, że jego kraj przestaje ją finansować, bo „jest źle zarządzana”. To prawda, że prezydent USA chce w ten sposób pomniejszyć własne grzechy w zarządzaniu walką z epidemią covid-19 i przy okazji dołożyć Chinom, które oskarża o nadmierny wpływ na organizację. Ale WHO nie jest bez grzechu i nawet te kraje europejskie, które oburzyły się dzisiaj na amerykański „egoizm”, wzywają do reformy tej struktury, oskarżanej o „sianie paniki” bądź odwrotnie – o brak alarmowania na czas, jak w przypadku obecnej epidemii.

Bill Gates, właściciel Microsoftu. pixabay

Co się stanie, gdy rząd Stanów Zjednoczonych przestanie dokładać się do budżetu WHO? Oczywiście brak największego donatora przejściowo ograbi organizację z części funduszy. Gdyby jednak pochylić się nad całościowym budżetem WHO, chodzi  o ok. 10 proc., a i to liczone na wyrost, bo Amerykanie rutynowo opóźniają wpłaty lub wcale nie płacą. Tak naprawdę są „pierwszym donatorem” jedynie na papierze, bo w rzeczywistości na czele płatników stoi miliarderska, prywatna fundacja małżeństwa Billa i Melindy Gatesów. Chiny dają cztery razy mniej pieniędzy od niej i niespecjalnie się liczą w strukturze organizacji.

W gazetach można przeczytać, że USA finansowały WHO nawet w 22 proc., lecz da się to z wieloma zastrzeżeniami przyjąć jedynie w części państwowej budżetu organizacji. Część prywatna sięga już 80 proc. całości i jest wynikiem cokolwiek zgniłej ewolucji w podejściu do ochrony zdrowia na świecie. Kiedyś na WHO składały się tylko państwa członkowskie, ale dość szybko wpłatami zainteresowały się wielkie kapitalistyczne konglomeraty prywatne, bo finansowanie organizacji daje bardzo korzystne zwolnienia podatkowe.

Prawdziwy przewrót nastąpił w 1979 r., gdy inna prywatna fundacja (Rockefellerów), zasponsorowała „szczyt w Bellagio” (we Włoszech) na temat finansowania WHO, w którym wzięli udział m.in. Bank Światowy, fundacja Forda i Agencja Rozwoju Stanów Zjednoczonych. To dało impuls do prywatyzacji oenzetowskiej WHO, ów kurs na „filantropię”, który miał jej zapewnić globalne funkcjonowanie. Przyjęto nową politykę: składki państw zostały zamrożone pod naciskiem prywaciarzy, którzy zaczęli oczywiście domagać się  oszczędności i interwencji zdrowotnych łatwych do oceny statystycznej, co z miejsca wyeliminowało wszelkie działania długofalowe.

Nie dość, że ta prywatyzacja, która pociągnęła za sobą rutynową grę różnych lobby, znacznie osłabiła WHO, to jeszcze stała się olbrzymim polem sprzeczności interesów. Weźmy fundację Gatesów. 5 proc. jej kapitału daje McDonalds, a 7 proc. Coca-Cola. Koncerny te, oprócz korzyści fiskalnych, mają okazję wpływać, by walka z otyłością lub fatalnym dla zdrowia nadużywaniem cukru nie stanowiła żadnych priorytetów. Do tego mamy u Gatesów producentów alkoholi, broni i oczywiście wielkie koncerny farmaceutyczne, jak GlaxoSmithKline, Sanofi-Aventis, Johnson & Johnson, czy Procter & Gamble. WHO jest skazana na polityczne kluczenie, by nie narazić ich na żadne straty, choćby otwarcie szkodziły ludziom.

Ów prawdziwy pierwszy donator WHO, fundacja Gatesów ze swą lukratywną obsesją pan-szczepionkową (wszystkie próby szczepionek robi w Afryce, co doprowadziło już do wielu nieszczęść), jak każdy koncern, okrada swój kraj za pomocą tzw. optymalizacji podatkowej, bo datki na WHO przynoszą za mało: co roku amerykański budżet traci prawie 5 miliardów dolarów na sprycie Billa Gatesa. Dzięki działalności takich „filantropów” amerykańska infrastruktura, nie tylko zdrowotna, przypomina już kraje Trzeciego Świata a WHO i inne „prywatyzowane”, humanitarne organizacje międzynarodowe stają się bieda-wydmuszkami, szamocącymi się między interesami wielkich oligarchów.

Wycofanie USA z wnoszenia pieniędzy do WHO nie spowoduje wielkiej katastrofy, bo i tak cały budżet tej organizacji nie przekracza budżetu jednego średniego, prywatnego szpitala w Stanach: jest dość łatwy do załatania przez innych prywaciarzy, którzy chętnie wpłyną na politykę organizacji, jeśli da się przy tym zarobić. Bez jej głębokiej reformy i zmiany sposobów finansowania jej znaczenie będzie maleć jeszcze szybciej niż dotychczas.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Czyli to wcale nie rządy, ale fundacje kilku tych samych osób utrzymują WHO? I ktoś nadal jeszcze sądzi, że WHO realizuje cele publiczne, mówi prawdę? Dzięki za ten art! Odesłać WHO na śmietnik historii, razem z Gatesami i Rockefellerami.

  2. Czasem marzę sobie, jak wiele zyskałby świat, gdyby amerykańskie imperium zła, praprzyczyna wszelkich nieszczęść z wiecznie wyszczerzonymi kłami wreszcie zapadło się pod ziemię… i gdyby w tym świecie zapanował prawdziwy multilateralizm. Myślę, że dopóki Chiny nie staną jeszcze mocniej na nogach, także militarnie, jedyna nadzieja w wielkiej kalderze parku Yellowstone. Słyszę tu i ówdzie, że przecież są też dobrzy Amerykanie, wrażliwi i zatroskani o przyszłość ludzkości. Cóż, w faszystowskich Niemczech też można było spotkać dobrych Niemców. I co z tego? W stosunku do narodów i państw można mówić wyłącznie o odpowiedzialności zbiorowej.

    1. Gdybyś się urodził gdzieś indziej, to byś mówił o rosyjskim, europejskim, żydowskim lub chińskim imperium zła :) :) A może jeszcze jakimś innym, może indyjskim, może irańskim? Tymczasem mowa o amerykańskim jest o tyle nie na miejscu, że oni są w wielu konfliktach i rywalizacjach po tej samej stronie co my.

      I nie sądzę by rozmowa w kategoriach „imperiów zła” i „zapadania się pod ziemię” miała jakikolwiek pozytywny wkład do koncepcji multilateralizmu. A nawet jestem przekonana, że jest przeciwskuteczna.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

AI – lęk czy nadzieja?

W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…