O bezkarności międzynarodowych korporacji, działalności związkowej i determinacji, by stawiać opór, Portal Strajk rozmawia z Giovannim Comedą, rzecznikiem Włoskiej Federacji Metalowców – FIOM. To jedna z organizacji związkowych, które walczą o uratowanie kilkuset miejsc pracy w fabryce Whirlpool w Neapolu. Pisaliśmy o tym TUTAJ.
Jak i kiedy zaczął się konflikt między kierownictwem firmy Whirlpool a pracownikami fabryki w Neapolu? Z tego co mi wiadomo, pierwsze tarcia miały miejsce jeszcze długo przed pandemią koronawirusa.
25 października 2018 r. podpisana została umowa dotycząca inwestycji firmy Whirpool w całych Włoszech, a więc także filii neapolitańskiej. Wartość tej inwestycji wynosiła 17 milionów euro. Z jednej strony Whirlpool obiecał zainwestować we włoskie zakłady, ale z drugiej to rząd wyłożył fundusze między innymi na ubezpieczenia społeczne i zasoby ogólne. W momencie podpisania porozumienia ministrem był Luigi di Maio.
Po podpisaniu owego porozumienia, Whirlpool przystąpił do procesu inwestycji, mechanizacji. My jako związkowcy staraliśmy się patrzeć Whirpoolowi na ręce podczas tego procesu, ale firma coraz bardziej nam to utrudniała. 31 maja 2019 r. zostaliśmy wezwani na zebranie w Rzymie i na tym posiedzeniu Whirlpool zaprezentował slajdy dotyczące utrzymania inwestycji, których się podjął, w tym także fabryki w Neapolu. Okazało się, że ich plany są całkowicie niezgodne z tym, co przewidywało porozumienie podpisane w 2018. Ta zdrada ze strony firmy dała początek walce i hasłu „Neapol nie odpuszcza”.
Zdrada ta jednak nie dotyczyła wyłącznie pracowników. Whirlpool pojawił się we Włoszech około 25 lat temu, kiedy wchodził na rynek europejski i przejął drobne, już wtedy obecne zakłady. W Neapolu był to IGNIS. Whirlpool potrzebował zarówno samych placówek, jak i wiedzy oraz doświadczenia, które my posiadaliśmy. To nasze kompetencje, nasze zasoby i nasz profesjonalizm pozwolił Whirlpoolowi na sukces w Europie w ciągu tych dwudziestu pięciu lat. A teraz stopniowo wykorzystują cały ten otrzymany potencjał, przesuwając produkcję na wschód.
Nasza fabryka została wybudowana z publicznych pieniędzy – ze środków pochodzących z Cassa del Mezzogiorno, a więc funduszu, który po II wojnie światowej miał rozwijać gospodarkę na Południu Włoch. Nie chcemy dopuścić do jej zniszczenia. A wiemy, że Whirlpool już zamknął oddziały w Niemczech, we Francji. Zlikwidowali fabrykę w Turynie, a także drugą nieopodal, w Casercie. Na jej miejscu został tylko magazyn. I jeśli fabryka dawała miejsce pracy ośmiuset osobom, z kolei do pracy w magazynie potrzebnych ich jest tylko dwieście. Oczywiście porozumienie z 2018 zakładało przeniesienie części pracowników z Caserty do fabryki w Neapolu i pewność zatrudnienia dla osób w niej pracujących. Teraz mamy powtórkę.
Whirlpool zamierza oszczędzać kosztem ludzi?
Zamiary koncernu są dość jasne – przesunąć większość produkcji na kraje wschodnie, ale dalej zbijać majątek w Europie. To rynek europejski jest niezwykle bogaty i atrakcyjny dla inwestorów – tutaj żyje pięćset i pół miliona osób z najwyższym dochodem. A więc tutaj powinna spoczywać siła Europy. My mówimy: jeśli chcesz sprzedawać na rynku europejskim, to również produkcję powinieneś ulokować w Europie. Walczymy o interes całej Europy, nie tylko nasz czysto pracowniczy. Mamy do czynienia ze walką, który należy prowadzić również od strony polityki.
A włoskich polityków ta sprawa interesuje?
Została podjęta walka przeciw międzynarodowej korporacji i decyzjom uważanymi przez nią za nieodwracalne. Tak, wywołało to również reakcję ze strony polityków. W ciągu ostatniego miesiąca parlamentarzyści stanęli po stronie Neapolu i naszej fabryki po części ze względów propracowniczych, po części dlatego, że to ich okręg wyborczy, po części ze względów czysto symbolicznych. Mówię tu o całego parlamentu zarówno ze strony opozycji, jak i obecnej większości, która ma wpływ na rząd Draghiego. Spotkaliśmy się zresztą z samym Draghim, który uznał całą sytuację za zniewagę ze strony korporacji.
Whirlpool nie zastosował się ani do porozumienia z 2018 r. ani też nie wykorzystał trzynastu tygodni, rozwiązania zaproponowanego przez rząd. Firmy przez 13 tygodni mogły uzyskać fundusze z Cassa Integrale i dać sobie czas na znalezienie polubownego rozwiązania, na co Whirlpool nie przystał. Następnie miało miejsce spotkanie z Enrico Lettą, liderem Partii Demokratycznej, jednej z najistotniejszych partii włoskiej „lewicy”, która w ciągu ostatnich lat przesunęła się bardziej w centrum. Teraz Letta chce skierować ją nieco bardziej na lewo.
Ta partia wcześniej funkcjonowała jako Komunistyczna Partia Włoch (PCI), prawda?
Tak, Partia Demokratyczna bierze swój początek od Partii Komunistycznej, ewoluowała w PDS (Partito Democratico Della Sinistra), następnie – DS (Democratici di Sinistra) aż do nazwy dzisiejszej. Została w ostatecznym rozrachunku partią bloku centrolewicowego z Italia Viva Renziego, czyli czymś absolutnie przeciwnym od swojej idei wyjściowej. Dopiero teraz to, co Letta mówi i robi wskazuje na to, że chce przesunąć Partię Demokratyczną nieco bardziej w lewą stronę. Wychodząc od naszej sprawy chce przywołać wartości, którymi partia niegdyś się kierowała.
Krótko mówiąc – nasza walka była w stanie wywołać poruszenie w parlamencie, który oczywiście nie obliguje rządu do niczego, ale nadaje mu jakiś kierunek. Wszystkie najważniejsze partie wzięły naszą stronę.
Jest jednak jeden zasadniczy problem – międzynarodowe korporacje nie uznają prymatu polityki. To, co stało się w ciągu tych ostatnich dwudziestu paru lat obrazuje, że bogactwo w rękach nielicznych umacnia wielkie koncerny na tyle, że mogą raz dogadać się z politykami, a bez żadnych konsekwencji ich ignorować.
Posiadają kapitał, więc mają władzę.
I to jest właśnie problem demokracji. Ci, którzy mają władzę ekonomiczną, posiadają władzę absolutną. System demokratyczny jest jedynie konturem dla ich poczynań. Lud jest w rękach korporacji i pozostaje pod ich wpływem, nie pod wpływem osób, które zostały wyłonione w wyborach. To wszystko doskonale obrazuje słabość dzisiejszej demokracji. Potwierdza kryzys polityki, którego nie zakończyła głośna antykorupcyjna operacja Czyste Ręce. Siedziałem przy wielu stołach ministerialnych, także wtedy kiedy Di Maio przekazał 17 milionów z publicznych pieniędzy na inwestycję w Neapolu. Myśleliśmy, że po tej propozycji rządu nastąpi jakaś refleksja ze strony korporacji. Myśl w rodzaju: „w porządku, dali nam pieniądze, których nie musimy wykładać, więc będziemy przestrzegać porozumienia”. Byliśmy w błędzie.
Czy to, co mówi pan o kryzysie demokracji, to stanowisko całej FIOM? Jakie jest oblicze polityczne Włoskiej Federacji Metalowców? Kto w niej działa? Czy są to osoby związane z partiami czy innymi organizacjami, tak jak w Polsce?
FIOM ma prawie 120 lat. Jej historia zaczyna się od pierwszych walk robotniczych w pierwszych latach XX wieku. FIOM rodzi się w Livorno, jako akt obrony społeczności robotniczej, a więc związki z lewicowymi partiami są tu dość oczywiste.
W ciągu tych 120 lat historii doświadczyliśmy wojen, faszyzmu i wiele się zmieniło, jednak FIOM w dalszym ciągu ma za zadanie ochronę praw tych, którzy muszą pracować na swoje utrzymanie. A wystarczy zobaczyć, kto pracuje w supermarketach i łatwo spostrzec, że sytuacja tych osób jest gorsza niż 20 lat temu. Staramy się też zmniejszyć konkurencje między pracownikami, bo pracodawcy właśnie to wykorzystują, zarówno na poziomie danego zakładu pracy, jak i na poziomie międzyregionalnym. Nasza federacja powstała, by pracownicy pozostawali obywatelami także w miejscu pracy. Nie może być tak, że w fabryce prawa obywatelskie nie obowiązują.
Kryzys włoskiej polityki przyniósł oddalenie się związków zawodowych od niej. Do końca lat siedemdziesiątych istniało coś w rodzaju wzajemnego napędu między związkami zawodowymi a Komunistyczną Partią Włoch, przepływ osób ale też wzrost świadomości. Wraz z kryzysem lat osiemdziesiątych, klęską Czystych Rąk ta zależność została przerwana. Teraz związki zawodowe wchodzą w dialog ze wszystkimi, bez względu na to, czy dana partia jest prawicowa czy lewicowa. Dzięki temu możemy zachować ogromną niezależność, nie podlegamy politykom bezpośrednio.
Tak jest lepiej?
Oczywiście byłoby świetną sprawą mieć w polityce kogoś reprezentującego interesy klasy robotniczej byłoby świetną sprawą. Niemniej na dzień dzisiejszy pracujemy nad solidarnością robotniczą, która nie ma wydźwięku politycznego. Zwłaszcza, że środowisko pracownicze jest obecnie dość niespójne: być może w fabrykach na północy głosuje się na Legę Salviniego, może na Movimento 5 Stelle. Nie ma już tej jedności poglądowej, bo nie ma partii która reprezentowałaby interes ludzi pracy.
Pandemia przyniosła wielkie zmiany w całej naszej historii. W 2019 r. mieliśmy inne problemy, natury obiektywnej. Sprzęt AGD się zwyczajnie nie sprzedawał. Mieliśmy do czynienia z nadprodukcją, bo na skutek globalizacji na rynek europejski wkroczyły produkty i marki, których wcześniej nie było, głównie firmy z Chin. Ich produkty zyskały popularność, bo kosztują mniej, a stracili na tym pracownicy z Zachodu. Pandemia to zmieniła. Wszyscy pozamykali się w domach i zamiast jechać na wakacje lub kupować nowy samochód, inwestowali pieniądze w dom – kupowali nowe piekarniki, pralki, lodówki. Whirlpool zanotował dwudziestopięcioprocentowy wzrost zysków. Wręcz zaczęły się kończyć surowce potrzebne do produkcji. Nastąpił paradoks, produkcja została zatrzymana nie dlatego, że brakowały popytu na produkty, ale dlatego, że na rynku brakowało materiałów.
To, co chcą zrobić z fabryką w Neapolu, nie ma sensu. W 2021 r. Whirlpool zadeklarował, że chcą podnieść produkcję we Włoszech z 4 do 5 milionów, więc miejsc pracy dla osób z Neapolu starczyłoby bez obaw. I to jest najbardziej barbarzyński aspekt firm międzynarodowych: mimo wzrostu będą zwalniać pracowników, by móc zadowolić swoich akcjonariuszy. Koncerny zawsze będą szukać miejsc, gdzie będą mogły produkować najtaniej, ze stratą dla pracowników w innych krajach. Zatrzymanie tej rzezi wymaga zmian na poziomie systemowym. Kapitalizm finalnie niszczy sam siebie, bo ciągłe pomnażanie zysków w końcu prowadzi do degradacji społeczeństwa. Zapłacą za to wszyscy. Stawiamy więc opór. To rzecz znana od dawna, a z drugiej strony jakże nowoczesna i aktualna.
Ten opór we Włoszech jest czymś, co szczególnie mnie interesuje. W Polsce strajk to rozwiązanie absolutnie ostateczne, ludzie boją się protestować, nawet jeśli chodzi o grupy zawodowe niesamowicie uciskane. A Włochy często nawet stereotypowo kojarzone są ze strajkowaniem. I właśnie o ten duch włoskiego strajku chciałam zapytać. To kwestia odmiennego charakteru? Innej tradycji?
Nie sądzę, aby istniały różnice między pracownikiem włoskim, pracownikiem polskim czy pracownikiem z Ameryki Południowej. To bardziej kwestia tkanki społecznej, z której się wyrosło.
Doskonale rozumiem szantaż, któremu poddawani są polscy pracownicy oraz tę konkurencje, która widoczna jest również we Włoszech. Korzysta z tego aspektu również Whirlpool, który posiada fabryki w Polsce. Różnice są czysto antropologiczne, my przeżyliśmy faszyzm; oczywiście moje pokolenie nie doświadczyło go bezpośrednio, ale w naszej świadomości historycznej ten opór przeciwko wszystkiemu i wszystkim pozostał, nawet w najbardziej beznadziejnych momentach. Opór sam w sobie posiada elementy ataku. Stawiasz opór, a rzeczywistość wokół ciebie się zmienia. Odwrócenie sytuacji przez pandemię świetnie to obrazuje: inaczej by to wszystko wyglądało, gdybyśmy odpuścili w 2019, kiedy Whirlpool nam powiedział, że produkty się nie sprzedają.
Osobiście zawsze odwołuje się do tych najcięższych fragmentów naszej historii, kiedy osoby takie jak Gramsci czy Togliatti, wbrew wszystkim, opierali się na prawdzie i rozumie. My opieramy się dokładnie na tym samym. Mamy rację i prowadzimy słuszna walkę, którą będziemy kontynuować. Jeśli jest sprawiedliwość na tym świecie, to my musimy o nią walczyć. Teraz to już nie jest tylko walka o miejsca pracy, ale walka tych, którzy nie chcą się ugiąć pod potęgą gospodarczą.
Być może zawsze będzie tak, że tę ekonomiczną władzę będzie dzierżyć kilka osób, ale my i tak musimy próbować się opierać.
Czy rząd boi się włoskiego oporu, czy raczej wychodzi z takiego założenia, że strajk jest naturalnym elementem życia społecznego i rząd nie powinien się w te sprawy mieszać, bo to spór między pracownikami a przedsiębiorcami?
Polityka liczy się ze strajkami zorganizowanymi, generalnymi. To, co robimy, zawsze pozostawia rządzących w trudnej sytuacji, bo to jest walka na kilku frontach, walka na poziomie medialnym, społecznym. Z tym politycy muszą się liczyć, bo wywołujemy emocje również na poziomie parlamentarnym. Robisz strajk jednego dnia, ten dzień się kończy, ale stawiasz w trudnej sytuacji nie tylko polityków, ale również koncern, nawet tymi drobnymi działaniami.
Jak Wietnamczycy zdołali się oprzeć Stanom Zjednoczonym? Nie mogli prowadzić walki na froncie, bo zostaliby zmieceni z powierzchni ziemi. Prowadzili drobne akcje i skorzystali z siły, jaką jest opinia publiczna. Wojna zakończyła się dzięki manifestacjom, które odbywały się w Nowym Jorku. Oczywiście proporcje są całkowicie różne, bo my mówimy o walce pracowników. Ale i oni organizują akcję za akcją, aby stymulować opinię publiczną, politykę i działania koncernu. Gospodarka musi mieć serce, to nie mogą być wyłącznie liczby.
Nie chcemy robić żadnej rewolucji, odpowiedni czas na rewolucję nie istnieje. Ale ekonomia musi brać pod uwagę wzajemny wpływ ludzi i firm. Whirlpool może zmienić decyzję i przydałoby mu się to nawet z ekonomicznego punktu widzenia. Byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby zrozumieli, że nie chodzi tylko o biznes, ale też o człowieka, który, jeśli jako pracownik będzie czuł się usytuowany w centrum, to będzie pracował lepiej. Będzie szczęśliwszy, bardziej przywiązany do firmy i jego wydajność będzie większa. Wierzę w system, gdzie to właśnie człowiek jest w centrum.
Co przekazała nam pandemia – jeśli człowiek się zatrzymuje, zatrzymuje się również gospodarka. Nie chodzi o to, żebyśmy wszyscy posiadali IPhone’a, ale żebyśmy wszyscy mieli możliwość godnego życia.
Rozmawiała Antonina Steffen.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…