25 mln zł mniej subwencji, brak miejsc w przedszkolach, zwolnienia nauczycieli – taki los czeka łódzkie struktury edukacyjne. Wszystko przez źle przygotowaną rządową „ustawę o sześciolatkach”.
Rząd PiS zapowiadał, że reforma systemu edukacji, polegająca na cofnięciu obowiązku szkolnego dla sześciolatków będzie odwróceniem „szkodliwych zmian w oświacie”. Pospiesznie wdrożone rozwiązania poskutkowały jednak chaosem i dezorganizacją lokalnych oddziałów edukacji.
Najgorszej sytuacja wygląda w Łodzi, gdzie plan poprzedniego rządu zakładał uruchomienie od roku szkolnego 2016/17 prawie 300 klas pierwszych. Taki scenariusz był zakładany od kilkunastu miesięcy, a więc dyrektorzy placówek zdążyli się przygotować na jego realizacje. Zatrudnieni zostali nauczyciele, a szkoły przeprowadziły stosowne remonty, aby dostosować przestrzeń do potrzeb większej liczby uczniów. Obecnie, po zapowiedziach PiS wiadomo jednak, że pierwszych klas będzie zaledwie 90. Co to oznacza dla szkół? Przede wszystkim bezzasadność istnienia ok. 135 etatów nauczycielskich. W Łodzi będzie bowiem aż 1228 dzieci odroczonych, czyli sześciolatków, które według założeń rządu PO miały obowiązkowo pójść do pierwszej klasy. Dyrekcje zostały zatem zmuszone do przeprowadzenia zwolnień. Będzie się to wiązało z utratą znakomicie wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej. – W tym roczniku mam wyjątkowe nauczycielki, wielokrotnie nagradzane i z co najmniej 25-letnim stażem pracy. Ich zwolnienie byłoby dla szkoły ogromną stratą – opowiada dyrektorka Ewa Drewnowicz, dyrektorka SP nr 2 w Łodzi.
Szkody zostaną wyrządzone nie tylko placówkom edukacyjnym ale również miastu, które poniosło już spore wydatki w związku z przygotowaniem do inicjacji szkolnej sześciolatków. Do łódzkiego budżetu wpłynie bowiem znacznie mniej subwencji oświatowych niż pierwotnie zakładano. – Rocznie na każdego ucznia ministerstwo przekazuje średnio 5,3 tys. zł. – Łódź może dostać nawet o 25 mln zł mniej, niż zakładaliśmy – martwi się Krzysztof Jurek, dyrektor wydziału edukacji.
Większość sześciolatków nie pójdzie do szkół, a więc kolejnym problemem będzie kwestia przepełnienia przedszkoli. Jako, że w ostatnich latach były do nich zapisywane nawet 2,5 latki, w obecnym roku, według obliczeń magistratu, istnieje zagrożenie, że miejsc może zabraknąć nawet dla 3 tys. małych łodzian.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
To naprawdę efekt reformy PiSu, czy bezmyślności samorządu? Skoro mają nauczycieli i sale, to niech szkoły udostępnią je grupom przedszkolnym. Nieraz tak bywało, gdy zdarzały się trudności lokalowe, czasem szkoła odnajmowała sale od innej szkoły, czy uczelni. I dlaczego chcą zwalniać akurat nauczycielki z 25-letnim stażem i nagradzane? Może lepiej te z dwuletnim, bez nagród. A jeszcze lepiej przesunąć je do opieki nad dodatkowymi grupami przedszkolnymi.
Nie będzie dotacji oświatowej? A przedszkola nie są dofinansowane? Może po prostu przesunąć środki – przecież to i tak te same pieniądze, tylko włożone do różnych kopert.
Drażnią mnie te wrzaski i jęki, jeżeli decydenci nie potrafią być elastyczni, niech się podadzą do dymisji.
Sale w szkole na potrzeby przedszkoli? Przedszkolaki przemieszczające się wśród rozbieganych dziesięciolatków? Co pani opowiada?
Szkoły się przydadzą – przecież te dzieci w końcu muszą iść do szkoły. Najwyżej szybciej się lekcje skończą – a to przecież też gigantyczny problem.
Widzę tu jedynie kwestię przedszkoli – wymagającą rzeczywiście pilnych dziań. No i nie wiem po co subwencję odbierać – tu trzeba bić na alarm.