Dziś ostatni dzień rządowego programu in vitro. Bezpłodne pary szansę na darmową procedurę będą miały tylko tam, gdzie na jej finansowanie zdecydowały się samorządy.
A takich miejsc jest w Polsce zaledwie kilka: na dzień dzisiejszy to Częstochowa i Sosnowiec, od jutra także Łódź. O programie in vitro dyskutuje się również w Poznaniu i Dąbrowie Górniczej, ale co z dyskusji wyniknie, trudno na razie wyrokować. Bezpłodne pary mieszkające gdzie indziej zdane są wyłącznie na własne możliwości finansowe.
Od lipca 2013 r., zgodnie ze statystykami Ministerstwa Zdrowia, dzięki programowi ogólnopolskiemu wykonano 37 600 transferów zarodka, potwierdzono 11,8 tys. ciąż. Urodziło się 5 tys. 285 dzieci, a to powinno raczej cieszyć każdy rząd, z uwagi na niekorzystne wskaźniki demograficzne Polski. Tym bardziej, że gdyby nie in vitro, na przyjście na świat tej rzeszy obywateli nie byłoby większych szans. Aby skorzystać z dofinansowywanych procedur – w trzech próbach – przyszli rodzice musieli udowodnić, że ponad rok i bez powodzenia leczą się z niepłodności.
Zwyciężył jednak katolicki fundamentalizm. Aby uradować Kościół katolicki, który wychodzi z założenia, że in vitro nie spełnia warunków „godnego poczęcia”, a w dodatku łączy się z mrożeniem zarodków („życia poczętego”), minister zdrowia Konstanty Radziwiłł unieważnił decyzję swojego poprzednika Mariana Zembali, który w październiku ubiegłego roku ogłosił kolejną edycję programu. Miała potrwać do 2019 r.
Ministerstwo Zdrowia szacowało w 2013 r., że z programu w ciągu pierwszej trzyletniej edycji skorzysta ok. 15 tys. par. Tymczasem zarejestrowanych par jest 22,6 tys., zakwalifikowanych – 17,9 tys. Dla 17,5 tys. starających się o dziecko procedura właśnie trwała. Te, które mają zamrożone zarodki, dostaną jeszcze prawo do bezpłatnej implantacji, ale ministerstwo nie ukrywa, że poprzedzające ją wizyty lekarskie i dodatkowe zabiegi najprawdopodobniej będą kosztowały.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
To niech przestaną płacić podatki, bo ubezpieczenie płacą a leczenia nie mają. Twierdzenia ża za swoje mają płacić to okadanie tych ludzi, bo zapłacili a dostępu w 21 do medycyny nie mają. No co to za społeczeństwo gdzie blondyną odmawiamy dentysty, faszystowskie, klerykofaszytowskie?
Jestem za in vitro, ale zaznaczam i podkreślam z własnych prywatnych pieniędzy, a nie z publicznych.
In vitro ekipy PO-PSL to był ukłon w stronę nuworyszy! Wszyskie ulgi finansowe były i jeszcze są dla nuworyszy! 500+ z publicznych pieniędzy na dzidziusia też nie akceptuje, ponieważ dostaną też nuworysze, a biedne samotne mamy (3- 8 pociech) i tak płodzą dzieci za świadczenia z MOPS i funduszu alimentacyjnego. Jedyne co się w RP udało na 100% to… KOLESIOSTWO! Od lewa do prawa, bez wyjatku!
Do refleksji!
Problem jest bardziej skomplikowany niż przedstawiane tutaj. Albo prostszy, zależy jak na to patrzeć. Chodzi w końcu o pieniądze – o ile dobrze rozumiem macie w Polsce spore braki w środkach na opiekę medyczną. Pieniądze wydane na in vitro nie będą mogły utratować dziecka chorego na białaczkę. Za każdą udaną ciążą stoi tłum dzieci które nie zostały zaszczepione przeciw pneumokokom. Nie można mieć wszystkiego…
W Stanach Zjednoczonych (i wielu innych krajach) typowe ubezpieczenia zdrowotne absolutnie nie pokrywają ani grosza zabiegów związanych z technikami wspomaganego rozrodu. Za to, obowiązkowo, pokrywają całą gamę zabiegów i procedur profilaktycznych dla dzieci. (I dzięki temu moja córka miała wszystkie szczepienia, pneumokoki w to wliczając.)
Wrzucanie a artykuł religii jest niepotrzebnym mętnieniem tematu, tak jakby czytelnicy/wyborcy nie mogli zrozumieć prostej ekonomii tego wyboru. Skarżyć się na fundamentalizm katocki można by, gdyby zabiegi in vitro były zakazane – a nie są. Jeszcze.