Władze chińskie, zarówno naukowe, jak i polityczne, które zaczęły odnosić zwycięstwo nad epidemią koronawirusa Covid-19, oficjalnie potwierdziły spektakularne skutki leczenia za pomocą „recepty Raoulta”. 68-letni prof. mikrobiologii Didier Raoult z Marsylii, numer 1 swej specjalności w Europie, zapytany przez chińskie władze sanitarne jak ratować ciężko chorych, dał zaskakująco prostą odpowiedź: 500 mg zwykłej chlorochiny lub jej pochodnych dwa razy dziennie, z antybiotykiem. I to działa.
Chlorochina to molekuła znana od ponad 70 lat, stosowana w leczeniu malarii i niektórych chorób zakaźnych. W Polsce, gdzie w aptekach występuje pod nazwą Arechin, leczy się nią raczej zapalenie stawów: to lek popularny, tani, ale dostępny tylko na receptę. Oczywiście dawka podana przez profesora jest „ramowa”, zależy właściwie od oceny stanu chorego. Chlorochiną nie leczy się w zasadzie postaci zwykłej grypy wywołanej koronawirusem. Trzeba pamiętać, że wśród tych, którzy go mają, tylko ok. 15 proc. choruje, a wśród tych, którzy chorują, 85 proc. zapada właśnie na dość lekki rodzaj grypy, z której z reguły wychodzi się bez szwanku, nawet bez Arechinu. Chodzi o pozostałe 15 proc. chorych, tych, u których choroba ma postać zapalenia płuc, groźnego dla osób szczególnie powyżej 80 r. życia lub szczególnie mało odpornych.
Chińscy mikrobiolodzy zrobili pospieszne badania skuteczności „recepty Raoulta”, opublikowali już trzy różne prace na ten temat i ze wszystkich wynika, że znacząco skraca ona okres choroby: przede wszystkim zabija słynnego koronawirusa w organizmach pacjentów i to średnio już po czterech dniach. Chińskie fabryki farmaceutyczne zaczęły go już masowo produkować, żeby starczyło na wszelki wypadek. Nieco inna reakcja miała miejsce we Francji: dyrektor generalny ogółu paryskich szpitali publicznych Martin Hirsch podszedł lekceważąco do rady prof. Raoulta: „Chlorochina świetnie działa w probówce, ale nigdy nie działała na organizmy żywe”. Problem: dr Hirsch nigdy nie testował żadnych molekuł, podczas gdy ekipę prof. Raoulta uważa się za najlepszą na świecie. O badaniach można przeczytać tutaj, tutaj i tutaj.
Oczywiście, jego liczne prace nie są znane szerokiej publiczności. Kilka lat temu pewne przejściowe zainteresowanie wywołała jego zaskakująca teza, że jogurty z probiotykami, które radzi się zjadać osobom odchudzającym się, mają działanie odwrotne – przyczyniają się do zwiększenia epidemii otyłości. Bywa też, że profesor stosuje dziwne porównania: radził np. żeby zwrócić uwagę na statystyki śmiertelnych wypadków rowerowych, na których media się raczej nie skupiają, ze statystykami śmiertelności np. eboli, kryzysu szalonej krowy, ptasiej grypy, SARS-u, czy innych koronawirusów. Wielu telewidzów bardzo by się zdziwiło. Generalnie prof. uważa, że prawdziwy wskaźnik śmiertelności Covid-19 jest wielokrotnie mniejszy niż się podaje, a obecna panika medialno-polityczna narobi dużo więcej szkód niż choroby wywołane głośnym koronawirusem.
P.S. Powyższy news był konsultowany z prof. dr hab. Krzysztofem L. Krzystyniakiem, współpracownikiem wydawnictwa „Medyk” (Warszawa), które w najbliższym czasie opublikuje artykuł profesora poświęcony najnowszym proponowanym terapiom leczenia koronawirusa COVID-19.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
arechinem szpikowali nas w iraku po co
Właśnie to co nazywasz ,,bełkotem” jest dość dobrym zbiorem informacji. Dla odmiany krytykując bełkot sam bulgocesz jak kociołek z gulaszem.
Koronawirusów jest dość liczna czeredka. Niektóre wywołują zakażenia o przebiegu podobnym do grypy (co najmniej dwa szczepy) COV-19 również przebiega niezwykle podobnie do zwykłej grypy u około 85% zarażonych, a znaczna cześć infekcji przebiega bezobjawowo. Zatem uprawnione jest porównanie do grypy. Ta daje kilka procent przebiegów ciężkich i circa 0,2% przypadków śmiertelnych. COV-19 również będzie miał podobne skutki kiedy pojawi się skuteczny bloker wirusa – przypadki śmiertelne będzie można policzyć na palcach. Nie siej paniki…
Do grupy wysokiego ryzyka w przypadku zakażenia nalezą osoby w wieku emerytalnym oraz cierpiące na choroby o charakterze przewlekłym. Przypadki śmiertelne wśród ludzi w wieku poniżej 50-ki , w pełni zdrowych – można już dziś liczyć na palcach.
Tych cierpiących na choroby o charakterze przewlekłym w naszym kraju jest całkiem spora liczba.
Nie inaczej jest w innych państwach – stąd spora śmiertelność przy powikłaniach COV-19. Przesunęliśmy granicę wieku, ale jakości naszych organizmów nie potrafimy jeszcze poprawić.
I tu tkwi problem.