Arcybiskup Gądecki: „Państwo jednostronnie zawiesiło wszelkiego rodzaju zgromadzenia, na skutek czego Msze święte i nabożeństwa stały się po większej części niedostępne dla wiernych. Nic podobnego nie wydarzyło się w dwutysiącletniej historii Kościoła. Nie wydarzyło się też podczas wojen, bombardowań czy w czasach zarazy, często dotykającej ludność naszego kraju. Dokonano w ten sposób aktów, które do tej pory przysługiwały na mocy prawa kanonicznego tylko władzy kościelnej, i tylko z najpoważniejszych przyczyn”.
To nader znamienna wypowiedź polskiego hierarchy polskiego kościoła katolickiego. W niej zawarte są wszystkie najistotniejsze cechy tej struktury w Polsce.
Oto nie byle klecha, a przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski powiedzieć raczył, że ma w dupie ograniczenia dotyczące zgromadzeń nakładane przez państwo w dobie pandemii. Pandemii, która kosztowała i będzie kosztować życie tysięcy ludzi. Uważa on, że państwo, starając się ograniczyć do maksimum kontaktowanie się obywateli, by nie przekazywali sobie wirusa dość ciężkiej choroby, niesłusznie nałożyło ograniczenia w liczbie wiernych uczestniczących w obrzędach religijnych. Mam milion krytycznych uwag do tego, jak państwo PiS walczy z pandemią, jestem fatalnego zdania o politykach rządzącej koalicji, którzy często nie potrafili sprostać wyzwaniom sytuacji nadzwyczajnej. Jednak uwagi arcybiskupa, który ma pretensje o ograniczenia nałożone na religijne obrzędy w celu ratowania życia, uważam za wyjątkowy skandal.
Słowa Gądeckiego świadczą o tym, jak wciąż pewnie i całkowicie ponad prawem czuje się w Polsce Kościół katolicki i jego urzędnicy. Gądecki napisał, że państwo „nie zachowało autonomii (suwerenności) Kościoła”. Arcybiskup dodał, że „księża i wierni mają przecież prawo bronić się przed ingerencjami w życie religijne, a świątynie zgodnie z prawem – jako miejsca święte – winny cieszyć się autonomią”. Tłumacząc to na polski: arcybiskup jest przekonany, że państwo w obronie swoich obywateli nie może robić nic, co zahacza o rytuały związane z wyznawaną religią katolicką.
Mało tego, uważa, że obywatele wierzący, mogą nie tylko okazać nieposłuszeństwo państwowym rozwiązaniom w imię zdrowia publicznego, ale też okazać im czynny opór. Gądecki przywołuje, a jakże, Konstytucje i konkordat na obronę swoich poglądów. Szkoda, że hierarchia nie była tak wrażliwa na brzmienie Konstytucji, gdy rząd wcześniej czynił z niej nic nie warty świstek papieru. A powoływanie się na w tym przypadku na konkordat dowodzi tylko tego, że porozumienie to, pozwalające wierzyć biskupom, że są ponad prawem, należy czym prędzej renegocjować, a najlepiej unieważnić. Obudzili się dopiero wtedy, gdy uznali, że coś zagraża ich interesom, że ktoś mógłby pomyśleć sobie, że w starciu państwo-Kościół ważniejsze może być państwo. I to wszystko, przypomnę, to nie jest jałowy spór o jakieś magiczne zachowania związane z obrzędowością, ale o zdrowie ludzi.
Kościół, który w imię swoich rytuałów gotów jest narażać zdrowie i życie swoich wiernych, nie jest wart tego, by używać słowa „miłosierdzie”.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …