Lekarzom opadły szczęki, chorowici obywatele przełknęli nerwowo ślinę, a studenci kierunków medycznych poczuli się jakby ktoś ich z liścia trzasnął. Rząd Rzeczypospolitej ogłosił, że lekarzem będzie można zostać już po trzyletniej zawodówce. W Sejmie rozpoczęły się pracę nad ustawą rozszerzająca katalog uczelni z uprawnieniami do kształcenia lekarzy. Już niebawem nowych panów doktorów produkować będą publiczne szkoły zawodowe, których banery reklamowe zdobią bulwary i dworce PKS w mniejszych ośrodkach. Jest tylko jeden warunek – taka placówka musi mieć doświadczenie w nauczaniu takich profesji jak pielęgniarstwo, dietetyka lub fizjoterapia.
Kto wpadł na taki pomysł? Zespół ekspercki profesorów medycznych działający wedle wskazań Światowej Organizacji Zdrowia? Niestety nie. Szkoły zawodowe dla lekarzy wymyślili trzej panowie z rządu: minister zdrowia Adam Niedzielski, jego zastępca – Sławomir Gadomski oraz wybitny człowiek polskiej nauki – minister edukacji Przemysław Czarnek. Barwne towarzystwo łączy jedno – żaden nie jest lekarzem. Pewnie dlatego nie wpadli na pomysł, by zapytać o zdanie przedstawicieli środowisk medycznych. Nie będą jakieś konowały pouczać wybitnych menedżerów sektora publicznego.
Żadne konsultacje nie miały miejsca, bo panowie ministrowie doskonale wiedzą, jaki byłby ich wynik. Żaden szanujący się autorytet lekarski nie zgodziłby się na uruchomienie taśmowej produkcji wyrobów medykopodobnych. Z jakichś powodów studia na wydziale lekarskim trwają sześć lat, a potem jeszcze mniej więcej drugie tyle specjalizacji. Skrócenie o połowę okresu kształcenia podstawowego poskutkuje drastyczną obniżką jakości wykonywanej pracy przez ludzi, od których kwalifikacji zależy nasze życie i zdrowie. Degradacja standardów zarysowuje się również, jeśli chodzi o jakość kształcenia. Autorzy ustawy nie zdradzili jak dotąd, skąd planują wytrzasnąć kadrę naukową i obsługującą laboratoria w świeżo odpalonych parauniwersytetach.
Dobrze wykształceni adepci medycyny nie mają problemu ze znalezieniem pracy poza Polską. Z informacji Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że w latach 2004-2017 wyjechało z kraju ponad 10,5 tys. lekarzy. Mobilizowała ich do tego w październiku 2017 posłanka PiS Józefa Hrynkiewicz słynnym „Niech jadą!” Jeśli plan się powiedzie, za kilka lat do pracy w szpitalach zostaną delegowani pracownicy o bardzo niskich kompetencjach. Perspektywa współpracy z dyletantami z pewnością nie zachęci poważnych i ceniących się medyków do pozostania w naszym kraju. Zapaść polskiej ochrony zdrowia jest faktem. I właśnie zrobiono kolejny krok, by jej NIE zapobiec.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Co ty bredzisz Piotruś? Przecież jest to jako żywo powrót do kształcenia pracowników średniego szczebla medycznego z podstawowymi uprawnieniami do prowadzenia zabiegów – tzw FELCZERÓW! USTAWODAWSTWO DROGI PANIE OMC REDAKTORZE NA TO ZEZWALA!!! CYTAT; ,,Zgodnie z ustawą z roku 1950 o zawodzie felczera i rozporządzeniem Ministra Zdrowia z 11 marca 2005 roku[2], uprawnienia felczera obejmują świadczenia zdrowotne wobec pacjentów niewymagających specjalistycznej opieki lekarskiej oraz w nagłych przypadkach:”
Redaktor Piotruś – pojął? Zapewne jedynie to że komentarz wywali do kosza…
A przeczytaliscie chociaz program nauczania? xd
3-letni okres kształcenia jest kłamstwem Autora, o żadnym skróceniu okresu nauki nie ma mowy. Ponadto z Autora wyłazi brutalny klasizm. Autor nie podnosi larum, że kierunek lekarski od lat prowadzą już nie tylko uniwersytety medyczne, ale również wątpliwej jakości prywatne szkółki płacenia czesnego. To jednak jest na tyle wysokie, że studia te pozostają tylko w zasięgu najbogatszych (nawet 50-60 tys. zł rocznie), co z kolei Autorowi w żaden sposób nie przeszkadza. Solą w jego oku stają się PWSZ, które z reguły zasila uboższa młodzież z prowincji.
Propozycji ustawy jeszcze nie ma, a Pan już napluł. Poczekajmy. Jak na razie to jest to tylko prymitywna propaganda z Pana strony.
To będą zapewne półlekarze do wystawiania recept i zajmowania się oczywistymi bzdetnymi chorobami oraz biurokracją, gdyż te czynniki dotąd prawdziwym lekarzom (tym po studiach) zajmowały najwięcej czasu, a nie wymagały kwalifikacji lekarskich.
To jest dobry pomysł. Do pracy w POZ naprawdę nie potrzeba 6 lat. Jest wiele specjalizacji, przy których tak intensywne kształcenie nie jest konieczne np. medycyna pracy, lekarz rodzinny, dermatolog czy inne. Czas odczarować ten zawód.