Publiczny transport zbiorowy w mieście stołecznym Warszawa ma wiele ważnych funkcji i zalet, ale obrośnięty jest niezmiernie wkurzającą ornamentyką. Reklamy to jedno, ale dużo gorsze są inicjatywy, które pozorują niesienie kaganka rozwoju np. oświaty lingwistycznej. W ramach osobliwego programu w autobusach, tramwajach i pociągach metra w Warszawie, na monitorach pojawiają się głupawe frazy w języku angielskim z polskim tłumaczeniem. Ponieważ jednak po angielsku – poza Donaldem Tuskiem, który ostatnio musiał się intensywnie szkolić – mówi już każdy średnio rozgarnięty obywatel czy obywatelka, i aby nadać temu kolejny pozór – chyba różnorodności – wyświetla się z tłumaczenia słów lub związków frazeologicznych w kilku słowiańskich mowach. Najczęściej zresztą z błędami (przynajmniej jeśli chodzi o bułgarski i tzw. język chorwacki). Jeżeli ktokolwiek miałby z tego zażyć realnej wiedzy i oprzeć swoją naukę, któregokolwiek z języków, które podsuwają nam monitory w stołecznej komunikacji miejskiej, to – przy wyjątkowych talentach lingwistycznych – jesteśmy w stanie osiągnąć poziom elokwencji Lecha Wałęsy.
Z początku inicjatywa ta wydała mi się kolejnym, typowym dla polskiego samorządu, wybrykiem. Tzn. szwagier ma firmę tłumaczeniową i mało zleceń coś ostatnio… Od czasu jednak, gdy drugą turę wyborów prezydenckich wygrał Andrzej Duda, mam jednak inną konkluzję (która jednakowoż tej pierwszej nie podważa, ani nie wyklucza). Otóż wygląda na to, że taki właśnie standard wypowiedzi stanie się teraz dla całej, za przeproszeniem, klasy politycznej, standardem. Głupota, prowincjonalizm, brak zrozumienia rzeczywistości i przaśna szczerość. Dziś wszyscy są Wałęsami. W dodatku, o zgrozo, to działa! Tylko taki język trafia dziś do potencjalnych wyborców.
Przekonują mnie o tym wpisy naszych najważniejszych polityków na profilach w sieciach społecznościowych. Leszek Balcerowicz czy Ewa Kopacz – odkąd pamiętam – pisali przerażające prawicowe bzdury lub nic nie znaczące okrągłe frazesy. Teraz jednak, od czasu porażki Komorowskiego, na prawicy pojawiła się jakaś swoista nowa fala. Nagle prawicowy populizm i ignorancja zostały w tych wpisach totalnie obnażone. Kiedyś woalowano je przynajmniej śladami logiki, elementarnej spójności i subtelnymi kłamstewkami. Nie wiem doprawdy, jak reagować, gdy czytam, iż pani premier Kopacz i jej partia pochylą się w końcu i zaczną „odgadywać” potrzeby Polek i Polaków. Przychodzi mi tylko – za Grzegorzem Braunem — powtórzyć „Kopacz na metr wgłąb” i wzruszyć ramionami. Nie wiem co mam myśleć o profesorze Leszku, który pisze o „zbrodniach Marksa”. Moje koleżanki z wykształceniem psychologicznym zalecają minimum trzyletnią terapię behawioralno-poznawczą. Nie wiem też, jak traktować specyficzne tweety polskiego Arcymistrza Ekonomii, gdy pisze on o masowej emigracji z Polski porównując ją od zjawisk hydraulicznych – „Woda leci z góry na dół, a z biedniejszych krajów część młodzieży emigruje. Przedstawianie tego jako patologii, to patologia lub oszustwo”.
Panie Profesorze, Pani Premier, Ryszardzie Petru, Robecie Gwiazdowski… Mam do Was prośbę! Ogarnijcie się. Ograniczcie złote myśli na Twitterze i Facebooku. I przyjmijcie w końcu ten prosty fakt – Pan Bronisław Komorowski przegrał wybory. Tak, nadchodzą straszne czasy katolicko-marksistowskiej dyktatury Prawa i Sprawiedliwości. Zaprawdę polecam Wam – diazepam i haloperidol. Najlepiej jeszcze przed następną próbą połączenia z internetem.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …