Brexitowy kryzys w Wielkiej Brytanii wszedł w nową, spektakularnie wybuchową fazę. Rząd premiera Borisa Johnsona jest w stanie kompletnego chaosu.
Jego próby odzyskania kontroli nad sytuacją, w tym poprzez rozwiązanie parlamentu, jak dotąd nie powiodły się. Pierwszy tydzień Johnsona w parlamencie związany był z utratą przez niego aż sześciu głosów parlamentarnych w ciągu sześciu dni, oraz przeprowadzeniem przez dwóch prób zwołania wyborów powszechnych. Był to również tydzień, w którym cienka nić łącząca zwaśnione frakcje Partii Torysów, wreszcie się zerwała. Dwudziestu jeden konserwatywnych deputowanych zostało wyrzuconych z partii. W Izbie Gmin wybuchł kompletny chaos, i to w momencie, gdy przeprowadzano archaiczne rytuały związane z zawieszeniem Parlamentu.
Ale o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek akrobacje deputowanych były działania tysięcy pracowniczek oraz pracowników oraz młodych ludzi, którzy wzięli udział w protestach przeciwko tak zwanemu „zamachowi Borysa”. W tygodniu, w którym ogłoszono zawieszenie parlamentu, w demonstracjach wzięło udział do 100 tys. osób. Podczas gdy demonstracje nieuchronnie odzwierciedlają zamieszanie wokół kwestii Brexitu, protesty te stanowiły niewielki ujście dla ogromnej stłumionej złości, która kipi w społeczeństwie. Wskazuje to na ogromny potencjał mobilizacyjny ludzi pochodzących z klasy robotniczej przeciwko rządom Torysów, przeciwko kontynuacji polityki cięć i oszczędności.
Pod koniec września Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa podjął decyzję o uchyleniu zawieszenia parlamentu, które uznał za „niezgodne z prawem”. Chociaż z pewnością była to porażka Johnsona, nie doprowadziła ona jednak do jasności co do sposobu rozwiązania kryzysu brexitowego. Polityczna implozja, która miała miejsce we wrześniu, szykowała się od dawna.
Trzy lata żeglowania po burzliwych wodach
W czerwcu 2016 r. większość Brytyjczyków i Brytyjek głosowała w referendum za opuszczeniem Unii Europejskiej, rozpoczynając w ten sposób w polityce brytyjskiej erę niepewności. Trzy lata później kryzys i marazm, w którym znajduje się brytyjski kapitalizm, nadal się pogłębiają.
Zaledwie kilka godzin dzieliło liczenie głosów oddanych w referendum w 2016 r. i rezygnację ówczesnego premiera Torysów Davida Camerona. Jego następczyni, Theresa May, która ostatecznie nie sprostała poważnemu wyzwaniu narzuconemu jej przez poprzednika, była niemal jednogłośnym wyborem kapitalistycznego establishmentu. Była wybrana jako „bezpieczna parą rąk” – ufano, że jej priorytetem w tych niezwykle niepewnych czasach będą interesy wielkiego kapitału. Powierzono jej zadanie wręcz historyczne – przeprowadzenia „Brexitu tylko z nazwy”, łagodzenia i minimalizowania szkód wyrządzonych brytyjskiej klasie kapitalistów przez wygraną opcji Leave. W praktyce oznaczało to zawarcie umowy, która utrzymałaby co najmniej bliskie stosunki z Jednolitym Rynkiem i Unią Celną UE, przy jednoczesnym poszanowaniu wyniku referendum w sensie formalnym. Nie udało jej się. Bezsilna May odeszła z urzędu, nie dlatego, by jej samej brakowało energii, lecz dlatego, że cała sytuacja UK to efekt globalnego kryzysu w połączeniu z upadkiem dotychczasowego modelu brytyjskiego kapitalizmu.
Kiedyś znana jako warsztat świata, Wielka Brytania ma teraz niższy poziom wydajności niż zubożała Grecja. Zamiast inwestować w rozwój nowej technologii, brytyjscy kapitaliści, w celu utrzymania rentowności gospodarki, polegają raczej na niskich zarobkach. Dziesięć lat po kryzysie w 2008 r., w warunkach kompletnej stagnacji na polu jakości życia mieszkańców i mieszkanek, Wielka Brytania ponownie zmierza w kierunku recesji, przy ujemnym wzroście odnotowanym w pierwszym kwartale 2019 r. To właśnie ten gospodarczy marazm był przyczyną pierwotnej porażki poniesionej przez establishment w referendum. Kapitalistyczne media najczęściej twierdzą, że o wyniku referendum przesądziła kwestia migrantów. Ale chociaż kapitalistyczni politycy po obu stronach debaty stosowali antyimigrancką, a w niektórych przypadkach otwarcie rasistowską retorykę, to nie rasizm najbardziej skłaniał do popierania opcji „Leave”. W rzeczywistości głosowanie na Brexit było wyrazem buntu – ślepego, nieukierunkowanego – przede wszystkim wyborców z klasy robotniczej, przeciwko dekadom oszczędności, deindustrializacji, zrujnowaniu usług publicznych, prywatyzacji, cięciom świadczeń socjalnych.
Opcję „Leave” wybrało prawie dwie trzecie nisko opłacanych pracowników. Gdy w sondażach pytano o motywację, tylko jedna trzecia zwolenników Brexitu wymieniła kwestię imigracji jako główny powód. Zdecydowanie najczęściej wskazywanym czynnikiem – podanym przez prawie 50 proc. – była kwestia kontroli demokratycznej, chęć podmiotowego wypowiedzenia się na temat decyzji, które mają wpływ na nasze życie. Co to oznacza, jeśli nie uznanie, że społeczeństwo, w którym żyjemy, jest „sfabrykowane” na korzyść super-bogatych, a ludzie z klasy robotniczej nie mają prawdziwego głosu w sposobie zarządzania naszym społeczeństwem? Do tego brytyjscy robotnicy najwyraźniej niejasno, ale jednak słusznie wyczuwali, że Unia Europejska odgrywa rolę w tym „fabrykowaniu” – że jest nieodłączną częścią i zarazem instrumentem tego establishmentu. Równocześnie należy zauważyć, że wobec słabości ruchu robotniczego, który mógłby jasno wskazać, jak ma się Unia Europejska do socjalizmu, wielu ludzi z klasy robotniczej, jak i ludzi młodych poparło opcję Remain – odrzuciła ich imperialistyczna bigoteria Johnsona i Farage’a. Ten instynktowny internacjonalizm wielu robotników i młodzieży nie ma nic wspólnego z neoliberalnym kapitalistycznym projektem, jakim jest UE, ani z zachętami przywódców Torysów podczas oficjalnej kampanii na rzecz Remain. Oni sami stosowali retorykę antyimigrancką.
Do tego w ostatnich latach trwa proces rozkładu Partii Konserwatywnej, dramatycznie przyspieszony po wyborze Borisa Johnsona na przewodniczącego partii. Partia Konserwatywna jest najstarszą i pod wieloma względami odnoszącą największe sukcesy partią prokapitalistyczną na świecie. Jej rozpad, zwłaszcza w tym samym czasie, kiedy lewicowy Jeremy Corbyn kieruje Partią Pracy, pozostawia klasę rządzącą bez jakiejkolwiek wiarygodnej i stabilnej formy reprezentacji politycznej. Klasa kapitalistyczna – a ta w przeważającej mierze popiera pozostanie Wielkiej Brytanii w UE – obecnie nie jest w stanie zagwarantować, że nie dojdzie do katastrofy, czyli Brexitu bez umowy.
Wybory powszechne na horyzoncie!
W normalnych okolicznościach wybory powszechne byłyby „drogą wyjścia” z takiego impasu. Kapitaliści nie mają jednak poważnej reprezentacji politycznej, a więc zwykłe wyjście z sytuacji okazuje się bardzo ryzykowne. Z jednej strony istnieje bowiem szansa, że wybory parlamentarne zapewnią Johnsonowi większość, z drugiej – że nowo utworzona prawicowa i zarazem niezwykle populistyczna partia Brexit stanie się znaczącą siłą parlamentarną. Kolejnym scenariuszem – z którym kapitalistyczna klasa bawi niczym z zapaloną paczką zapałek – jest możliwość dojścia Jeremy’ego Corbyna do władzy.
Corbyn został wybrany na lidera Partii Pracy w 2015 r. wskutek ogromnego zrywu klasy robotniczej i młodych ludzi, którzy chcieli, by głos polityki antyoszczędnościowej wybrzmiał w końcu w mainstreamie. Ale stoi na czele partii, która w parlamencie, w samorządach lokalnych, we własnym aparacie pozostała całkowicie zdominowana przez neoliberałów powiązanych z byłym liderem partii Tony Blairem. Pod jego przewodnictwem partia wyrzekła się przywiązania do socjalizmu, upodobniła się do amerykańskich Demokratów. Chociaż socjalista kieruje już partią przez cztery lata, a dziesiątki tysięcy jego zwolenników go wspiera, Corbyn nie zmobilizował ich, aby przeprowadzić ofensywną kampanię mającą na celu przejęcie pełnej kontroli nad partią z rąk neoliberałów.
Właśnie dlatego niektóre kapitalistyczne kręgi zastanawiają się teraz, czy warto zgodzić się na rząd kierowany przez Corbyna, jeśli byłby odpowiednio ograniczony poprzez obecność piątej kolumny blairystów, która ciągle dominuje w sekcji parlamentarnej Labour. Otwarcie już mówi się o potencjalnych zaletach premiera Corbyna w mediach kapitalistycznych, nawet jeśli dla liberałów to zabawa z żywym ogniem. Powstanie takiego rządu mogłaby wzbudzić ogromne oczekiwania wśród pracowników i młodych ludzi, apetyt na bardziej dalekosiężne zmiany w kierunku socjalistycznym. Taki zryw nastąpił już podczas wyborów powszechnych w 2017 r., kiedy Corbyn poprowadził swoją kampanię na fundamencie programu odważnych propracowniczych reform. W efekcie wynik Partii Pracy był znacznie wyższy, niż ktokolwiek się spodziewał. Problem, z lewicowego punktu widzenia, leży jednak w tym, że i Corbyn nie zawsze gwarantował klasowe, niezależne podejście do kwestii relacji Wielkiej Brytanii z UE. Porzucając swoją wieloletnią pozycję sprzeciwu wobec UE jako neoliberalnego klubu szefów, Corbyn nie przyjął za swoją „miękkiej linii Remain”, przyczyniając się tym samym do rozwoju sprzecznej i pod wieloma względami fałszywej polaryzacji, która obecnie istnieje w kwestii Brexitu. Niepowodzenie ruchu robotniczego, który nie odcisnął piętna na tej kwestii, otworzyło drzwi rasistowskiej i ksenofobicznej prawicy.
Johnson spędził całe lato na poszukiwaniu wyborczej bazy dla siebie, w obliczu pojawienia się prawicowo-populistycznej siły w postaci partii Brexit Nigela Farage’a, która w maju „weszła z kopa” do mainstreamu w wyborach europejskich, zdobywając prawie jedną trzecią głosów. Próbując zneutralizować to poważne zagrożenie wyborcze dla torysów, Johnson przyjął w tym celu sztywną datę wycofania się Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej 31 października – z układem lub bez. Zostało to połączone z serią obietnic dotyczących zwiększenia wydatków publicznych, mających na celu stworzenie wrażenia, że nowy rząd odejdzie od polityki oszczędności.
Co oznaczałby Brexit bez umowy?
Johnson przedstawia się jako twardy zwolennik Brexitu, ale jasne jest, że wolałby zawrzeć jakąś formę porozumienia z Unią Europejską. Ale żeby był w stanie uzasadnić taką umowę własnej bazie politycznej, musiałby to być taki deal, który obejmowałby znaczne ustępstwa, szczególnie w odniesieniu do wyjątkowo drażliwej kwestii „irlandzkiego zabezpieczenia” na granicy pomiędzy Irlandią, częścią UE, a Irlandią Północną. Porozumienie z Wielkiego Piątku z roku 1997 zakończyło okres, w którym Irlandzka Armia Republikańska walczyła z bronią w ręku o to, by zmusić państwo brytyjskie do zrzeczenia się kontroli nad Irlandią Północną. Część porozumienia wielkopiątkowego dotyczyła wycofania wojsk brytyjskich z ulic i patrolowania granic podczas procesu rozbrajania IRA.
Ale porozumienie wielkopiątkowe powołało również Zgromadzenie i Zarząd Irlandii Północnej, które umocniły podział wyznaniowy w Irlandii Północnej. Dziś Sinn Fein, dawne skrzydło polityczne IRA, dominuje we wspólnocie katolickiej, podczas gdy twarda Partia Demokratyczno-Unionistyczna dominuje we wspólnocie protestanckiej. Ten podstawowy podział na północy faktycznie umocnił się w ciągu ostatnich 20 lat. W wyniku tej polaryzacji instytucje utworzone na mocy Porozumienia przestały funkcjonować. Jeśli Brexit ustanowi twardą granicę między Irlandią Północną i Irlandią, spotka się to z masową opozycją ze strony ludności katolickiej i może nawet doprowadzić do nowego wybuchu niepokojów. Z kolei alternatywa, utworzenie granicy między całą wyspą a Wielką Brytanią przez Morze Irlandzkie doprowadziłaby do silnego sprzeciwu protestantów, którzy postrzegaliby ją jako część dryfu w kierunku zjednoczonej Irlandii.
Z punktu widzenia UE, jeśli Wielka Brytania znajdzie się poza jednolitym rynkiem lub unią celną bez porozumienia, pewna forma granicy jest konieczna. Socjaliści zdecydowanie sprzeciwiają się zaostrzaniu granicy w Irlandii lub tworzeniu nowej na Morzu Irlandzkim. Z punktu widzenia Johnsona zaakceptowanie proponowanego „mechanizmu ochronnego”, który zasadniczo utrzymywałby Wielką Brytanię w Unii Celnej na czas nieokreślony i który uniemożliwiłby negocjacje w sprawie nowych umów handlowych, byłby ogromną porażką. Co więcej, otworzyłoby to drzwi liderowi Partii Brexit Nigelowi Farage’owi, który przedstawiłby go jako zdrajcę narodu w nadchodzących wyborach. Najnowsza propozycja Johnsona dotycząca sposobu wyrównywania tej kwadratury koła wydaje się martwa po rozmowach z rządem irlandzkim i UE. Strategia Farage’a – prosta i skuteczna – polega na wezwaniu do „czystego zerwania”, co jest innym sposobem na odmowę zawarcia umowy. On i jego akolici łączą to z ideą odrodzenia brytyjskiego przemysłu i powrotu dobrze płatnych, wykwalifikowanych miejsc pracy do obszarów kraju, które zostały zniszczone przez ponad trzydzieści lat neoliberalizmu. Takie podejście łączy się ze świadomą próbą wzmocnienia nastrojów antyimigranckich i rasistowskich.
Wobec ogólnej niepewności w kwestii Brexitu, a zwłaszcza braku konsensusu co do niego wśród klasy robotniczej, może okazać się, że kapitalistyczny establishment spróbuje odkręcić wynik referendum z 2016 r. Niedawna ankieta ComRes wykazała, że 38 proc. głosujących opowiedziałoby się za wyjściem bez porozumienia 31 października, jeśli to porozumienie nie zostanie osiągnięte wcześniej. Pogląd ten staje się coraz bardziej popularny nie tylko w elektoracie Torysów, ale także Labour – zwłaszcza w wielu sekcjach partyjnych z północnej części kraju, typowo robotniczych, głosujących w większości za wyjściem z UE. Zagrożenie ze strony Farage’a zmusiło Johnsona do udawania coraz twardszej linii negocjacji w rozmowach z UE, co pozostawia mu niewiele pola manewru. Johnson miał nadzieję, że rozwiązując parlament, będzie mógł kupić sobie czas na poszukiwania nowej umowy z UE. Pomimo porażki Johnsona spowodowanej orzeczeniem Sądu Najwyższego, jego podstawowa strategia wydaje się niezmienna. Niemniej jednak okazało się teraz, że może on zostać zmuszony do złożenia wniosku o przedłużenie terminu, a jeśli odmówi, może zostać skazany na więzienie za sprzeciw wobec woli parlamentu. Grożąc wyjściem bez porozumienia, postawił swoje własne ambicje i wąskie interesy wyborcze ponad interesami klasy kapitalistycznej.
Fakt, wizje ekonomicznego Armagedonu w przypadku Brexitu bez porozumienia zawierają mocny element „projekcji strachu”. Ale nie są tylko czystą fantazją. Gdyby w porcie Dover znowu pojawiła się odprawa celna dla ciężarówek z Europy, dwuminutowe opóźnienie odjazdu każdego samochodu może spowodować wydłużenie się kolejki o ponad siedemnaście mil! Zamykanie fabryk i idąca za tym utrata miejsc pracy na podstawie zakłóceń w łańcuchach dostaw również nie jest zupełnie wykluczone. Z drugiej strony wiele firm, które grożą redukcją miejsc pracy w związku z Brexitem, w wielu przypadkach i tak je planowało, a teraz tylko przerzuca winę za kłopoty gospodarcze na robotników głosujących za Brexitem. Relokacje miejsc pracy są równie kosztowne i wymagają czasu. Bardziej ekstremalne wizje ekonomicznej katastrofy związane z potencjalnym masowym odpływem firm z Wielkiej Brytanii niemal z dnia na dzień są przesadzone. Lewicowy rząd mógłby interweniować, aby zapobiec zamykaniu i utracie miejsc pracy – gdyby był przygotowany na przejęcie firm grożących takim manewrem, na przykład poprzez nacjonalizację, gwarantując miejsca pracy i jej dobre warunki. I tutaj wracamy do punktu wyjścia: potrzeby niezależnego, propracowniczego podejścia do kwestii Brexitu. Czy Corbyn taki program posiada?
Polityczna roszada
Brytyjski establishment stara się odzyskać pozory kontroli nad sytuacją, w którą sam się wpędził. W szczególności chce wykorzystać parlamentarną większość euroentuzjastów, prokapitalistycznych deputowanych ze wszystkich głównych partii politycznych, którzy tylko czekają na to, by związać ręce Johnsona. W połączeniu z erozją Partii Konserwatywnej i faktyczną wojną domową w Partii Pracy, „koalicja euroentuzjastów”, która rozwinęła się w parlamencie w ostatnich tygodniach, mocno wskazuje na możliwość szerszej reorganizacji politycznej. Kampania parlamentarna mająca na celu powstrzymanie wyniku braku porozumienia z UE doprowadziła do przyjęcia projektu ustawy, która wymaga od Johnsona ubiegania się o przedłużenie artykułu 50 (opóźnienie Brexitu), jeżeli nie uda mu się osiągnąć porozumienia przed 31 października. Parlamentarny bunt spowodował również, że posłowie zablokowali, dwukrotnie, próby zwołania wyborów powszechnych przez Johnsona. Gdy jego większość parlamentarna spadła – z plus 1 do minus 43 – nie ma sposobu, aby nadal mógł on rządzić bez nowych wyborów.
Tymczasem Corbyn brał udział w ponadpartyjnej próbie podejścia do zatrzymania Brexitu bez porozumienia i zachęcał posłów Partii Pracy do blokowania wyborów powszechnych za każdym razem, gdy były poddawane pod głosowanie. Strategia to ryzykowna, a biorąc pod uwagę, że jesienne wybory parlamentarne są nadal w dużej mierze prawdopodobne, skuteczne opieranie się przez Corbyna presji – nie tylko w kwestii Brexitu – ma znaczenie kluczowe. Sam fakt, że lider Labour nie sprzeciwi się wyborom generalnym Johnsona, gdyż dzięki nim premier mógłby zachować kontrolę nad procesem Brexitu, nie jest jeszcze katastrofą – ale już brak przejęcia inicjatywy przez lidera Partii Pracy w tej sprawie doprowadził do tego, że jest on jedynie częścią grupy opowiadającej się za pozostaniem w UE, bez forsowania własnej, wyrazistej narracji. Oczywiście istnieje możliwość wywołania przez Corbyna – czy raczej wokół jego osoby – nowego społecznego zrywu, potencjał buntu przeciwko wieloletniej polityce cięć Torysów, a zwłaszcza przeciwko bigoterii i reakcyjności Johnsona jest ogromny. Ale ograniczenie się przez Corbyna do udziału w jakiejś formie „tęczowego sojuszu na rzecz Remain” skończy się katastrofą.
Właśnie dlatego Corbyn musi spędzić następne tygodnie, rozmawiając bezpośrednio z ludźmi z klasy robotniczej. Musi w jasny sposób nakreślić niezależne, klasowe podejście do wszystkich głównych problemów stojących przed brytyjskim społeczeństwem. Warto, by zaczął od wezwania związków zawodowych, aktywistów klimatycznych i wszystkich cierpiących z powodu polityki oszczędności, do wyjścia na ulice w masowych protestach przeciwko rządowi Johnsona.
Socjalistyczna droga
W kwestii Brexitu Corbyn może zaoferować zarazem jasność i jedność. Na początku Corbyn musi wyjaśnić, że kierowany przez niego rząd działałby w celu zagwarantowania miejsc pracy i ochrony standardów życia, bez względu na wynik procesu Brexitowego. W szczególności oznacza to zobowiązanie się do przeniesienia jakiejkolwiek spółki grożącej zamknięciem lub zwolnieniem z pracy na własność publiczną, z rekompensatą wypłacaną akcjonariuszom.
Podejście Corbyna powinno obejmować walkę o ponowne otwarcie negocjacji na zupełnie innych zasadach – ustanawiając jako nieprzekraczalne granice nie interesy wielkiego biznesu, ale pracowników, młodych ludzi i emerytów. Oznacza to sprzeciwianie się wszystkim traktatom i porozumieniom, które w praktyce zachęcały do ściągania jak najniżej płac lub które stanowiłyby przeszkody dla prowadzenia lewicowej propracowniczej polityki. Do tego Partia Pracy winna przeciwstawiać się rasizmowi i atakom na imigrantów oraz zamiarom wytyczania nowych granic z Irlandią Północną. Oznacza to też przyjęcie wyraźnie internacjonalistycznego podejścia – apelowanie ponad gadającymi głowami prokapitalistycznych negocjatorów UE do pracowników i aktywistów z krajów europejskich, z których wielu jest już zaangażowanych w walkę z neoliberalną polityką cięć. Krótko mówiąc, oznacza to postawienie pytania o nową współpracę narodów Europy – możliwą tylko w oparciu o rozwiązania socjalistyczne. Czy takie podejście zyskałoby wsparcie brytyjskich pracowników? Nie mam ku temu wątpliwości, zwłaszcza gdyby Corbyn mówił równocześnie o podniesieniu zarobków, inwestycji w publiczną oświatę i zakończeniu polityki cięć.
Inna sprawa – wygranie wyborów to dopiero pierwsze z całej serii poważnych wyzwań, przed którymi stoi Partia Pracy. Gdyby faktycznie to on tworzył nowy rząd, od razu stałby się celem wściekłego ataku neoliberałów. Dlatego konieczne jest wykorzystanie następnych pięciu tygodni, a także przyszłej kampanii wyborczej, aby przygotować się na to, co może nadejść. W obliczu bezpośredniego sabotażu ekonomicznego lub natychmiastowego, chaotycznego Brexitu, Corbyn musiałby podjąć szybkie środki w celu obrony interesów ludzi pracujących i klasy średniej. Oznaczałoby to przygotowanie się do przejęcia kontroli nad kluczowymi dźwigniami siły gospodarczej w społeczeństwie – począwszy od banków i wielkich monopoli, które obecnie dominują w gospodarce, by zasoby mogły być wykorzystywane z pożytkiem dla ludzi i planety. Tego zaś Corbyn nie osiągnie, jeśli nie zerwie z przedstawicielami kapitalizmu, którzy obecnie zasiadają w jego frakcji w Izbie Gmin. Musiałby polegać nie na Parlamencie wypełnionym prokapitalistycznymi parlamentarzystami, ale na masach pracowników, którzy zmobilizowani i zorganizowani stanowią najważniejszą siłę potrzebną do niezbędnej zmiany brytyjskiego społeczeństwa.
Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński. Tekst oryginalny ukazał się na stronie Socialist Alternative. Skróty i tytuł pochodzą od redakcji.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
jak widać skrajna demokracja jest o wiele groźniejsza dla społeczeństwa od skrajnego autorytaryzmu