O katastrofalnych skutkach neoliberalizmu, irlandzkiej polityce i ruchu związkowym, a także o tym, czego polscy lewicowcy mogą się nauczyć, patrząc na wcale nie tak odległą Irlandię, Portal Strajk rozmawia z Brendanem Ogle, przewodniczącym irlandzkiej sekcji lewicowej centrali związkowej Unite the Union.

Unite the Union to niezwykły przykład internacjonalistycznej organizacji, działającej w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Stanach Zjednoczonych mimo wszystkich historycznych konfliktów między tymi państwami. Jak to możliwe?

To po prostu pracownicza solidarność! Dodam dla pełnego obrazu, że Unite jako całość ma ponad 1,3 miliona członków i członkiń. W Irlandii nasze siły są skromniejsze: jest nas 66 tysięcy.

A skąd się wzięliśmy? Republika Irlandii jest niepodległa od mniej niż stu lat. Pod brytyjską okupacją wszystkie związki działające w Irlandii były również brytyjskie, kiedy wywalczyliśmy niepodległość większość organizacji związkowych się wycofała. W 1941 r. rząd irlandzki wprowadził prawo, które nakazywało organizacjom związkowym uzyskiwanie licencji na działalność. Z kolei warunkiem przyznania licencji było irlandzkie kierownictwo i niezależność od związków zawodowych w Wielkiej Brytanii. Tak więc z jednej strony nasza irlandzka struktura jest częścią większej organizacji, z drugiej – jesteśmy całkowicie autonomiczni politycznie.

A jakie są wasze relacje z irlandzką Partią Pracy?

To właśnie najlepszy przykład naszej niezależności. W Wielkiej Brytanii Unite jest afiliowanym związkiem zawodowym, realnie największą częścią Partii Pracy, utrzymującą jej struktury. Z lewicowego punktu widzenia to świetna sprawa, jeśli liderem takiej partii jest ktoś taki, jak Jeremy Corbyn. Niestety jest dużo gorzej, gdy jest nim Tony Blair, a jak będzie z Keirem Starmerem – to jeszcze się przekonamy.

Tymczasem my w Irlandii, na konferencji w Belfaście w 2013 r., po długiej i interesującej debacie, postanowiliśmy rozwiązać współpracę z Partią Pracy. Ta partia tworzyła rząd z prawicowym Fine Gael w latach 2011-2016. Czasy jej rządów były okresem cięć i upadku państwa poprzedzanym przez globalny kryzys finansowy. Partia Pracy nie tylko rządziła z prawicą, często prześcigała ją w proponowanych rozwiązaniach, szczególnie w kwestiach społecznych, takich jak mieszkalnictwo czy prywatyzacja wody. Do tego Partia Pracy zmieniła swój statut, zakazując organizacjom związkowym wstępowania do partii.

Kto w takim razie reprezentuje ruch pracowniczy w Dáil Éireann, izbie niższej parlamentu Republiki Irlandii? Czy zasiadają w nim związkowcy?

W ostatnich latach nie posiadamy, jako pracownicy, reprezentacji związków zawodowych w parlamencie. Niemniej pozbycie się przez Unite the Union politycznej afiliacji nie przeszkadza nam być politycznymi. Powiedziałbym nawet, że pozwala nam być bardziej politycznymi niż do tej pory! Mamy większe możliwości, odkąd nie inwestujemy naszych sił tylko w jeden projekt polityczny.

W 2013 roku, po odejściu od Partii Pracy, wraz z dwoma innymi związkami zawodowymi rozpoczęliśmy kampanię przeciwko prywatyzacji wody, która okazała się największym takim przedsięwzięciem w historii irlandzkich ruchów społecznych. Prywatyzację udało nam się zatrzymać tak skutecznie, że dzisiaj nikt nawet nie próbuje podobnych pomysłów. Akcja nazywała się Right to Water, w jej ramach organizowaliśmy stutysięczne demonstracje, w kraju liczącym 4,5 mln mieszkańców. Odmawialiśmy płacenia naszych rachunków, paliliśmy je na ulicach w ramach Burn the Bill Days, co też nagrywaliśmy i pokazywaliśmy w internecie. Współpracowaliśmy z ruchami społecznymi walczącymi o prawo do wody w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Boliwii i Europie. N

Jesteśmy ponadto afiliowani przy Irish Trade Union Congress, który, jak nazwa wskazuje, jest organizacją wszystkich 42 irlandzkich związków zawodowych, grupujących 800 tysięcy pracowników i pracowniczek. Razem z nimi jesteśmy w stanie współpracować z Sinn Fein, Partią Pracy, od której odeszliśmy, z niezależnymi parlamentarzystami i parlamentarzystkami, a również z partiami trockistowskimi czy socjaldemokratami.

A Partia Pracy? W 37 miejsc w parlamencie, w 2016 już tylko 7. Tak bardzo niepopularna się stała.

Sinn Fein, partia narodowa z przekazem socjalnym, zajęła jej miejsce?

Jeśli powiedziałbym, że nie, to obraziłbym Sinn Fein, jeśli powiedziałbym tak, to, znów obraziłbym Sinn Fein. Nie wydaje mi się, żeby Sinn Fein chciała wchodzić w buty Partii Pracy.

Wielu moich znajomych, przyjaciół, członków naszego związku zawodowego należy do Sinn Fein, współpracujemy z nimi na wielu płaszczyznach. Jednak jest to po pierwsze i przede wszystkim partią nacjonalistyczna, stawiająca sobie za cel zjednoczenie całej Irlandii. To nie jest w ich programie kwestia jedyna, ale bez wątpienia najważniejsza. Ja jestem irlandzkim republikaninem, wspieram zjednoczenie naszej wyspy, ale nie uznaję siebie za nacjonalistę, jestem socjalistą. A Sinn Fein podchodzi do problemów politycznych w sposób nacjonalistyczny. Obecnie irlandzki nacjonalizm kieruje się w lewo, ponieważ establishment jest prawicowy, a Sinn Fein jest w opozycji. To jest jej pomysł na zdobycie władzy.

Gdzie więc jest płaszczyzna do współpracy między nią a związkami zawodowymi?

W kwestiach praw kobiet, mniejszości seksualnych, równości Sinn Fein stoi na pozycjach bliskich lewicy. Nie ma tutaj wątpliwości. W kwestiach ekonomicznych – nie jestem tego pewien, okaże się w przyszłych latach. Tutaj są poważne różnice. Przykładowo – obecnie Sinn Fein dużo energii poświęca na kwestie mieszkalnictwa. Walczy o social housing, który polega na subsydiowaniu prywatnych deweloperów, żeby mogli budować tanie mieszkania. To jest oczywiście lepsza polityka, niż neoliberalna samowolka, ale socjaliści opowiadają się za public housing – w tym systemie państwo buduje i utrzymuje mieszkania zbudowane dla osób wykluczonych ekonomicznie.

Kolejna sprawa to nastawienie Sinn Fein wobec Unii Europejskiej. Z punktu widzenia progresywistów, do których należę, Unia Europejska była z początku równościowym projektem społecznym, którego celem było wyrównanie szans i integracja, ale dziś jest narzędziem w rękach możnych tego świata, kierujących się neoliberalną agendą. Jej decydentów prędzej spotkamy, bawiących się w Davos, niż na przykład na ulicach Warszawy, gdzie mogliby pomagać biednym i wykluczonym. Jestem za integracją europejską i coraz szerszą współpracą. Jednak dziś Unia jest projektem neoliberalnym i antydemokratycznym: niezwykle potężna politycznie Komisja Europejska nie jest przecież wybierana przez obywateli Unii, Polaków czy Irlandczyków! Musimy to zmienić, budując międzynarodową alternatywę dla Unii Europejskiej. Nie możemy jej zniszczyć, musimy zbudować progresywną alternatywę. Sinn Fein uważa jednak, że Unia jest dobra taka, jaka jest, nie krytykują jej. Co jest błędem.

Są w tej partii ludzie lewicy, którzy będą walczyć o zmianę lewicową, lecz są też niestety ludzie prawicy, którzy będą starali się to uniemożliwić. W tym momencie progresywiści europejscy nie powinni zakładać z góry, że Sinn Fein jest jedyną odpowiedzią na prawie stuletni impas irlandzkiej polityki.

W Polsce irlandzki republikanizm, w szczególności Sinn Fein, a w mniejszym stopniu również Szkocka Partia Narodowa, podlegają pewnej romantyzacji. Lewica, poszukując dla siebie dalszej drogi, w sytuacji, gdy prawica przejęła retorykę socjalną i godnościową, zastanawia się, czy nie jest nią socjalistyczny czy też socjaldemokratyczny patriotyzm.

Nacjonalizm jest wrogiem socjalizmu. Każdy, kto przeczytał choć jeden podręcznik historyczny, o tym wie. Owszem, duma ze swojej kultury, tożsamości czy ojczyzny może być pozytywna, może motywować do działania. Ale musi być częścią większej całości, inaczej staje się niebezpieczna. Staje się pożywką dla coraz bardziej skrajnej prawicy, w końcu dla faszyzmu.

Nie mówię tu w tym momencie akurat o Sinn Fein, bo jeśli ich polityka ekonomiczna nie zawsze mnie zadowala, to muszę im przyznać: działacze tej partii starają się gasić możliwie najskuteczniej jakiekolwiek ogniska faszyzmu. Ale na przykład już polityka Szkockiej Partii Narodowej jedyne co do tej pory osiągnęła, to wyniesienie Borisa Johnsona do władzy. Byłem w Szkocji wiele razy i rozumiem ich niechęć wobec Anglii, która traktowała ich nieraz z wyższością, czy to w kwestiach podatkowych i gospodarczych, czy też w kwestii surowców naturalnych takich jak ropa, która została przejęta przez Wielką Brytanię, choć należała de facto do Szkocji. Rozumiem ich upór, lecz w momencie, gdy będziemy ciągle zawężać nasz horyzont, idąc w kierunku coraz silniejszych partykularyzmów, zaczynając od kwestii koloru skóry, po kwestie narodowe, aż po inne, jeszcze mniejsze, zostaniemy w końcu sami. Możemy nawet zbudować na chwilę lepszą Irlandię czy sprawiedliwiej rządzoną Polsce, ale jeśli świat skręci dalej w prawo, to ta lepsza Irlandia i sprawiedliwsza Polska nie przetrwają zbyt długo. Drogą jest socjalizm, który polega na tym, by się dzielić i wspierać bez względu na granice, morza i oceany.

A co do romantyzowania The Troubles (okres walk Irlandzkiej Armii Republikańskiej z lojalistami i armią Wielkiej Brytanii w latach 1968-98 – przyp. WŁ): urodziłem się w latach 60. i wychowałem się w miasteczku położonym cztery mile od granicy. Doskonale pamiętam lata 70. i 80. i powiem tylko tyle, że w krwi, bombach i codziennych walkach ulicznych nie ma nic romantycznego.

W Polsce narasta problem faszyzacji życia publicznego. Czy irlandzkie związki zawodowe, czy też Irlandia w ogóle mają swoje faszystowskie i antyfaszystowskie doświadczenia? Wydaje się, że tego problemu u was nie było, może poza ruchem Blueshirts czy próbami współpracy z Abwehrą w czasie II wojny światowej…

Ten problem nie dotyczy Irlandii tylko z pozoru. Owszem, jesteśmy małym krajem i liczba działaczy jawnie faszystowskich też jest relatywnie mała. Nie mamy też, tak jak wskazałeś, zbyt bogatej historii ruchu faszystowskiego. Z tym, że właśnie blueshirts, faszyści wspierający generała Franco, sformowali Fine Gael, partię, która dziś współrządzi Irlandią. Nasz problem polega na czym innym. Irlandia jest krajem konsensusu promowanego przez establishment, dotyczącego polityki gospodarczej, niebywale silnego. W 2008 roku weszliśmy w kryzys gospodarczy, choć dzień wcześniej wszyscy mówili, że jest świetnie. Mieliśmy też trwały dwubiegunowy podział sceny politycznej między dwie największe partie, Fine Gael i Fianna Fáil. Dziś są one zmuszone, by tworzyć wspólne koalicje wraz z Zielonymi, bo niezadowolenie w społeczeństwie jest coraz większe i zaczyna rozsadzać dotychczasowy porządek.

Prawie połowa obywateli nie głosuje. Uważają oni, że nawet media ich nie reprezentują, i mają poniekąd rację, bo media zostały kompletnie zoligarchizowane, tak jak wszędzie indziej. W szczególności powyższe zjawisko dotyczy młodych, którzy zostali ekonomicznie wyrzuceni poza nawias społeczeństwa. Dublin jest w czołówce najdroższych do życia miast Europy, ludzie nie mają mieszkań, nie mają pracy, nie stać ich na życie.

Bardzo chciałbym nie mieć racji, ale coraz częściej wydaje mi się, że powstały u nas idealne warunki do rozwoju jakiejś wersji faszyzmu: mamy kryzys ekonomiczny, mamy rozczarowanych i po prostu złych na establishment ludzi, i mamy również rozkład dotychczasowego systemu politycznego.

A alternatywy? Ktokolwiek próbuje kanalizować te nastroje?

Nie istnieje żadna filozofia polityczna przemawiająca do tych ludzi, po prostu nikt takiej nie oferuje. I właśnie w tej próżni, nienawiść, ataki na migrantów, osoby innego koloru skóry, mniejszości czy osoby o innej niż heteroseksualna orientacji, stają się łatwe. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy zobaczyliśmy po raz pierwszy w życiu faszystów na naszych ulicach. Mam 53 lata i nigdy wcześniej nie widziałem demonstracji faszystowskiej, z taką retoryką i symboliką, a do tego z policyjną ochroną. Widziałem to teraz, równocześnie z ogromnym wzrostem mowy nienawiści i przypadków przemocy.

W 1928 NSDAP zdobyła w wyborach 2,6 proc. poparcia, a w 1932 r. już 37,3 proc. głosów. Naziści w Niemczech nie zdobyli władzy poprzez pucz, zdobyli tę władzę w wyborach dzięki wsparciu establishmentu, który wolał nazistów niż socjalistów. Boję się, że u nas będzie tak samo. Jak zareagują elity polityczne Europy, Stanów Zjednoczonych i innych krajów, jeśli będą miały to wyboru faszystów lub ludzi, którzy będą żądać redystrybucji bogactwa? Myślę, że zrobią to co zawsze, ponieważ faszyzm nie zagraża chciwości, ochrania ją, tak samo jak ochrania najbogatszych tego świata. Musimy temu zagrożeniu stawić czoła.

W Polsce skrajnie prawicowe organizacje mają po swojej stronie księży, organizacje katolickie, organizują ogromne pielgrzymki na Jasną Górę, jedno ze świętych miejsc polskiego katolicyzmu i polskiej tożsamości narodowej. Irlandia w ostatnich dwudziestu latach ogromnie się zlaicyzowała. Jak więc tam wygląda retoryka faszystowska?

Opowiem najpierw o tym, jak wyglądała ta laicyzacja. Kraj, w którym dorastałem, był wręcz kontrolowany przez Kościół katolicki, którego pozycja była wpisana do konstytucji w jej drugim artykule. Nie było antykoncepcji, nie było możliwości rozwodów, homoseksualizm był nielegalny, nie było prawa do aborcji, wszyscy chodzili na msze, czasem byliśmy wręcz zmuszani. W ciągu dwudziestu lat to wszystko się rozpadło. Zaczęło się to od ujawnienia skandali pedofilskich, których skala była niestety unikatowa na tle reszty świata. W latach 90. zaczęły wypływać historie ludzi skrzywdzonych przez księży i zakonnice, jedna po drugiej. W końcu okazało się jasne, że nie były to wyizolowane przypadki, lecz masowe zjawisko. Okazało się, że każdy zna kogoś, kto padł ofiarą księdza. Zaczęliśmy o tym rozmawiać, rozpoczęły się śledztwa i procesy, a ludzie stracili szacunek do Kościoła. W 1996 roku przeprowadziliśmy referendum w sprawie rozwodów, które wcześniej były zakazane przez konstytucję. Oczywiście Kościół był temu przeciwny. Społeczeństwo jednak opowiedziało się za legalizacją rozwodów, znikomą większością, przeważyło mniej niż 0,5 procenta głosów. Wtedy lawina ruszyła. Następne referenda dotyczyły ślubów jednopłciowych, wszystkie przechodziły znacznymi większościami głosów. Jako pierwsi wprowadziliśmy równe prawo do małżeństw! Potem upadł zakaz aborcji.

Co w takim razie u nas robi skrajna prawica? Zajmuje się w większości kwestią migrantów. Irlandia z kraju kompletnie białego, katolickiego, patriarchalnego, w krótkim czasie stała się również krajem multikulturowym. Posługują się oni hasłem „kryzysu uchodźczego”, twierdząc, że zalewa nas fala obcych i niebezpiecznych ludzi. Twierdzą, że masowy napływ cudzoziemców wywołuje brak pracy czy zjawisko bezdomności, która jest ogromnym problemem naszego społeczeństwa. Mówią więc „Czarni dostają domy! Czarni dostają pomoc społeczną! Gdyby nie oni miałbyś mieszkanie, pracę i lepszą opiekę zdrowotną!” A więc Twoje problemy nie są wynikiem władzy starych, białych, bogatych, katolickich neoliberałów, tylko obecności migrantów. Polaków, których w Irlandii jest wielu, też.

I ludzie tego słuchają?

Codziennie zdarzają się kolejne przypadki pobić, wyzwisk i awantur na tle rasistowskim, głównie w Dublinie. Dzień w dzień ludzie są bici i obrażani tylko dlatego, że mają inny kolor skóry, noszą inne ubrania, czy wyznają inną religię. Ale muszę tutaj też wspomnieć o jednej dobrej rzeczy. W Wielkiej Brytanii faszyści często wykorzystywali kluby piłkarskie do przemycania swojej ideologii. W Irlandii jest to niemożliwe. Nasi kibice są antyfaszystami, zawiązali nawet koalicję, ponad klubowymi podziałami, by nie pozwolić na rozprzestrzenianie się ruchu faszystowskiego w ten sposób.

Niedawno na stronie Unite the Union pojawiła się seria tekstów i odezw skierowanych do związków zawodowych, jak i lewicowego aktywu politycznego, wzywających do walki o prawa najmniej zarabiających. Jaka jest sytuacja irlandzkich robotników w czasie coraz bardziej rozwijającej się pandemii?

Epidemia koronawirusa dała wszystkim na świecie szansę do namysłu nad tym, w jakim punkcie się znajdujemy. Taki moment nastał w marcu: ludzie nie martwili się banki, lecz o siebie nawzajem, o zdrowie swoje i najbliższych, znajomych i rodziny.

W Irlandii ogłoszono, że państwo znacjonalizuje prywatną służbę zdrowia, ponieważ publiczna była osłabiona ze względu na neoliberalną politykę. W jeden dzień, sądziliśmy, zmieniła się rzeczywistość służby zdrowia. Nasze hasło w tym czasie brzmiało „Hope or Austerity”, bo wiedzieliśmy, że był to moment, w którym mogliśmy zawalczyć o lepsze warunki socjoekonomiczne. Postulowaliśmy wsparcie dla przedsiębiorstw, bo przecież nikt nie chciał likwidować miejsc pracy, lecz postawiliśmy warunek, by te firmy, do których trafiłoby wsparcie, szanowały prawa pracownicze.

Przez kilka tygodni siedzieliśmy w domach, oglądaliśmy Netflixa i marzyliśmy o lepszym świecie. Siedem miesięcy później wiemy już, że ten świat nie nadejdzie. Prywatna służba zdrowia nie została znacjonalizowana, lecz wykupiona za grube pieniądze, by przez chwilę służyć całemu społeczeństwu. Liczba łóżek nie powiększyła się ani o jedno od marca. W kwestii mieszkaniowej rok temu rząd mówił o tym, że odpowiedzią na kryzys jest… co-living. Nie stać cię na mieszkanie? Prywatni deweloperzy zbudują za pieniądze rządowe mniejsze mieszkania, które będziesz mógł dzielić z innymi. Po chwili nadeszła pandemia i okazało się, że potrzebujemy przestrzeni, dystansu społecznego. Wydawałoby się więc, że pandemia zrobi przynajmniej tyle dobrego, żeby wybić z głów neoliberałów ten nieszczęsny co-living. Ale nawet to się nie stało.

Nasza służba zdrowia nie podołała. Moja matka zmarła w marcu na koronawirusa w prywatnym domu opieki dla osób starszych. Podobnie jak połowa mieszkańców. Prywatna służba zdrowia i infrastruktura opiekuńcza kompletnie nie dała sobie rady, a państwo nie zrobiło z tym nic. Epidemia jest wykorzystywana przez neoliberałów i faszystów. Skrajna prawica nie mogłaby napisać sobie lepszego scenariusza, niż ten, który właśnie ma miejsce.

To gdzie jest nadzieja?

Ciągle widzę ją w organizowaniu się ludzi pracy i wzajemnym wsparciu. Dlatego tak ważne jest to, że dziś rozmawiamy, pomimo oddzielających nas setek kilometrów i granic możemy wymienić się doświadczeniem, zdobyć siłę na dalsze działanie. Solidarność ludzi, którym zależy na innych ludziach to jedyne co może poprowadzić nas ku lepszej przyszłości.

Rozmawiał Wojciech Łobodziński.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…