Amerykański intelektualista, profesor Uniwersytetu Columbia, Richard Hofstadter ponad pół wieku temu zauważył – w kontekście popularności spiskowych teorii dziejów (i ich regularnych nawrotów w różnych społeczeństwach) – iż decydujące znaczenie ma nie to, że ich rzecznicy dostrzegają tu i ówdzie działania takich lub innych sprzysiężeń, lecz to, iż uważają jakiś wielki, gigantyczny, ogólnoświatowy spisek za siłę napędową procesów historycznych. Historia jawi się tym samym jako sprzysiężenie zawiązane przez jakieś demoniczne siły, wyposażone w transcendentalną moc. Aby odnieść nad nimi zwycięstwo, nie wystarczą zwykłe metody pertraktacji politycznych, potrzebna jest krucjata. Ta paranoja co jakiś czas powtarza się w USA, ostatnio w wersji polowania na „Antifę”, a wcześniej tropienia rosyjskiej dezinformacji w internecie (jakby inna nie istniała).

70 lat przed ściganiem antyfaszystów był makkartyzm. To ogólna nazwa działań politycznych, pozbawionych skrupułów metod śledczych oraz tworzenia atmosfery strachu i podejrzeń w walce z wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym (1950-1954) w USA. Nazwę zawdzięcza nazwisku Josepha McCarthy’ego, obsesyjnego antykomunisty, tropiciela spisków, fanatycznego konserwatysty, który w 1950 r. stanął na czele specjalnej senackiej podkomisji śledczej, a następnie Komisji do Badania Działalności Rządu. Zainicjował kampanię na rzecz badania lojalności pracowników administracji rządowej, szkół wyższych, wojska i innych instytucji życia publicznego oraz przeciwdziałania infiltracji komunistycznej. Celem akcji było zabezpieczenie instytucji rządowych przed inwigilacją ze strony agentów radzieckich specsłużb, ale szybko zamieniła się w dwudziestowieczną wersję inkwizycji. Na fali histerii wywołanej propagandą, w wyniku prezentowanych przez usłużne media apokaliptycznych zagrożeń ze strony ZSRR i światowego komunizmu zakres zainteresowań komisji został rozszerzony na inwigilację wszelkich środowisk opiniotwórczych, aktorów, reżyserów, dziennikarzy, naukowców i wszystkich ludzi powszechnie znanych.

Ludzie z listy sporządzonej przez McCarthy’ego i jego akolitów na podstawie osobistych, często niczym nie uzasadnionych uprzedzeń, byli kolejno wzywani na przesłuchania. Odmowa współpracy, w postaci braku denuncjacji nazwisk kolejnych osób podejrzanych o sprzyjanie lub związki z członkami partii komunistycznej, równała się ze złamaniem kariery. W przypadku osób zatrudnionych w prywatnych przedsiębiorstwach wysyłano donos do właścicieli, zaś w przypadku pracowników rządowych – blokowano ich dostęp do tajemnic państwowych. Tropiono nie tylko prawdziwych i rzekomych komunistów czy lewicowców, ale i tzw. nieobyczajność (czyli alkoholików, narkomanów, gejów, stroje kobiet), promując przy okazji określony model dobrego obywatela.

Amerykański historyk Stanley Schultz napisał: „…. Na znikomych lub nieistniejących dowodach swoich oskarżeń, McCarthy opierając się często na pomówieniach, donosach i insynuacjach, celowo niszczył reputację swoich przeciwników”. Czynnym i aktywnym delatorem Komisji McCarthego był aktor trzeciorzędnego sortu Ronald Reagan. Tytułem kontrastu – ofiarami prześladowań z jej strony padły osoby o takim wymiarze intelektualnym czy artystycznym, jak David Bohm, Charlie Chaplin, Aaron Copland, Dashiell Hammett, Lillian Hellman, Paul Robeson, Waldo Salt, Paul Sweezy, Pete Seeger czy John Garfield. Materializacją metod działań Komisji McCarthego (na tym urosła legenda oraz pozycja ówczesnego szefa FBI) stał się nienaruszalny przez lata Edgar Hoover. Obsesję antykomunistyczną początkowo podsycała żądna sensacji prasa: dopóki Komisja McCarthy’ego nie zaczęła inwigilować i prześladować środowisk dziennikarskich, media ochoczo – z racji społecznego zainteresowania i sprzedaży smakowitych newsów – jej kibicowały i w niej uczestniczyły.

Na kanwie hucpy makkartyzmu liberałowie amerykańscy zasiadający w Kongresie wnieśli do jednej z licznych ustaw poprawkę (autor: demokratyczny i liberalny Hubert Humphrey) delegalizującą Partię Komunistyczną USA. Liberałowie może i udzielali upomnień McCarthy’emu, ale sami również atakowali i wykluczali komunistów, czy raczej każdego, kogo uznano za „czerwonego”. W tym duchu wypowiadali się i działali tacy – uważani dziś za super demo-liberałów – przedstawiciele Partii Demokratycznej, późniejsi prezydenci USA, jak Lyndon Johnson czy John F. Kennedy.

Komu i po co było to wszystko potrzebne? W praktyce była to realizacja nauk pioniera PR Edwarda Bernaysa, powtarzającego, że ludzie są zwyczajnie głupi, można więc urabiać ich za pomocą środków masowego przekazu, tym samym sterując demokracją. Można skutecznie grać stereotypami, kliszami, emocjami. W tym wypadku udało się wmówić odbiorcom, że np. antykomunizm (a tym samym i rusofobia mająca być jego immanentną częścią) jest najważniejszym tematem żywo interesującym zwykłych Amerykanów, a zagrożenie jest realne i codzienne. Wojna koreańska i ofensywa wojsk chińskich odrzucająca US Army na 38 równoleżnik dały McCarthy’emu „nowe życie”. Trzeba było jakoś przykryć niepowodzenia tej interwencji, wywołując psychozę komunistycznego zagrożenia. Media wykonały swą robotę „na piątkę”.

Makkartyzm w ostatecznym rozrachunku potępiono. Ale czy zrezygnowano z tych technologii? Czy nie widzimy także w Polsce ich odpowiedników? Pytania są oczywiście, przynajmniej dla ludzi myślących, retoryczne. Tym bardziej, że Warszawa, wpatrzona w kraj Wuja Sama, niezwykle chętnie importuje stamtąd fobie, podejrzenia, obsesje, całe koncepcje i technologie prześladowania inaczej myślących. Ameryka dyktuje nam sposób widzenia świata i relacji międzynarodowych, amerykańscy religijni fundamentaliści zainspirowali swoich ideowych towarzyszy w Polsce do nagonek na mniejszości seksualne. Rynkowo-fundamentalistyczny sposób patrzenia na świat, potrzeba posiadania w każdym momencie historii wroga, którego trzeba zwalczać i tropić, by odwracać uwagę społeczeństwa od wewnętrznych, śmiertelnie poważnych problemów…  Czy Polska i Polacy w tej mierze nie są nader podobni do swego umiłowanego patrona zza Oceanu ?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ależ Panie Redaktorze!
    Niech palnie się pan w klatę i stwierdzi, że Pan i pańscy koledzy ze strajku nie stosujecie tych chwytów oratorskich? Ja je tu widzę nagminnie, z częstotliwością przekraczającą rekordy jakie bił onegdaj ŻW! pisemko dla trepów i poborowych!
    Cała prasa jest od lat 90 zamulona takimi tanimi chwytami oratorskimi, a już wzbudzanie sensacji za pomocą tytułów w stylu ,,zabili go i uciekł” – stało się normą!
    Zamiast stosować pomawianie konkurencji o wszystko co najgorsze (a czemu nie da się przeczyć) może czas najwyższy wrócić do kanonów dziennikarstwa, gdzie fakty są święte, a komentarze dodaje się drobnym drukiem???
    Może język artykułów stanie się mniej barwny, ale przestanie walić lipą na kilometr.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …