Powołanie uniwersytetu Collegium Intermarium przez organizację Ordo Iuris odbywa się bez większych protestów polskiego środowiska akademickiego i przy wsparciu Ministerstwa. Z czego wynika brak postaw obywatelskich we współczesnej akademii i jaką rolę odgrywa w tym procesie współczesny kapitalizm?

Jak twierdzi w swoim wykładzie Odpowiedzialność i studia Max Horkheimer, ludzie wykształceni – w tym naukowcy – nigdy nie byli bardziej odporni od ludzi niewykształconych na totalitarne i populistyczne szaleństwa. Wiele niemieckich i włoskich uniwersytetów nie zajęło jednoznacznego stanowiska wobec faszyzmu, nie mówiąc o współpracy naukowców z partią – wielu jej członków posiadało przecież tytuły akademickie. Milczały również polskie uniwersytety od lat 20. XX wieku, kiedy pod wpływem narodowej ideologii endecji stawały się miejscem rozwoju antysemityzmu i gett ławkowych. W polskim uniwersytecie swoje mowy wygłosili Joseph Goebbels i Hans Frank, a przemoc wobec polskich Żydów – pomimo sporadycznych protestów – odbywała się przy aktywnym wsparciu utytułowanych polskich pracowników uczelni, jak i wybitnych studentów. Niektórzy z opresorów, o czym przypomina amerykański historyk John Connelly w książce Captive University zrobili po wojnie świetlane kariery akademickie.

Osiąganie sukcesów kosztem grup dyskryminowanych nie było chyba bardziej widoczne w Polsce niż w roku 1968. Antysemicki pogrom państwowy zorganizowany w marcu przez Moczara i Gomułkę pozwolił wielu na zajęcie uniwersyteckich miejsc opuszczonych przez polskich Żydów. Jak zauważa Izabela Wagner w niedawno wydanej biografii Zygmunta Baumana, „dla tych, którzy pozostali, wyjazdy pomarcowe były wielką szansą na przyśpieszenie czy w ogóle na rozwój kariery, a w środowisku akademickim ten mechanizm był bardzo widoczny. Dla niektórych niemożliwe stało się rzeczywistością” (s. 600; dzięki uprzejmości autorki cytuję polski przekład książki, która dotąd ukazała się jedynie w j. angielskim).

Oportunizm i karierowiczostwo stały się w wielu miejscach polskiej akademii normą po 1989 roku, a zwłaszcza w XXI wieku. Za sprawą nowego zarządzania publicznego mającego stanowić remedium na brak merytokracji i odtrutkę na uczelniany feudalizm, naukowcy mają konkurować o zasoby finansowe z grantów czy punkty z publikacji. Efekt jest jednak odwrotny od zamierzonego: nierówności pomiędzy garstką beneficjentów, a resztą marzącą o sukcesie powiększają się. Nic dziwnego: jak pokazują przykłady uniwersytetów anglosaskich kapitalizm umacnia władzę dysponentów pożądanych zasobów i lojalność prekariatu, który o te zasoby konkuruje. Kto nie ma środków lub nie chce brać udziału w grze, ten staje się zbytecznym chwastem: usuwa się go w celu stworzenia doskonałego ogrodu, w którym nie ma miejsca na zaangażowanie w służbę demokracji.

Funkcjonariusze akademiccy

Minister Nauki, fot. wikimedia commons

Pomijając konserwatywny populizm Collegium Intermarium (walka z komunistyczną cenzurą, wyzwolenie zakneblowanych piewców wartości katolickich i obrońców życia), głównym celem nowej instytucji ma być wyścig o jak najlepsze miejsce w światowych rankingach uczelnianych (zob. Otwieramy uczelnię). Ten ostatni element świetnie wpisuje się w konsumencką zachciankę dążenia do międzynarodowej doskonałości. W ślad za proponowanymi w XXI wieku reformami (od ministry Kudryckiej aż po ministra Gowina), polski uniwersytet ma stać się przecież istotnym punktem węzłowym globalnego kapitalizmu – naukowcy mają brać udział w światowym wyścigu o przedsiębiorczość, innowacyjność i doskonałość, słowem: walczyć o swoją konkurencyjną pozycję na międzynarodowym rynku szkolnictwa wyższego. Zapraszanie ludzi biznesu do uniwersytetów, osłabianie uczelnianej kolegialności czy wzmacnianie wykluczającego współzawodnictwa to niektóre z symptomów tego procesu. Co więcej, w uczelni doskonałej ewentualna reakcja na ideologiczne, ale opłacalne przedsięwzięcia, może utrudnić realizację kariery.

Dlatego, jak zauważył Bill Readings w swojej znanej książce „Uniwersytet w ruinie”, uniwersytet podążający ścieżką doskonałości to wieża z kości słoniowej ukierunkowana na zaspokajanie swoich interesów, a nie na służenie społeczeństwu. Naukowcy, którzy muszą wciąż od nowa dowodzić swojej użyteczności, konkurować i nieustannie potwierdzać swoją wartość w rankingach czy ocenach okresowych stają się niezdolni do angażowania się w służbę demokracji. Jak wyjaśnia Horkheimer, ‘anonimowy aparat społeczny nie potrzebuje myślącego człowieka, lecz funkcjonariusza’, którego interesuje kariera, a nie angażowanie się w opór przeciwko populistycznym tendencjom. Funkcjonariusz głosi wzniosłe hasła o służeniu innym przez edukację i badania, ale de facto ma nadzieję, że inicjatywę za działanie na rzecz dobra wspólnego przejmą inni: dzięki temu wygra z nimi rywalizację o kolejne publikacje, granty czy posady.

Funkcjonariusze akademiccy ujawnili się między innymi w czasach nagonki na wspomnianego Zygmunta Baumana. Jak pamiętamy, ataki organizowały Obóz Radykalno-Narodowy i Młodzież Wszechpolska, identyfikujące się z antysemityzmem endecji, która aranżowała wspomniane wcześniej getta ławkowe w uniwersytetach. W ślad za agresją poszły decyzje ze strony kilku polskich uniwersytetów o nieprzyznaniu Baumanowi doktoratu honoris causa – główną rolę decydentów, jak zauważa Wagner, odegrali ponownie ci, których kariery akademickie przyspieszyły dzięki wydarzeniom marcowym. Zakochany w swojej ojczyźnie i najbardziej znany na świecie polski humanista po raz kolejny stał się ofiarą nie tylko narodowej zaściankowości, ale i akademickiej doskonałości.

Ciągłe dążenie do doskonałości

Uniwersytet, nie tylko ten w Polsce, pełen jest takich funkcjonariuszy: ‘pochłoniętych majsterkowaniem chłopców, którzy uważają się za dorosłych’, jakby powiedział Horkheimer. Gorzej, że niskie poczucie wartości wynikające z konieczności potwierdzania swoich osiągnięć (niezależnie czy są to osiągnięcia w nauce, czy folwarczne walki o władzę na uczelni – zazwyczaj występują one razem) niektórzy leczą zachowaniami opresyjnymi wobec słabszych (zob. Akademia Przemocy). Oprawcy gwarantujący dążenie do doskonałości zwalniani są jednak z moralnej odpowiedzialności za swoje nieetyczne czyny: trudno się uczelni pozbyć kogoś, kto zapewnia jej napływ finansowego kapitału. Konkurencja na uczelni doskonałości jest o wiele ważniejsza niż moralna przyzwoitość.

W konsekwencji mało kogo interesuje otwarty sprzeciw wobec ministra wspierającego strefy wolne od LGBT, popierającego odbieranie podstawowych praw kobietom, wprowadzającego religijne upolitycznienie programów kształcenia w szkołach czy przeciwko otwarciu nacjonalistycznej szkoły wyższej. Ministerstwo dobrze wie co robi, przekształcając polskie środowisko akademickie w grupę wyizolowanych, konkurujących ze sobą o niewielkie zasoby i łatwo kontrolowalnych karierowiczów. Dostarcza w ten sposób alibi dla braku zaangażowania w obronę wolności obywatelskich, uspokajając sumienia obietnicą kariery – szczególnie tych, którzy podążają lojalnie za dysponentami środków.

Polska akademia nie jest jednak odosobniona w swojej roli przechodnia wobec działań zagrażających demokracji – usypiający moralność kapitalizm to atrakcyjny kochanek nie tylko dla polskiego katolickiego nacjonalizmu, ale i szwedzkiej społecznej demokracji czy brytyjskiego konserwatywnego liberalizmu. Plany faszyzującej partii Szwedzkich Demokratów (nazwa prawidłowa) dotyczące ograniczenia finansowania gender studies również nie spotykają się z większym oporem w Szwecji, nie mówiąc o grupowych zwolnieniach krytycznych badaczy zarządzania w brytyjskim Uniwersytecie w Leicester. Ten ostatni przykład polscy naukowcy szczególnie powinni wziąć sobie do serca: w ramach uniwersyteckiego programu cięć kadrowych „Shaping for Excellence” (sic!) zwolnienia mają objąć top of the top światowej nauki (np. Gibsona Burrella, jednego z najczęściej cytowanych na świecie profesorów teorii organizacji), z ogromną liczbą cytowań, publikacji w najlepszych pismach czy grantów (zob. What is going on at the University of Leicester). Nawet najbardziej doskonali badacze przestają być w końcu użyteczni, gdy zagrażają korporacyjnym interesom uczelnianych menedżerów.

Zmiana przychodzi od nas

Protest w obronie wolności akademickiej, czerwiec 2018 r. / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Uniwersytet nie jest jednak bezsilny, wręcz przeciwnie: jest jedną z nielicznych instytucji, która nadal może spełniać misję demokratyzacji życia społecznego. Istnieje wiele przestrzeni mikro-oporu na polskich uczelniach, jak i pracuje tam wielu naukowców oraz studentów kochających naukę, a nie rywalizację czy populistyczne demagogie. Największy po 1989 roku protest studentów przeciwko utracie wolności akademickiej planowanej w tzw. Konstytucji dla Nauki w 2018 roku, choć nie spotkał się z masowym poparciem polskich naukowców ani władz uczelni, dał nadzieję na odzyskanie uniwersytetu.

Dlatego trudno nie zgodzić się z Readingsem, że ani zewnętrzne decyzje reform, ani organizacje działające poza uniwersytetem, ani decyzje wewnątrz-instytucjonalne same nie spowodują realnych i długotrwałych zmian w uczelniach. Prawdziwa zmiana przychodzi z trudnego miejsca – tego, w którym właśnie jesteśmy.

Michał Zawadzki – filozof, socjolog, doktor nauk o zarządzaniu, wykładowca w Jönköping International Business School. Wydał książkę ‘Nurt krytyczny w zarządzaniu’ (Sedno), współredaktor książki ‘The Future of University Education’ (Palgrave), bada organizacyjne uwarunkowania kapitalizmu w szkolnictwie wyższym.

Korzystałem z następujących prac:

Connelly, J. (2000) Captive university. The sovietization of East German, Czech and Polish Higher Education, 1945-1956. The University of North Carolina Press.

Horkheimer, M. (2011). Odpowiedzialność i studia. Kronos, 2, 237–248.

Readings, B. (2017) Uniwersytet w ruinie. NCK.

Wagner, I. (2020) Bauman: A Biography. Polity

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Skad ja to znam .40 lat temu rozpoczelam prace asystenta na jednym z austarlijskich uniwersytetow. Nikt nie byl na etacie. Pieniadze na przezycie szly tylko i wylacznie z grantowo ktore walczylo kilka instytucji. Nic dziwnego ze wiekszosc zalapywala sie na rok, dwa, trzy. Potem zazcynalo sie wszsytko od nowa, udawadnianie korzysci finansowych dla potencjalnego grantodawcy wycena najdrobniejszych wydatkow na zakup srodkow i materialow etc. No i oczywiscie byli karierowicze, ktorzy zaczepiali sie na dluzej reklamujac sie iloscia prac naukowych. A w praktyce wygladalo to tak ze ” nawiazywalo sie kontakt naukowy” z pracownikami naukowymi z biedniejszych krajow azjatyckich ( nie tylko), ktorych sprowadzano na tzw zagraniczny staz naukowy. Musieli byc ’ po linii’ i z nowymi pomyslami. Musieli sie tutaj sami utrzymac, zazwyczaj dostawali biurko w przepelnionym pokoju i musieli szybko przedstawic plan swoich przyszlych badan. Autorami ich prac byli w pierwszym rzedzie nasi karierowicze, wlaczajac oczywiscie nazwiska osob ktore prace wykonaly. W takich ukladach twarze znikaly i praktycznie nikt nie zagrzal miejsca na dluzej, nawet jesli mojemu zespolowi udalo sie przezyc kilkanascie lat operujac milonowymi grantami. W koncu i nam sie skonczylo i trzeba bylo szukac nowego zatrudnienia gdzie indziej.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

BRICS jest sukcesem

Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …