Jak się dorobić na polskiej ziemi? Szanując rodziców, klepiąc po plecach kolegów i przepisując ostatecznie wszystko na małżonkę. To droga, jaką sukces osiągają tu wszyscy – od gangstera do premiera, od radnego po oligarchów. Najlepszym przykładem Mateusz Morawiecki.

Jesteś gangsterem. Wiesz, że prowadzisz nielegalne biznesy. W każdej chwili grozi ci aresztowanie i konfiskata majątku. Co robisz? Przepisujesz wszystko na żonę. Dom, samochód, mieszkanie w centrum, dom na wsi, z oszczędności robisz połowicy darowiznę. Kiedy przyjdzie co do czego w sądzie oświadczasz – żyje na garnuszku małżonki, z jej łaski, po prostu nędzarz.

Jesteś przedsiębiorcą, masz firmę i przejściowe kłopoty, wierzyciele pukają do drzwi i żądają zwrotu pieniędzy. Za chwile upadłość, długi, licytacja majątku. Co robisz? Przepisujesz wszystko na żonę. Dom, samochód, mieszkanie w centrum, dom na wsi, z oszczędności robisz połowicy darowiznę. Kiedy przyjdzie co do czego w sądzie oświadczasz, żyje na garnuszku małżonki, z jej łaski, kolejny nędzarz.

To stały model biznesowego dziania w polskim kapitalizmie. W końcu gangster też jest przedsiębiorcą. Tyle, że jego biznes jest nielegalny. Nie trzeba również zeznawać przeciwko małżonkom. Jak się okazuje małżeństwo to rzeczywiście najważniejsza w biznesie instytucja, choć niekoniecznie w tych kwestiach, które by sobie umyślił Kościół katolicki. Jednak i ultrakatolicy, jak się okazuje, całkiem sprawnie korzystają z tego mechanizmu. To na tyle uniwersalny wzór działania, że na Odrą i Wisłą uprawia go nawet sam polski premier, Mateusz Morawiecki.

Marek Jakubiak, najbogatszy poseł, którego majątek szacowany jest na ponad 60 mln zł /flickr.com/Media Wnet

Zacznijmy od tego, że aktualnie trudniej o bardziej majętnego polityka niż PMM. Morawieckiego w tej materii co prawda bije na głowę poseł-nacjonalista, właściciel browarów Ciechan, Bojan i Lwówek Śląski Marek Jakubiak z majątkiem liczącym sobie prawie 70 mln złotych. Jednak i obecny premier nie mógł przez lata narzekać na zarobki. Pracując w latach 2004-2014 w Banku Zachodnim WBK, jako członek zarządu (2004-2007) i prezes (2007-2015) uzyskał przez ten czas ok. 29 mln zł przychodu, nie wliczając w to do tego 27 tyś akcji przyznanych mu do 2014 r. Ich wartość to po kursie z marca tego roku: 10,2 mln zł. Razem mamy więc uzyskaną przez dziesięć lat sumę ok 40 mln zł. 330 tyś miesięcznie przez dekadę. To jakby móc sobie co miesiąc móc kupić jedno średniej wielkości mieszkanie w Warszawie. Rejestry większości Polaków niedostępne.

Tymczasem, jak możemy przeczytać w oświadczeniu majątkowy, Morawieckiego posiada on jedynie 2.5 mln zł oszczędności, akcje banku BZ WBK, warte 5 mln zł brutto oraz dom-szeregówkę, mieszkanie, domek letniskowy i dwuhekatrowe pole. Do tego zabudowa kuchenna warta 60 tys. zł oraz o dwa komplety mebli wycenionych na 62 i 39 tys. zł. Gdzie więc podziało więc pozostałe 30 milionów? Skąd różnica? Gdzie spokojny domator, ojciec czworga, ultrakatolik wydał brakujące w zestawieniu pieniądze? Czyżby jak niedoszły poseł i kolega z Prawa i Sprawiedliwości, biznesmen Filip Wiśniewski, wydał parę milionów na kokainę?

Jak donosi Newsweek oczywiście, nie. Jak prawdziwy nadwiślański tuz biznesu przepisał je po prostu na żonę. Kamienica na wrocławskim rynku, warta lekko licząc 3 mln zł, 300-metrowy dom na strzeżonym osiedlu w centrum Warszawy warty prawie 5 mln zł – dziś właścicielką tych nieruchomości jest już małżonka premiera Iwona Morawiecka. Jakby tego było mało, według „Newsweeka” na hipotece 300-metrowego domu w Marinie Mokotów zaciągnięty został kredyt we frankach szwajcarskich, który przyznać miał jej BZ WBK w czasie, gdy jego prezesem był Morawiecki. Kredyt przyznano 2 czerwca 2008 r. – dwa tygodnie po tym, jak Iwona Morawiecka założyła działalność gospodarczą.

Nie powinna nas dziwić prawicowa orientacja premiera. Podstawą jego pozycji i majątku stała się przecież i hierarchia, i rodzina. Już od początku swojej obecności publicznej nie pracuje na swoje konto samodzielnie. Od początku wspiera ojca w jego antypeerelowskiej działalności w założonej przez niego „Solidarności Walczącej”. Maluje napisy na murach, zrywa czerwone flagi, rozwiesza antyrządowe transparenty, rozkleja plakaty, drukuje i kolportuje ulotki. W międzyczasie studiuje historię. Pracę magisterską również poświęca ojcu. Jej temat to Geneza i pierwsze lata „Solidarności Walczącej”. Materiały do niej zbiera głównie w domu.

W sprawie działań innych jest zdecydowanie bardziej szczery i stanowczy niż w kwestii swojego majątku. W rozdziale Aresztowania i przesłuchania robi lokalną lustrację, i umieszcza tam nazwiska osób, które po zatrzymaniu poszły na współpracę z Służbą Bezpieczeństwa. W wypadku osób, które nie sprawdziły się w warunkach konspiracji lub uległy zabiegom SB podczas śledztwa, nie ma chyba konieczności zatajania ich nazwisk pisze o nich, 21 letni w 1989 r., Morawiecki junior.

Zaufanie do partnerki nie dziwi. Z żoną znają się długo i dobrze. Poznali się jeszcze w szkole podstawowej, a ślub biorą, kiedy on kończy studia. Od lat osiemdziesiątych przyjaźni się z innym obecnie wysoko postawionym finansistą Zbigniewem Jagiełłą, dziś prezesem banku PKO BP SA. Obaj działają w organizacji Morawieckiego seniora i razem zakładają pierwsze biznesy. Niekoniecznie tak opłacalne jak ostatnio pobrany 800 tys. ekwiwalent za 70 dni niewykorzystanego urlopu prezesa Jagiełly.

Na pewno nie zapowiadali się wtedy na przyszłych finansistów. Można powiedzieć, że groszem nie śmierdzieli – opowiada ich wspólny znajomy wrocławskiej Wyborczej, który prosi o niepodawanie swojego nazwiska. Po 1989 r. mieli jakieś wspólne biznesy. Ciuchami handlowali, jakieś reklamy stawiali. Imali się różnych rzeczy, jak to w szalonym kapitalizmie lat 90. W 1989 r. rejestrują spółkę z o.o. „Kompania Przemysłowo-Handlowa » Reverentia «”. Branża: „sprzedaż hurtowa, niewyspecjalizowana”. Handlują czym popadnie: sprzętem przeciwpożarowym, artykułami medycznymi, weterynaryjnymi i ogrodniczymi. Po kilku latach rezygnują, idzie im kiepsko. Jagiełło przerzuca się na pracę w finansach, Morawiecki zaczyna się intensywnie dokształcać. Studiuje Business Administration, uzyskuje dyplom MBA i uczęszcza na podyplomowe studia z zakresu prawa europejskiego i ekonomiki integracji gospodarczej na uczelniach za granicą. Odbywa też staż w Deutsche Bundesbanku. Jednak drogę do majątku otwiera mu, co nie dziwi nad Wisła, nie wykształcenie, a nazwisko i polityczne koneksje.

W 1997 r Mateusz Morawiecki zostaje współpracownikiem Ryszarda Czarneckiego, dziś europosła PiS, w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Jak przyznaje polityk PiS ważne było w tym zatrudnieniu nazwisko legendy lokalnej opozycji. Pracę w UKIE Morawiecki junior łączy od 1998 r. z mandatem radnego sejmiku województwa dolnośląskiego, który zdobywa, startując w wyborach z listy Akcji Wyborczej Solidarność. Na nią również trafia się z polecenia ojca. To musi być ważny rok dla juniora. Nie tylko jego pierwsza polityczna kadencja, ale i pierwsze kroki w wielkim biznesie. Ówczesny minister skarbu sondował nas, czy dolnośląska AWS nie ma kogoś, kto mógłby wejść do rady nadzorczej Banku Zachodniego, opowiada o tym okresie Czarnecki. Pamiętam, że była z tego całkiem spora awantura, bo prócz mnie i Tomasza Wójcika nasi pozostali dolnośląscy posłowie mieli innego kandydata. Wbrew wszystkim przeforsowaliśmy jednak Mateusza. Można powiedzieć, że mieliśmy dobrą rękę. Bo gdy w 1999 r. bank przejęli Irlandczycy z AIB, okazało się, że jest jedynym członkiem rady, który biegle mówi po angielsku. A że chcieli mieć w zarządzie kogoś spoza politycznych układów, to wzięli Mateusza, opowiada bez cienia żenady dziennikarzom wrocławskiej wyborczej Czarnecki. Pamiętam to nieco inaczej, mówi wrocławskiej Bogdan Zdrojewski, w tamtym okresie prezydent Wrocławia. Dużo większą rolę w promocji Mateusza Morawieckiego mieli ówcześni prezes banku Jacek Kseń i wojewoda wrocławski Janusz Zaleski.

wikimedia commons/Mateusz Morawiecki

Niezależnie jednak, windowanie na oligarchę Morawieckiego juniora, standardowo w tym regionie świata, nie obyło się bez politycznej protekcji i wpychania. Irlandczycy z AIB łączą Wielkopolskiego Banku Kredytowego z wrocławskim Bankiem Zachodnim, a fuzje z Kredyt Bankiem i hiszpańskim Santanderem, wyprowadzają BZ WBK na trzecią pozycję na polskim rynku bankowym. Polskie gazety lubią przypisywać te działania Morawieckiemu, ale prawda jest dla niego niestety taka, że odpowiadał za nie hiszpański Banco Santander, który jest właścicielem BZ WBK i największym bankiem w strefie euro, dziewiątym na świecie pod względem kapitalizacji. Santander Group ma prawie 15 tyś oddziałów, zatrudniając ponad 180 tyś ludzi na czterech kontynentach, obsługując ponad 100 mln klientów. W 2016 roku Forbes umieścił grupę na 37 miejscu największych na świecie firm publicznych. Morawiecki tu jest co najwyżej zarządcą jednego z lokalnych oddziałów tej globalnej korporacji i robił głównie za twarz decyzji podejmowanych w Hiszpanii. Choć pewnie i PiS i on sam woleliby, żeby uchodził za jakiegoś geniusza gospodarki, był on tylko wysoko postawionym, dzięki nazwisku i politycznym plecom, kasjerem, nic więcej.

Morawiecki przepisał na żonę pewnikiem majątek warto ponad 20 mln zł i to lekko licząc. Cóż, może bardzo kocha swoją partnerkę i lubi dawać jej hojne prezenty. Przyznał jej kredyt, może miała świetne perspektywy zarobku. I rzeczywiście, została małżonką premiera. Trudno lepiej wyjść za mąż w Polsce. Choć niektórzy twierdzą inaczej, szczególnie jeśli zaangażowany jest w sprawę Jarosław Kaczyński. Jeżeli chodzi o przepisanie majątku żonie, to ktoś mądry doradził panu Morawieckiemu, że jeśli chce wejść w relacje rządowe z Jarosławem Kaczyńskim to najlepiej zabezpieczyć się przenosząc majątek – twierdzi wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego Roman Giertych. Myślę, że prawdziwą intencją nie była chęć ukrycia majątku, ale rozsądek (…) Kto wie czy za dwa lata nie pojawi się kwestia odpowiedzialności za nieopublikowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego. Jedna odpowiedzialność to karna, a druga majątkowa – mówił w TVN24. prawnik.

Zdaniem wielu głosów na lewicy przepisanie nieruchomości i oszczędności miało najpewniej jednak jeden podstawowy cel. Chodziło tu o ukrycie faktycznego rozmiaru majątku przed opinią publiczną. Ludzie, szczególnie ubożsi wyborcy PiS nie lubią krezusów i oligarchów. Sami często ledwie wiążą koniec z końcem. A że Morawiecki dorobił się na politycznych koneksjach i nazwisku ojca, tym bardziej sprawiałoby, że stawałby się niepopularny. No i oczywiście będąc tak bogatym, a jednocześnie mając wpływ na powstające w Polsce prawo dotyczące rejestrów w których zainwestował on lub jego żona pieniądze, może kształtować tak prawo, aby jego rodzina zarabiała jeszcze więcej. Żona premiera prowadzi przedsiębiorstwo Amicus, które zajmuje się wynajmem nieruchomości. Tymczasem PiS wprowadził zmiany, które dają nowe przywileje firmom takim jak Amicus. To tak zwana #EksmisjaPlus. Firmy mogą teraz wyrzucić lokatorów na bruk, nawet jeśli są to kobiety w ciąży czy osoby starsze. Wystarczy, że wynajmą lokale w oparciu o umowę o najmie instytucjonalnym, pisze o sprawie w swoim oświadzczeniu partia Razem. Od początku swojej obecności w rządzie Morawiecki konsekwentnie staje po stronie deweloperów i kamieniczników. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, czy żona premiera zyskuje na podejmowanych przez niego decyzjach, dodają w swoim oświadczeniu socjaldemokraci.

Co zrobić z tym faktem? Można spróbować jak sugeruje publicysta Krytyki Politycznej i Newsweeka Jakub Majmurek zażądać aby politycy ujawniali wszelkie dokonywane przez siebie transfery własności z ostatnich 10 lat. Tak by wiadomo było ile kto zapisał bratu, żonie, mężowi, babci. Razem idzie jeszcze dalej, chce aby majątki wszystkich osób pozostających we wspólnym gospodarstwie domowym z najwyższymi urzędnikami państwowymi były jawne. Dotyczy to szczególnie premiera i członków rady ministrów. Jakie akcje posiada małżonka premiera? Jakie firmy do niej należą? Ile ma mieszkań, które może teraz oddawać w najem instytucjonalny? Wiedzy o tym domagają się Razemici.

Tymczasem, po raz kolejny w Polsce przebija jej prawdziwa twarz. Nie ta z fantazji, ani z tych PiSowskich o husarii i „wyklętych”, ani z tych platformerskich o modernizacji i szklano-betonowych wieżowcach. To twarz wschodnioeuropejskiego, średnioważnego państewka, gdzie politycy lubią machać w jednej ręce szablą w w drugiej ręce krzyżem, tak aby odwrócić uwagę, od tego, co, tymczasem, do worka pakuje małżonka. Kraju gdzie najlepsze interesy robi się na nazwisku i koneksjach i to nie ważne czy nazwisko to brzmi Kulczyk, Morawiecki czy Lubomirski. Półdyktatury, gdzie premierem jest taki na miarę naszych możliwości, oligarcha.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Początki PRL to rzeczywiście szybki awans cywilizacyjny i społeczny szerokich mas.

    Jednak połowa lat 70. i lata 80. to gnicie systemu. W Partii ton nadają oportuniści i karierowicze. Ostoją ideowości są jeszcze młodzi idealistycznie nastawieni działacze , którzy w zderzeniu z partyjną rzeczywistością albo się przystosowują albo przechodzą do opozycji.

    Demokracja partyjna jest fikcją. Podstawowe Organizacje Partyjne nie dyskutują nad problemami rzeczywistości i nie zgłaszają propozycji wyżej. To z góry na dół docierają wytyczne a wszelka oddolna krytyka jest uznawana za niekonstruktywną i sekowana.
    Działacze partyjni średniego i niższego szczebla są oszukiwani co do faktycznego stanu państwa a biuletyny partyjne publikują nieprawdę. Podobnie jak prasa dla ogółu.

    Tak to było Kolego, i dlatego zachodnia dywersja propagandowa trafiała na podatny grunt. Nawet towarzysze w gorętszych okresach słuchali RWE, BBC czy VoA.

    W tym samym czasie wykształcała się nowa klasa uprzywilejowana. Albo miała swoje sklepy, znacznie lepiej zaopatrzone niż zwykłe społemowskie, albo zaopatrywała się bezpośrednio w zakładach produkcyjnych, przeskakiwała w wieloletnich kolejkach do wymarzonego M i miała talony na samochód.

    I nie podlegała jurysdykcji zwykłej milicji. w razie czego ktoś z KW załatwiał co trzeba i sprawa ucichała.

    Stań w prawdzie Kolego, to nie wroga propaganda ogłupiła społeczeństwo. System który miał służyć ludziom pracy tego nie robił a często działał przeciw nim. Więc został w końcu odrzucony. To co go zastąpiło to zupełnie inna sprawa.

    Marksistom nie przystoi zamykać oczu na prawdę.

    1. Lata po 1981 są rezultatem przemian globalnych. Zapewne nie można było tego procesu zatrzymać. Rola gen. Jaruzelskiego jest nie do przecenienia, bo uniemożliwił USA rozgrywanie Polską partii z ZSRR. Dziś niestety nikogo takiego nie ma.

      Nie jest prawdą, że w latach 70 istniała szeroka klasa uprzywilejowana. Np. partyjni działacze wyższego szczebla posiadali mieszkania nieco tylko lepsze od średniej inteligenckiej. Natomiast dużo gorsze niż tzw. prywatna inicjatywa, tolerowana przez całe lata po 56 (i korumpująca system od wewnątrz).

      Błędy, wbrew pozorom, nie były wynikiem „komunizmu”, „socjalizmu, czy „partyjniactwa”, ale były rezultatem zapóźnienia cywilizacyjnego i kulturowego Polski. Dlatego wspomniany okres 44-56 był najbardziej sprawiedliwym okresem PRL, bo tylko wtedy marksistowskie zasady były brane poważnie.

      Tamten system lepiej czy gorzej ale ludziom pracy służył. Ten, nawet tego nie udaje. Jest antypracowniczy, promuje oszustwa, przekręty, wyzysk – i jak tak dalej pójdzie doprowadzi do wojny w Europie. Była już niedawno, na terenach Jugosławii. Warto poczytać, choćby prof. Marka Waldenberga w tej kwestii. Bo wiele mechanizmów się powtarza.

    2. Można wiedzę czerpać z książek, a można także wydobywać z pamięci wspomnienia. I ja to robię.

      Napisałem tu swego czasu co nieco o sztuce podcierania, Do wynalazków z obróbką gazety zmusiło mnie partyjne zarządzanie gospodarką a nie krwiożercy kapitalista. A jak sobie Kolega radził?

      Pierwszą kartkę na cukier otrzymałem w połowie lat 70. co, jak na ironię, zbiegło się z uruchomieniem ogromnego o ile nie największego Europie kombinatu cukrowniczego w Łapach. W telewizji się zachłystywano sukcesem a w sklepach cukru bez kartki nie kupiłeś.

      Pamięta Kolega „kryzys drobiowy”? W telewizji z oburzeniem opowiadano jak Reagan ustanowił embargo na jakieś składniki pasz czy całe pasze dla drobiu w Polsce. I jak przez Amerykanów te polskie kurczaki cierpią a Polacy mają problemy z zaopatrzeniem w wyroby drobiarskie.
      Ale nieidioci zadawali sobie pytanie dlaczego produkcja drobiu w socjalistycznej Polsce w ogóle zależy od dostaw ze zgniłego Zachodu. Co stoi na przeszkodzie żebyśmy sami mogli karmić nasze kury?

      Żebym mógł kupić garnitur do ślubu (lata 80.) musiałem mieć papier z urzędu miasta z pieczątkami. To samo z obuwiem ale akurat odpowiednich butów nie udało się kupić w sklepie uspołecznionym i musiałem za ciężkie pieniądze kupić byle co u prywaciarza.

      A wystawanie ze specjalnym kwitem w specjalnym sklepie w którym można było kupić jakieś Bebiko dla dziecka? A pieluchy tetrowe w ilości 20 sztuk (tzw „wyprawka”), który to zapas z trudem starczał na jeden dzień i codziennie trzeba je było prać ręcznie w wannie zanim teściowa pralki nam nie „załatwiła”? I które po pewnym czasie prowadziły do otarć u niemowlęcia?

      I takich spraw było mnóstwo. A to składało się na „komfort” codziennego życia człowieka pracy. Kolega sprawia wrażenie jakby o tym nie miał pojęcia w co nie chce mi się wierzyć. Może Kolega wypiera.

      Ale jeżeli dzisiaj ubolewa się nad upadkiem „lewicy” w Polsce to ja, marksista, mam mieszane uczucia.

      Bo lewica, która przyczynę upadku Polski „Ludowej” widzi tylko w spisku imperialistów, nie nadaje się do rządzenia. Tak jak inni bajkopisarze.

    3. Nigdy w życiu nie wykorzystywałem, ani nie znałem nikogo w Warszawie, kto w wiadomym celu wykorzystywałby papier gazetowy. Z papierem toaletowym były problemy, niemniej tak samo demonizowane dziś jak „ocet i gołe haki”. Co innego publiczne szalety – tam, tak bywało. I co ciekawe do dziś w Polsce toalety publiczne odbiegają od jakości np. niemieckich, czy nawet francuskich. Nie w „komunizmie” więc przyczyna.

      A ciekawe skąd dziś pochodzi pasza do karmienia bydła? Bo z tego co wiem z bardzo różnych krajów, i gdyby tak np. USA czy Portugalia wprowadziły embargo na karmę specjalistyczną dla koni, byłby chyba problem. Problemy są też z importowaną do Polski skażoną w różny sposób paszą. Czyżbyśmy nie byli już autarkią?

      W latach sześćdziesiątych obywałem się jakoś bez pieluch tetrowych i bez otarć. Ale przynajmniej moja mama miała urlop macierzyński, nikt jej też w ciąży nie wyrzucił z pracy. A potem przestała pracować, i tata – dr nauk ścisłych – jakoś dał sobie radę z utrzymaniem rodziny, pracując co prawda na 1 i 1/2 etatu. A na ilu dziś trzeba i z jaką pewnością, że za pół roku nadal się będzie pracowało? Co chyba mało komfortowe przy konieczności spłacania kredytu.

      A w PRL można było być dysydentem, kolportować, drukować i pisać – i pracować np. w instytucie panowskim. A 48h to był powód do dumy. Czy dziś można być członkiem KPP i pracować spokojnie?

      I takich spraw jest mnóstwo. To skąd brały się problemy i jak im można było zaradzić, w kręgach partyjnych socjologów, ekonomistów, filozofów było zresztą dość dokładnie rozpoznane. Diagnozy i recepty wydawała np. Akademia Nauk Społecznych PZPR. W całkiem sporych nakładach.

      Z tym że tematem, który lekko skomentowałem są szokujące zarobki syna twórcy (czy raczej propagatora) pojęcia: „solidarna rzeczpospolita”. Który to rozbijał na ile potrafił realnie istniejący system, który ewoluować mógł w kierunku komunistycznym (marksowsko). Został zaś zastąpiony dzikim kapitalizmem, który nigdzie nie ewoluuje, bo się zapada w faszyzm.

      I mały smaczek z magisterki juniora: „W „Biuletynie Dolnośląskim” znalazło się nawet opracowanie Andrzeja Sadowskiego (pseudonim Jana Koziara) na temat różnic między solidaryzmem a komunizmem, a w prasie SW nierzadko znaleźć można było artykuł broniący socjalizmu. W broszurce „Widziane z podziemia” (zrobionej w konwencji pytań i odpowiedzi) autor – Józef Ziuk (Krzysztof Gulbinowicz) – odpowiadając na pytanie o propozycje programowe, stwierdził, że optuje za „jasno wyrażonym” w programie SW celem: socjalizm, ale pod warunkiem, że w niepodległym państwie. Rzeczpospolita Samorządna to właśnie taki socjalizm. „Cóż więcej, trzeba od daleko posuniętej autonomii samorządów w zakładach pracy”, to najlepsza kontrola rynku.”

      oraz z aneksu do tejże:
      Romuald Lazarowicz: „W tworzonym przez Kornela Morawieckiego programie Solidarności Walczącej wyraźne były socjalistyczne złudzenia. Za niepotrzebne uważałem również poszukiwanie jakiegoś nowego pomysłu ideologicznego, „uzupełnianie” modelu monteskiuszowskiego „czwartą władzą” (związkową), budowanie nowego ustroju. Uważałem to za utopię i mówiłem o tym Kornelowi. Uważałem, że modele państwa i ustroju wypracowane na Zachodzie doskonale się sprawdziły i nie ma powodu poszukiwać lepszego. Gdyby był możliwy, zostałby z pewnością gdzieś wypróbowany. ”

      Wojciech Myślecki: W kierownictwie SW były rozbieżności w sprawach ideologicznych. Nie byliśmy monolitem. Była linia solidarystyczno-socjalistyczno-chrześcijańska Kornela Morawieckiego. Była linia pragmatyczna, którą reprezentował Andrzej Zarach i ja, oraz linia liberalna, która próbowała rozbić organizację. Nie chcę podawać nazwisk tej ostatniej grupy. Rzecz polegała na tym, że była dość duża wpadka. Wpadło bardzo dużo materiałów. Osoba, która wpadła wówczas, załamała się w śledztwie i zobowiązała się, że nawróci SW. Było to na początku roku 1986. W związku z tym osoba ta zaczęła ni stąd ni zowąd zakładać frakcję „liberalną” i przekształcać SW w partię polityczną.

      Warto pamiętać!

    4. Ktoś kto nie musiał używać gazety w celach sanitarnych rzeczywiście może mieć inna optykę.

      Miał Kolega szczęście. Nie wystawał w długich kolejkach, nie słyszał o wilczych biletach, nie widział jak milicja łamie prawo i miał zawsze papier toaletowy. Ominęła Kolegę proza życia w tamtym systemie.

      To pozwala Koledze hołubić nostalgiczny obrazek. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Ba! większość nie miała.

      Jak wiadomo to byt kształtuje świadomość. I dlatego zapewne nie rozumie Kolega dlaczego „klasa robotnicza” obaliła „swoją własna władzę”

    5. Robotnicy nie obalili PRL. Żaden z pracowników najemnych głosujących w 06.1989 nie głosował za kapitalizmem, zwłaszcza w wydaniu usa/mfw/balcerowiczowskim.

      Jeżeli mnie pamięć nie myli, to wyniki prawdziwe referendum z 1946 były następujące:

      27% 3xTAK,
      co przy frekwencji 87,7% daje 23,5% poparcia.

      Jest to więcej niż uzyskał PiS w 2015.

      Były wtedy oferty współpracy pod adresem „komunistów” ze strony wszystkich ugrupowań, łącznie endekami – tyle, że rządzący nie uznali za potrzebne utworzenie szerszej platformy porozumienia i nie było poszerzenia poparcia, co negatywnie wpłynęło na przebieg wydarzeń po śmierci Stalina – a w konsekwencji na postrzeganie PRL w ostatnich latach.

      Negatywna ocena PRL nie ma na celu użalanie się nad „wyzyskiwanymi przez aparatczyków robotnikami pozbawionymi do tego papieru toaletowego”, ale dyskredytację wszelkiej myśli o tym, że „można próbować żyć inaczej”. W tym sensie Lej, luj czy sponsorowany przez CIA Kongres Wolności Kultury (patrz: FS Saunders, Who paid the piper? Granta Books, London 1999) – jeden diabeł (jak mawiała metaforycznie moja babcia).

    6. To, że w 1989 lud pracujący nie głosował za kapitalizmem to akurat prawda. Zwycięstwo wyborcze strony społecznej zostało jednak „skradzione” przez sojusz Solidarnościowo-PZPRowski.

      Przypomnę że tzw plan Balcerowicza czyli kapitalizm bez ludzkiej twarzy wprowadził sejm kontraktowy w którym większość należała przecież do rządzącej w PRL opcji PZPRowskiej . I to właśnie PZPR zawdzięczamy kapitalizm. CIA w tym sejmie nie głosowało, nie zauważył Kolega?

      Jednak fakt że obecny ustrój jest daleki od sprawiedliwości społecznej nie oznacza z automatu że poprzedni był dobry. Bo nie był i ludzie go nie chcieli.

  2. Tatuś obalał PRL, czyli jedyne sprawiedliwe społecznie polskie państwo w historii. Synek napisał o tym magisterkę (obronioną, niestety). Przy okazji kablując z nazwiska parę osób podejrzewanych o donoszenie na tatusia. A potem już magister-pan skorzystał, i z koneksji tatusia, i z sytuacji ogólnej.

    Zdecydowanie wolę Stanisława Wokulskiego. Nawet z Suzinem.

    1. PRL nie był sprawiedliwym społecznie państwem.

      W nim także, zwłaszcza w połowie lat 70. i w 80. były synekury, ciepłe podsadki i kariery za nazwiska czy znajomości. W nim także byli oligarchowie choć na mniejszą albo lepiej ukrywaną skalę. Mówiono o nich „czerwona burżuazja”.

      To dlatego został obalony.

      A sukces „Solidarności” wynikał właśnie z powszechnego poczucia niesprawiedliwości.

    2. Proponuję popatrzeć na rozpiętość w płacach za PRL (nawet w osławionych latach 70) i teraz, a także porównać z rozpiętością zarobków i dywidend w Najjaśniejszej 2RP. Proponuje też porównać liczbę ofiar (robotników, chłopów) zamordowanych przez sam tylko sanacyjny, postpiłsudski, reżim w ostatnich latach przez II wojną światową, z ofiarami robotniczych protestów w PRL (protestów manipulowanych dodajmy przez tzw. wolny zachód).

      Sytuacja społeczna była bez wątpienia najlepsza (najbliższa ideałowi) w 44-56. Oczywiście poziom wynikał z przedwojennej biedy i niewyobrażalnych wojennych zniszczeń. Później faktycznie zmieszczaniała duża część ludzi należących do PZPR, ale bynajmniej nie wszyscy i nie był to w najmniejszym nawet stopniu powrót do czasów kapitalizmu (ze względu na niemożność strukturalną: własność środków produkcji, brak dziedziczenia fortun itd). Dlatego powstawały bajeczki sponsorowane przez CIA w rodzaju „Jak żyje nowa klasa w Polsce” Ireny Świat-Ihnatowicz (Gryf 59), czy „Polska mało znana” GJ Flemminga (ps. Jerzego Działaka; ILP 66), obficie przenoszone na falach RWE itp. dywersyjnych mediów kapitalistycznych. Oczywiście opisy miały więcej wspólnego z „Trędowatą”, niż z czymkolwiek innym.

      W wydanej niedawno książce Piotra Nesterowicza „Każdy został człowiekiem” jest interesujący passus: po upublicznieniu tzw. tajnego referatu Chruszczowa (przy okazji: z globalnych reperkusji tego manipulowanego tekstu sam wygłaszający nie zdawał sobie sprawy, ale to temat opisany przez Grovera na przykład – nawet jeśli nie zgadzamy się z jego ostatecznymi konkluzjami) „(b)yły właściciel tartaku wysyła pismo do prezydium wojewódzkiej rad narodowej, domagając się zwrotu upaństwowionego zakładu. – Już nie będziesz, partyjniaku, rządził – rzuca przez telefon kierownikowi.” (str. 152).

      To bardzo ładny skrót tego, co działoby się, gdyby np. taka „węgierska rewolucja” czy „powstanie berlińskie” wygrało.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Juan Guaido – „demokratyczny” prezydent Wenezueli cz. II

Kiedy zawiodły próby wywołania rozruchów na wielką skalę za pomocą wyłączenia elektrycznoś…