Komu naprawdę zależało, żeby zrobić u nas liberalizm?
– Udało się! – wykrzyknął na powitanie gości z Polski gospodarz Watykanu. – Udało się! – powtórzył, nie kryjąc radości.
Był czerwiec 1989 roku. Wybory wygrał Komitet Obywatelski „Solidarności”. Zwycięzcy chodzili w aureoli sukcesu, przegrani – zaczynali szukać przyczyn porażki. I jedni i drudzy nie kusili się o poważniejsze analizy. Po dwudziestu siedmiu latach, nadal brak poważniejszych ocen. Wyostrzył się natomiast do granic absurdu język, którym posługują się uczestnicy debat i publicznych do sporów.
W zniewolonym kraju
Nawet powierzchowny obserwator dostrzeże, że rodzą się nowe mity i stereotypy, wyzwalają niemałe zasoby energii i entuzjazmu byłych zwycięzców i ich dawnych i nowych sprzymierzeńców. „Udało się, więc świętujmy, bądź razem w święto solidarności i odwagi – proponują – Zróbmy 4 czerwca dniem wolnym od pracy.
Nie ulega wątpliwości, że w Polsce rozgościł się nowy mit, coraz częściej obrastający w legendy i nadinterpretacje. Bez przesadnej skromności, zwycięstwo wyborcze nazywane jest „obaleniem komunizmu”, „odzyskaniem niepodległości”, inspiracją zmian w Europie. „Weteranów” i „bojowników” o wolność wciąż przybywa. Spóźniony triumfalizm upraszcza i fałszuje najnowszą historię Polski. Przynosi to skutki nie tylko dla kształtowania współczesnych poglądów społeczeństwa.
Profesor Bronisław Łagowski kilka lat temu napisał: „Prawią nam, że przed rządami „Solidarności” Polska nie była krajem niepodległym. Nie próbują jednak wytłumaczyć, jak to było możliwe, ze kraj podbity, niesuwerenny uzyskał i utrzymał najwartościowsze terytoria, jakie mu przypadły w tysiącletniej historii”. Nie tylko nie próbują wytłumaczyć, ale – im dalej od początku przemian rozpoczętych przez wybory – tym krytyka Polski Ludowej jest ostrzejsza, a zatem zwycięstwo większe. Proporcjonalnie do tego – większa chwała zwycięzców.
…czas mijał, w obozie postsolidarnościowym pojawiły się nastroje odwetu i rewanżu. W obiegu znalazły się teorie o istnieniu „przypadkowego społeczeństwa”, a gdy w 1993 wybory wygrała lewica, prawicowy publicysta radiowy ogłosił, że „naród popełnił harakiri”. U źródeł wahnięcia nastrojów społecznych, które wówczas nastąpiły, leżał podobno „błąd zapomnienia”: uznano, że oceny PRL muszą być ostrzejsze, że trzeba przypominać „realia” powojennego 45-lecia itp. Zaczęto więc wystawiać „rachunki krzywd” faktycznych i domniemanych, upowszechniać własne koncepcje ocen, przesiąknięte antykomunistyczną retoryką.
O pożegnaniu urojeń
Pojawienie się niebezpieczeństwa fałszowania historii i tworzenia nowych „białych plam” sygnalizowali na początku transformacji wybitni intelektualiści.
Profesor Andrzej Walicki w wywiadzie w 2008 roku przypomniał, iż Jarosław Kaczyński „już w pierwszych latach III RP pisał w tygodniku „Solidarność”, że Mazowiecki jest zbyt umiarkowany, że zerwanie z PRL powinno być radykalniejsze, ponieważ druga strona przestaje istnieć. Pisał też, ze będą duże kłopoty z robotnikami, którzy będą płacić koszty transformacji, więc trzeba gniew robotniczy skierować na nomenklaturę, przeciw komunistom. Była nawet mowa o dekomunizacji jako rekompensacie moralnej, mającej wynagrodzić robotnikom straty”.
Również Andrzej Szczypiorski w styczniu 1991 roku, w jednej z warszawskich gazet zwracał uwagę na rodzące się fałszywe oceny: „Nie byłoby źle, gdybyśmy się wreszcie rozstali z urojeniami, jakoby masy ludowe zaraz po wojnie nie okazały przenikliwości i stawiały opór (…) Wcale to bowiem nie jest takie oczywiste. Znaczna część robotników polskich doskonale w roku 1945 (…) pamiętała przedwojenne biedaszyby, bezrobocie, zacofanie cywilizacyjne kraju, a także wcale niesłodkie porządki kapitalistyczne”.
W podobny sposób w jednej z dyskusji oceniała przeszłość prof. Anna Tatarkiewicz: „Plebejusze odzyskali poczucie godności, której im przez wieki odmawiano”, a prof. Maria Janion pisała o przeprowadzonej po wojnie reformie rolnej, że „wprawdzie była dzika i bezwzględna, ale tchnęła jakąś sprawiedliwością społeczną, jak wówczas mówiono”. Dobrze byłoby gdyby współcześni nowo kreowani interpretatorzy dziejów, zamiast żonglować frazesami i propagandowymi zaklęciami, poczytali na przykład prace wybitnego socjologa, prof. Józefa Chałasińskiego, który pisał w 1964 roku: „Zasadniczą zmianą, jaką przyniosło 20-lecie Polski Ludowej jest unarodowienie mas ludowych i w związku z tym integracja narodu”.
Nie miejsce w tym komentarzu na rozwiniętą polemikę z tezami obszernej, nadal w większości prymitywnej, prostackiej literatury „antypeerelowskiej”. To temat zasługujący na odrębne potraktowanie. Przywołałem niektóre opinie znanych intelektualistów, bo podważają mit o powszechnym odrzuceniu przez polskie społeczeństwo przemian dokonanych w Polsce Ludowej. Krytycyzm, jaki znalazł wyraz również w wyborach 4 czerwca 1989 roku, skierowany był przeciw temu co było złe. Większość nie głosowała przeciw socjalizmowi. Gdy w początku lat 90. OBOP przeprowadził ankietę, w której pytał: „Na kogo głosowałbyś, gdyby można było cofnąć czas do czerwca 1989 roku, tylko 25 procent odpowiedziało, że oddało by głos na „Solidarność”, a elektorat PZPR i ZSL – gdyby obie partie istniały – w porównaniu z 1989 rokiem podwoił by się.
Rewolucja mniejszości
Jaka była rzeczywista skala poparcia dla Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, czyli ówczesnej opozycji? Porozumienie zawarte przy Okrągłym Stole, przewidywało, że rządząca koalicja uzyska 299 miejsc w Sejmie (65 proc.), bezpartyjni (Komitet Obywatelski „Solidarność”) 161 mandatów (35 proc.). PZPR miało przypaść 37,6 proc. mandatów, co oznaczało, że rezygnuje ona z absolutnej większości w Sejmie. Przyjęty system wyborczy nie pozwolił na poznanie rzeczywistego układu sił społeczeństwie. Ale konstytucjonaliści na podstawie głosowania odtworzyli ów rzeczywisty układ sił. Na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” głosowało 10.980.295 z 15.139.975 wyborców (ważne głosy oddane na 108 mandatów). Z tego wynika, że „Solidarność” uzyskała 72,53 proc. głosów, co stanowi 40 proc. Ogółu uprawnionych. I to jest chyba rzeczywista skala poparcia społecznego. To dużo, ale czy upoważnia, by występować w imieniu całego narodu? PZPR otrzymała poparcie 7,5 miliona głosujących. 38 proc. nie wzięło udziału w wyborach. Nie cały naród „obalił komunizm” i usunął PZPR ze sceny politycznej.
Krzysztof Kozłowski, w 1989 roku, z-ca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” skomentował te liczby: „Dlaczego 4 czerwca, w przełomowych dla kraju i społeczeństwa wyborach wzięło udział tak mało Polaków? (…) Nie łudźmy się, że działały masy (…) w skali kraju wciąż mieliśmy do czynienia z mniejszością. Do historycznych wyborów poszło przecież ledwie 60 proc. uprawnionych. A z nich spora część zagłosowała jak dawniej na komunistów. Cud 1989 roku był więc rewolucją mniejszości a nie większości”.
Na ruinach marzeń
Trzecim mitem jest więc teza, że naród polski gremialnie poparł program Komitetu Wyborczego „Solidarność”. Tu sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Program dość ogólnikowo i lakonicznie deklarował, że opozycja będzie pracować „na rzecz wytworzenia nowego ładu gospodarczego, którego podstawą będą rynek i dzielące w warunkach rynkowych samodzielne przedsiębiorstwa”. W programie były nieobecne idee liberalne, o konieczności opracowania prawnych podstaw prywatyzacji tylko wspomniano. Zapowiadano natomiast uprawnienie wszystkich sektorów, rzeczywiste uspołecznienie, rozwój samorządu pracowniczego i spółdzielczości, komunalizację mienia. Zapewniano wyborców, że opozycja podejmie działania służące poprawie życia społeczeństwa, deklarowano politykę pełnego zatrudnienia oraz starania, aby „dochód z 42-godzinnej pracy tygodniowo był wystarczający do utrzymania rodziny (…)”.
Program piękny, w gruncie rzeczy niemal socjalistyczny. Wydawało się, że grzechem byłoby nań nie głosować. Nawet przy umiarkowanym zaufaniu do przedwyborczych obietnic.
Przypominam, że zaraz po wyborach zwycięskie ugrupowanie odesłało w zasadzie cały swój program społeczno-gospodarczy do archiwum. Zapowiedzi i obietnice powstały zapewne z obawy przed opinią publiczną, a po zwycięstwie strach ustąpił. Program stał się kolejnym mitem i został głęboko ukryty. Za najlepszą alternatywę – rzeczywiście wymagających naprawy – stosunków społecznych i gospodarczych sprzed 1989 roku – uznano kapitalizm w jego najbardziej agresywnej , brutalnej postaci.
Pojawiło się wielomilionowe bezrobocie. Pozamykano lub sprzedano za bezcen zagranicznym kapitalistom fabryki, a cały proceder nazwano eufeministycznie transformacją. Po dwudziestu siedmiu latach, na ruinach dawnych marzeń zaciekle biją się dwie prawicowe partie. To już nie mit.
*
Ówczesny ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, John Davis 24 sierpnia 1989 roku pisał do Sekretarza stanu USA: „Mam zaszczyt poinformować, że pan Tadeusz Mazowiecki, jeden z czołowych działaczy „Solidarności”, został dziś zatwierdzony przez Sejm na stanowisko premiera Polski. Ma on teraz sformować rząd. Wydarzenie to oznacza, jak sadzę, że w zasadzie wypełniłem postawione mi politycznie zadania. Czekam na dalsze instrukcje”.
I to nie był mit. Ambasadorowi też się udało.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
harmony reserve – Intraday Double Down Bets, harmony reserve.
hp laptop price – smartphone touch screen, mobile smart phones.
Komu naprawdę zależało, żeby zrobić u nas liberalizm?
“Był czerwiec 1989 roku. Wybory wygrał Komitet Obywatelski „Solidarności”.”
Otóż wcale nie! Wybory wygrały Komitety Obywatelskie przy Lechu Wałęsie. W ich skład, oprócz działaczy Solidarności wchodzili również ludzie z poza Solidarności, będący członkami innych ugrupowań (również z PZPR) I bezpartyjni. “Komitety Obywatelskie przy Lechu Wałęsie”, po wygranych wyborach zostały przez tegoą Lecha Wałęsę … rozwiązane. Cały splendor i korzyści z wygranych wyborów przejęli działacze i doradcy NSZS Solidarność.
A kto i co zyskał ? Napewno nie zyskali robotnicy Stoczni Gdańskiej. Ich zakład pracy, zapewniający im i ich rodzinom środki utrzymania, stosunkowo szybko został zlikwidowany. Nawiasem mówiąc, gdyby p. Lech Wałęsa w 1980 roku, po przeskoczeniu płotu powiedział do stoczniowców: -“Słuchajcie chłopy! Oddajcie nam władzę a my załatwimy wam nie tylko wolne soboty ale wszystkie dni w tygodniu bo zlikwidujemy stocznię” – to natychmiast został by utopiony w najbliższym basenie portowym. Tak samo nie zyskali robotnicy Stoczni Szczecińskiej, górnicy z Jastrzębia, kolejarze z Lublina, robotnicy z Ursusa I Radomia. Ich zakłady pracy zostały stopniowo zlikwidowane ( Ursus ) albo rozczłonkowane na różne spółki I spółeczki (PKP).
A kto zyskał? Najbardziej zyskał Kościół Katolicki – właściwie nie cały Kościół a jego struktura kierowniczo – właścicielska, czyli Watykan i biskupi ordynariusze. Oni to bowiem są głównymi beneficjentami olbrzymich dóbr ziemskich i wpływu na władze, uzyskanych w wyniku “transformacji”. Pozostała armia katolickiego duchowieństwa też zyskała, ale tylko tyle ile im ich biskupi udostępnili. Bo KK jest zorganizowany w formie diecezji będących ordynariatami. Ordynariusz jest panem wszystkiego na swoim terenie. Pozostali duchowni składają mu przysięgę bezwzględnego posłuszeństwa. Biskup ordynariusz może “swojego” księdza pozbawić funkcji, wysłać z dia na dzień na drugi koniec Polski albo świata, wysłać w nocy po zakupy czy zakazać wypowiadania się. Obserwowaliśmy to ostatnio przy okazji sprawy ks. Lemańskiego i abp. Hosera, czy sposobu traktowania swojego “personelu” przez abp. Głodzia.
Będący ostatnim składnikim KK parafianie w ogóle się tu nie liczą.
Oprócz biskupów ordynariuszy KK, na “transformacji” zyskali również t.zw. Doradcy I działacze Solidarności oraz spryciarze, którzy uwłaszczyli się na majątku będącym w PRL majątkiem społecznym i państwowym.
A kto zyskał w wymiarze międzynarodowym? Bezapelacyjnym beneficjentem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Bo zniknięcie ZSRR I Układu Warszawskiego otworzyło im możliwości nieskrępowanej ekspansji. Irak, Libia, Syria, Egipt, Gruzja, Ukraina…
I to chyba jest uzupełńienie odpowiedzi na tytułowe pytanie.