Wczorajsza debata wyborcza była z pewnością o wiele bardziej interesująca, niż sztuczne poszturchiwania pomiędzy Beatą Szydło i Ewą Kopacz z poniedziałku. Nie mogło być inaczej, gdyż w tym drugim przypadku obie performerki rozmawiając ze sobą, mówiły faktycznie do lustra. Nikomu jakoś nie przyszło do głowy, że pozorowanie starcia pomiędzy dwiema eksponentkami partii, pomiędzy którymi odbywa się ciągła płynna fluktuacja kadrowa (w tym sezonie mamy dwóch wicepremierów rządu PiS, którzy startują pod szyldem PO), to po prostu policzek w twarz tzw. elektoratu. Cały – za przeproszeniem – naród, od ponad tygodnia, żył właśnie „debatami”. W nadziei (chyba) na jakiś przedwyborczy karambol masakracji, łaknący kolejnego happeningu, uzależnieni od portali społecznościowych i obiegowych dykteryjek lub sloganów swoich środowisk, miłośnicy polityki trwali w napięciu.
W końcu stało się. Debata została – i to jest doprawdy najbardziej stosowny imiesłów – odbyta.
Zaraz po wczorajszych wystąpieniach część prawicowych mediów zachwyciła się postacią Adriana Zandberga, jednego z liderów nowo utworzonej i notującej bardzo dynamiczny wzrost partii Razem. Wygłoszonymi przez niego stanowiskami ujęci poczuli się także niektórzy „niepokorni” publicyści i komentatorzy, m. in. Stanisław Janecki. „Wypadł najlepiej” – jednoznacznie konstatowała sama „Gazeta Wyborcza” (tudzież jej internetowe klony typu gazeta.pl) oraz media oświetlane jej przygasającą aureolą, jak „Newsweek” czy „Na Temat”. Z pewnością! I ja przyłączam się (a co mi tam!) do tego chóru jednoznacznych chwalców nowego Razemowca nr 1. Adrian Zandberg – zarówno formą jak i treścią swoich wypowiedzi – pokazał kolejny raz to, za co jego partii należy się uznanie: umiejętne sformułowanie i komunikowanie podstawowego socjaldemokratycznego kanonu (choć nie bez pewnej dozy niepotrzebnego oportunizmu), spójny przekaz ideowy i wiarygodną postawę. Chwała mu za to raz jeszcze i po trzykroć!
Niemniej, cukierkowy zachwyt, jaki rozgorzał po debacie, budzi we mnie niesmak porównywany do smaku, z jakim przyjmowałem wczoraj wypowiedzi Zandberga. Część lewicy, bez mrugnięcia okiem (i choćby jednego ruchu w szarych komórkach) na drzewce nabiła linki do tekstów w prawicowych mediach, adorujące Zandberga – i hajda machać nimi po całym intrnecie. Tymczasem główny ściek swój zachwyt nad przedstawicielem Razem natychmiast wpisał we własny kontekst propagandowy, której to narracji nikt z lewicy – ani ci wachlujący internauci, ani Razem – nie chce być częścią. Każdy przytomny obserwator natychmiast dostrzegł, że Agora wykorzystała sukces Zandberga, by uwiarygodnić swoją politykę psychopatycznej demonizacji Rosji, a „Newsweek” do tego, by faktycznie wsadzić Razem snickersa w usta, tj. wykazać, że polityka bez celebry i gwiazdorstwa jest niemożliwa.
Najgorsze jednak jest to, że ten sam, wspomniany we wstępie, naród radośnie ulega popowej manii dywagacji na temat tego, kto wypadł lepiej lub gorzej i warunkowania tym swojej wyborczej decyzji. A także namawia innych do rozstrzygania swoich ew. wątpliwości wybitnym wypadnięciem czy to Zandberga, czy Piechocińskiego – który niemal wczorajszemu prymusowi nie ustępował. Jest to kolejny przykład na infantylizm polityczny, połączony z emocjoholizmem. Tylko tym można wytłumaczyć egzegezę polityki tak wulgarną, jak debata, w której o sprawach fundamentalnych należy wyczerpująco opowiedzieć w ciągu 60 sekund.
Warto więc znów przypomnieć, że – po pierwsze – decyzji wyborczych człowiek przytomny nie podejmuje w oparciu o to, jak kto „wypadł” w telewizji, tylko o własną antycypację możliwości i kierunku politycznego działania formacji, przy której chce postawić krzyżyk. Po drugie – polityka to gra interesów, a nie słabostek i westchnień.
Ja będę głosował na Razem, ale nie dlatego, że wczoraj Adrian Zandberg wypadł dobrze w debacie. Przedwczoraj inna przedstawicielka tej partii wypadła, w pokrewnej jakościowo debacie u Tomasza Lisa, fatalnie. I co z tego?
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…
To znana zasada, że siebie oceniamy lepiej, niż innych, jednak dojrzali ludzie powinni być bardziej obiektywni. Też zagłosuję na Razem, ale nie uważam, żeby pozostali wyborcy tej partii kierowali się tym, że ktoś lepiej wypadł w TV. Raczej znają program i oczekują odbetonowania sejmu.
Co do ulegania „przez naród” propagandzie, to chyba a rebours, przynajmniej w kwestii rusofobii i neobanderofilii – wystarczy poczytać komentarze w necie.
I zgadzam się z krisem – to Lis był fatalny, jak zwykle zresztą.
Czasami trzeba grać tak, jak nam przeciwnik pozwala.
Marcelina Zawisza nie wypadła u Lisa fatalnie. To Lis był fatalny.
Podoba mi się ten artykuł. Należy zwracać jak najczęściej uwagę na wielopoziomową strategię walki propagandowej stosowane przez media kapitału zagranicznego. W tym wypadku wystąpienie Zandberga zostało po prostu wliczone do czynników które należy brać pod uwagę i zostało odpowiednio wykorzystane.