Wybory do Parlamentu Europejskiego przegrali wszyscy poza Prawem i Sprawiedliwością. Głupawa ekscytacja towarzyszy niektórym fanatykom Koalicji Europejskiej i niemałej rzeszy popierających Biedronia. Ta ostatnia szybko się skurczy, bo szef Wiosny nie jest politykiem i wynik na poziomie 6 proc. jest dla niego po prostu za trudny. I nie zmieni tego zaklinający, coraz bardziej widocznie sztuczny uśmiech oraz urzędowo-optymistyczne pokrzykiwania o zwycięstwie.
Mina zrzednie mu zapewne po tym, jak opadnie największy postbitewny kurz. Najpóźniej bowiem wtedy za poły chwyci go Schetyna z ferajną i zacznie wymuszać podporządkowanie, grożąc skierowaniem ostrza kampanii jesiennej również przeciw Wiośnie. A jak się okazało, wiele nie potrzeba, by zepchnąć to ugrupowanie poniżej progu i uplasować tuż koło tyleż zgrywnego co niebezpiecznego benefisu prawicowych szurystów – Konfederacji i Kukiz’15. Co wówczas pocznie Robert Biedroń – nie wiem. Zapewne każdy ruch będzie zły – albo podporządkuje się konserwatywno-demokratycznej narracji i wstąpi do KE, albo będzie przed wyborami parlamentarnymi razemował, tj. prowadził intensywną kampanię z nadzieją na powtórzenie dzisiejszego wyniku, a dostanie najwyżej 1/4. Tak czy inaczej – niemal na pewno zniknie, choć nie życzę mu tego.
Niestety, to nie Biedroń jest największym przegranym. Jest nim Razem z Piotrem Ikonowiczem jako przystawką. Jest zadziwiające, jak bardzo lewica okazuje się niezdolna do wyciągania wniosków ze swoich porażek.
Kiedy lewicowcy spod sztandaru ciemnego amarantu zaczęli się sypać jako projekt, pisałem nie raz i nie będę się powtarzał. Dość przytoczyć znakomity tekst dwojga byłych członków kierownictwa Razem pt. „Jak nie robić lewicy w kraju postkomunistycznym”. Doprawdy, nie trzeba być wytrawnym politologiem, by dostrzec, że zandbergiści nie zrewidowali swojej postawy w najmniejszym stopniu, a swoje błędy postanowili przykryć PR-em i pustą gadaniną o „europejskich płacach” i „nowoczesnym państwie dobrobytu”.
Razem prowadziło słabą, sztampową i niejasną kampanię skierowaną dokładnie do tego samego segmentu społecznego, do którego odwołał się Robert Biedroń – do rozczarowanych wyborców Platformy Obywatelskiej, którzy mieli więcej oleum niż fanatyczni KOD-owiacy i połapali się, że Schetyna i spółka to grupa konserwatywnych wujków, a nie żadne Euro-Tusko-nowoczesne-swobodne-coś-tam.
I do nich w ostatecznym rozrachunku przemówił bardziej lider Wiosny, bo epatował swoją fajnością skuteczniej. Być może dlatego, że nie miał niczego innego do zaoferowania, a być może dlatego, że wiedział, że obowiązkowy pakiet startowy każdego „fajnego człowieka z miasta” to nowoczesność, europejskość, otwartość, tęcza, demokracja i Tinder. No i dużo uśmiechu. Ten zupełnie nie schodzi Biedroniowi z twarzy.
Tymczasem Razem próbowało się wyróżniać na tle socjalnym, ale robiło to w sposób zdumiewająco słaby. PiS rozgrywał sprawy społeczno-ekonomiczne najlepiej i właśnie dlatego żaden film o kościelnych pedofilach, ani żadna Srebrna czy jakieś bzdurki dla gazetowyborczystów nie naruszyły dominującej pozycji tej partii. Odpowiedzią Razem zaś były „europejskie płace”, co zupełnie nic nie znaczy i nawet nie trąci ani fajnością, ani nowoczesnością czy czymś podobnym.
Ponadto „europejskie płace” mamy w RFN czy w Belgii, ale też w Bułgarii, Rumunii czy Francji, gdzie ze względu na biedę, od pół roku, aktywni obywatele protestują i są brutalnie pacyfikowani przez policję. „Europejskie płace” mamy także w zdewastowanej przez UE Grecji, która znajduje się na równi pochyłej i dogania gasnące kraje na północ od siebie. Niedługo Bułgaria, Rumunia i Grecja będą po prostu Nowym Trzecim Światem.
Lewica po raz kolejny dowiodła tego, że nie myśli o władzy poważnie, że nie stać jej na minimum poważnego radykalizmu, o który potencjalni wyborcy lewicy wręcz błagali przez lata. Więc teraz dostali to w zdeformowanej formie od PiS. Ot, po prostu.
Razem wzięło udział nie w walce o władzę, ale w castingu na najlepszego zakładnika status quo – takiego, który da sobie przystawić pistolet do głowy, chętnie będzie wykonywał polecenia gangsterów, ba, nawet ich czasem pochwali, ale też będzie podgryzał tylko w ściśle wyznaczonych ramach. Tych właśnie, których ludzie mają dosyć i co dali znać głosując na PiS, przeciw któremu skrzyknął się cały establishment III RP. PiS-owi dali się oszukać, bo był bardziej przekonywający, Razem nie stać było nawet na jakąś sensowną demagogię; policytowali się z Kaczyńskim trochę na rusofobię. Trójka fioletowych specjalistów pozowała do fotografii przed Sejmem z napisami wieszczącymi, że wszystko jest drogie i prąd jest drogi, a w ogóle to Kaczyński toleruje nasze energetyczne uzależnienie do Rosji.
Napracowali się chłopcy i dziewczęta z Razem. Mówię to bez przesady, jestem pewien, że włożyli mnóstwo energii i pieniędzy w tę kampanię. Tylko, że to jest syzyfowa praca. Niepotrzebna, wyczerpująca i demoralizująca. I jeszcze ta koalicja przedwyborcza z Piotrem Ikonowiczem. Świetny gość, ale politycznie biorąc – zawodowy przegrany. Ktokolwiek to wymyślił, chciał przegrać w znanym sobie towarzystwie i znanym sobie klimacie.
Uzdrawianie lewicy musi zacząć się od powyborczego oczyszczenia. Jeśli po tej klęsce nie polecą głowy Zandberga, Koniecznego, Zawiszy i innych liderów karminowej partii, jeśli Ikonowicz nie pójdzie na wyborczą emeryturę, to znaczy, że w tym, co zostanie po komitecie Lewica Razem nie ma czego szukać. Trzeba znowu zaczynać budowanie wszystkiego od podstaw. Chociaż raz zróbmy to lepiej niż zwykle.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …