2 kwietnia 2005 r., czternaście lat temu, po 28 latach pontyfikatu zmarł Jan Paweł II. Nie mój papież.
Dlaczego tak o nim piszę? Nie będę przytaczał argumentów i przykładów, jakie podają rozmówcy Piotra Szumlewicza w jego doskonałej pracy „Ojciec Nie-Święty”. Nie odniosę się do wewnątrzkościelnej praktyki lat tego pontyfikatu, jakie wielokrotnie przedstawiali prof. Obirek i Bartoś. Związki Jana Pawła II z ultrakonserwatywnymi, quasifaszystowskimi, na wpół-mafijnymi strukturami takimi jak Opus Dei, czy Legion Chrystusa, są powszechnie znane. Także nie przywołam osób takich jak arcybiskup Marcinkus (ten od Banku Watykańskiego – w dali za nim stoją cienie pospolitych przestępców takich jak Gelli, Sindona czy Calvi), Marcial Maciel Degollado (i mega-afera obejmująca swym zasięgiem cały Legion Chrystusa), kard. Law z Bostonu (afera pedofilska i jej tuszowanie), kard. Villot (sprawa śmierci Jana Pawła I i jej niesłychanie szybkie zakończenie) etc. Nie będę też sięgał po opinie takich postaci jak Hans Küng, Leonardo Boff, Benjamin Forcano, Eugen Drewermann czy Charles Curren, znających Kościół katolicki od podszewki i dlatego zdolnych do wyrażania ocen bardziej wszechstronnych niż lansowana w Polsce mitologia. Nie przywołam również ocen Karla-Heinza Deschnera, Uty Ranke-Heinemann, Davida Yallopa, Huberusa Mynarka bądź Heinza Herrmanna.
Powiem o czym innym. W kontekście nauk papieża z Polski najbardziej podkreśla się głoszoną przez niego godność człowieka i szacunek do jednostki jako obrazu Boga. Nic bardziej mylnego. Papież jako polityk odnosił owo przesłanie wyłącznie do członków swego Kościoła. Inni, zwłaszcza niewierzący, agnostycy i ateiści, mieli się nawrócić. W encyklice „Centessimus annos” w 1991 r. pisał: „Negacja Boga pozbawia osobę jej fundamentu, a w konsekwencji prowadzi do takiego ukształtowania porządku społecznego, w którym ignorowana jest godność i odpowiedzialność osoby”. Czy to nie deprecjonuje i dehumanizuje czasem osób niewierzących? Czy jeśli ktoś nie ma fundamentu religijnego, to czy mu przysługuje miano człowieka? Takie pytania może sobie zadać – i na nie odpowiedzieć – wsłuchujący się w papieską naukę żarliwy wyznawca katolicyzmu.
Inna historia. 11 maja 1980 r. papież, przemawiając w Jamusukro, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, do młodzieży akademickiej Afryki, oznajmił, iż „Śmierć Boga w sercu i życiu człowieka jest śmiercią tego człowieka”. 14 lat potem w Rwandzie, kraju ewangelizowanym intensywnie od przeszło stulecia przez europejskich misjonarzy doszło do największej rzezi po II wojnie światowej: katoliccy Hutu zabili setki tysięcy katolickich Tutsich. Papież milczał – jak jego poprzednik Pius XII, gdy dymiły kominy Auschwitz, Sobiboru, Stutthofu, Dachau – i nie pojechał do serca Afryki, gdy przez ponad trzy miesiące zabijano ludzi. Nie apelował o zaprzestanie rzezi, nie powiedział słowa na ten temat.
I jeszcze jedna historia. Absolutnie nieludzkie stanowisko zajął Jan Paweł II wobec tak zasłużonych postaci w Kościele jak generał jezuitów Pedro Arrupe, a także wobec arcybiskupa Oscara Romero, zamordowanego przez prawicowe bojówki, którego kanonizacji dokonał dopiero papież Franciszek. Zderzenie z historią ks. Jerzego Popiełuszki, okolicznościami ustanowienia – w ekspresowym tempie – jego kultu i kanonizacji, przy obstrukcji wobec analogicznej sprawy arcybiskupa z Salwadoru jest znamienne. Świadczy tylko o preferencjach Karola Wojtyły, jego stronniczości i zdecydowanie politycznym, a nie religijno-ekumenicznym, wymiarze jego nauk. Można śmiało powiedzieć, iż Jan Paweł II cofnął Kościół katolicki do epoki Piusów.
Filozof i religioznawca hiszpański Fernando Savater zauważył niezwykłe podobieństwo doktrynalne i mentalne, porównując osoby Jana Pawła II i ajatollaha Chomeiniego. Obaj przywódcy, charyzmatyczni i swojego czasu niezwykle popularni, wiązani w jakimś sensie z upadkiem Związku Radzieckiego, pozostawili wielowątkową spuściznę, która swoje cienie – złowrogie – będzie rzucać przez dekady. To nie tyle duchowi przywódcy wspólnot, co politycy o określonych poglądach, manipulatorzy opiniami wyznawców, autorytarni kreatorzy świadomości.
Polski mainstream bałwochwalczo obdarza Jana Pawła II wszelkimi cnotami. Tak będzie dalej – i dalej nie jest on moim bohaterem. Nie tylko z powodu mojej niewiary i racjonalizmu.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…
Nie po kolei w głowie – pisze w domyśle lewicowiec. Trzeba mieć w deficycie ludzkie poczucie sprawiedliwości, być ślepym i mieć duszę raba by godzić się na to co się wtedy wyprawiało. Autor wszystkiego nie napisał. Świństw było o wiele więcej
zamiast zajmować się papieżem to by trzeba się było zając żałosnymi notowaniami lewicy i w końcu zacząć prowadzić swoja lewicowa politykę,zabezpieczenie socjalne,dla wszystkich polaków,dobra darmowa służba zdrowia,godna prace i place,progi podatkowe czyli sprawiedliwe podatki itd itp.A co najważniejsze dopuścić do debaty inne środowiska lewicowe a nie tylko towarzystwo wzajemnej adoracji pod nazwa wybiorczej czy krytyki.
Panie Artur, Pan jesteś stary komuch! To wszystko już było! Za komuny. No ale widać przeszkadzało. Wojtyle też.
Zapewne z takimi poglądami części lewicy to na pewno wygramy.W kraju Katolickim żeby tak pisać to trzeba mieć nie po kolei w głowie.
Panie Artur, jaki „kraj katolicki”?! Już w XVI-tym wieku jeden z biskupów (poznańskich oczywiście!) twierdził. że niech i w kozę wierzą, byleby świętopietrze płacili. I płacą! Nie osobiście – brudnymi ręcami władzy, która zdziera ze społeczności i daje czarnym. A w co wierzy społeczność? Nawet w tę kozę! Ale najczęściej w mułłów i ajatollachów. Ale oczywiście katolickich.
A Wojtyła świetnie w to się umiał wpasować i świetnie to jeszcze nakręcał.
To gdzie pan mieszka,chyba nie w Polsce,chciałbym zauważyć ze Warszawa to nie cala Polska a to ze ja jestem wysoki nie znaczy jeszcze ze wszyscy są wysocy,pan chyba pomylił kraje.
Panie Artur, to ja Pana mam uczyć historii Pańskiego kraju?! Sam się Pan ucz, ale dokładniej, nie po szkolnemu.