Strajk.eu rozmawia z prof. Moniką Płatek, prawniczką, wykładowczynią na Wydziale Prawa i Administracji UW, kierowniczką Zakładu Kryminologii w Instytucie Prawa Karnego WPiA UW, kandydatką na senatora.
Jak to właściwie jest z tym Pani startem w wyborach do Senatu? „Profesor Monika Płatek otrzymała wsparcie Zjednoczonej Lewicy”, czy raczej rzuciła jej koło ratunkowe?
Powiedzmy, że było to wzajemne rzucenie sobie koła.
Nie wierzę. Groźba zatonięcia cały czas wisi nad ZLewem. Pani, jednej z najbardziej znanych polskich karnistek, o której wykłady zabiegają uczelnie w kraju i zagranicą, koło ratunkowe nie jest do niczego potrzebne.
Kandydowanie do Senatu nie było ani moją ambicją, ani moim pomysłem. Zaproponowała mi to Barbara Nowacka. Zastanawiałam się bardzo długo. Szczerze mówiąc, nawet gdy już podjęłam decyzję, czułam się jak Wałęsa – „nie chcę, ale muszę”.
Teraz na pewno już Pani chce?
Teraz nie mam wyjścia. Słowo się rzekło.
Dlaczego dała się Pani złamać?
Nie złamać, tylko przekonać. Nie zamierzam nikogo straszyć PiS-em, ale moje poważne obawy budzi zapowiadana przez tę partię wizja uchwalenia nowej konstytucji. Z ich projektu, który bardzo uważnie przeczytałam, wynika m.in, że z ustawy zasadniczej miałby zniknąć zakaz dyskryminacji, pozostanie jedynie równość wobec prawa. Będzie zagwarantowane prawo do życia „od poczęcia do naturalnej śmierci”, ale już nie to na przykład, czy lekarz będzie mógł leczyć ludzi starych. Osobę, która „ze względu na zaburzenia psychiczne stwarza zagrożenie dla życia, zdrowia lub nietykalności cielesnej innych osób”, będzie można poddać „zabiegom medycznym zmniejszającym to zagrożenie”. Zniknie prawo do azylu i statusu uchodźcy. Konstytucyjnym prawem stanie się lustracja. Wszechwładny prezydent będzie miało prawo usuwania sędziów, a nawet uchylania prawomocnych wyroków. Itd., itd… To i inne rozwiązania poważnie zagrażają równowadze władz i demokracji. Przy konstytucji nie wolno grzebać. To zabójcze dla państwa. Podobnie zresztą, jak gmeranie przy prawie karnym, cywilnym, administracyjnym czy finansowym, co stało się już naszą specjalnością narodową. Do znudzenia będę powtarzała, że prawo to nie czarodziejska różdżka, nie spełnia naszych życzeń na zawołanie. Wymaga stosowania. Tymczasem nie domagamy się, by prawo stosować, ale wciąż tego, by je nieustannie zmieniać.
I z takimi poglądami firmuje Pani Zjednoczoną Lewicę z udziałem SLD, którego kandydatka na Prezydenta RP zaledwie kilka miesięcy temu groziła, że powoła komisję kodyfikacyjną, aby „napisać prawo od nowa”! Nie czuje Pani dyskomfortu?
Nie była to przemyślana wypowiedź.
A pomysł ogłoszenia celebrytki Ogórek kandydatką na najwyższy urząd w państwie był mądry?
Ta kandydatura – i to zaszkodziło jej najbardziej – nie wyszła od środowiska lewicowego. Lansował ją tylko Leszek Miller.
Gdyby to on namawiał Panią do startu w wyborach z poparciem ZLewu, usłyszałby „tak”?
Pana Millera nie mogłabym firmować swoim nazwiskiem. Doceniam w nim jednak talent – jest politykiem, który ma niesamowitą umiejętność, jak Sfinks, podnoszenia się choćby i z popiołów.
A Janusz Palikot?
Znam go i lubię, ale wolałabym, żeby u filozofa i naprawdę bardzo mądrego człowieka było mniej zachowań rodem z politycznego ADHD. On również nie przekonałby mnie do kandydowania. Mogło się to udać tylko Barbarze Nowackiej, z której poglądami się utożsamiam i której po prostu wierzę. Jest liderką i twarzą Zjednoczonej Lewicy; daje szansę na mądrą i potrzebną Polsce socjaldemokrację.
Ale nie ma władzy. Kłopot z koalicją ZLewu jest również taki, że składa się ona z samych rachitycznych skrzydeł – SLD, Twój Ruch, Zieloni, Unia Pracy, PPS. Tułowia tu nie widać.
Są nim młodzi. Barbara Nowacka, Joanna Erbel, Paulina Piechna-Więckiewicz, Kazimiera Szczuka, Krystian Legierski… Autentyczni, uczciwi socjaldemokraci. Wiedzą, czego chcą i jak do tego można dojść.
Chcą 37-godzinnego tygodnia pracy. Skończenia z bezpłatnymi stażami i nieodpłatnymi nadgodzinami, 2,5 tys. zł płacy minimalnej. Tysiąca euro miesięcznie za wydajną pracę. Zalegalizowania związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych… SLD i Twój Ruch nie raz już obiecywały budowanie mostów nawet tam, gdzie nie ma rzeki.
Nie należałam i nie należę do żadnej partii. Wielu nazwisk ważnych w tzw. strukturach partyjnych w ogóle nie znam. Obserwuję to wszystko z boku. Proszę mi jednak pozwolić wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Kilka dni temu byłam na konferencji Zjednoczonej Lewicy. Przedstawiali projekt działań zmierzających do równouprawnienia ludzi bez względu na orientację seksualną. Jedno z najostrzejszych wystąpień miała pani Anna Zawadzka, działaczka na rzecz środowisk LGBT. Wypomniała politykom Sojuszu wszystkie ich zaniechania, asekuranctwo, cynizm, obłudę. Czy wie pani, z jakiej listy startuje do parlamentu? Jest kandydatką ZLewu, tak jak ja.
Żelaznego, mocno już leciwego i bardzo konserwatywnego elektoratu SLD nie interesują ani związki partnerskie, ani małżeństwa jednopłciowe. On czegoś takiego nie „łyknie”. Sodoma i Gomora, ot co!
A moim zdaniem „łyknie”. Zawsze „łyka” to, co uznaje za rozsądne i opłacalne. W związkach jednopłciowych żyją dzieci i wnuki tych wyborców, którym z powodu orientacji seksualnej odmawia się wszelkich praw, którzy są traktowani jak jakiś podgatunek. I prawo cywilne, i administracyjne odmawia im przestrzeni na realizację przysługujących im praw obywatelskich, dostępnych dla tych, którzy żyją w związkach różnopłciowych. I nawet kiedy już umrą, zaczynają się awantury o prawo do pochówku partnera albo partnerki. Tak ma pozostać? Przecież nawet w Biblii opowieść o Sodomie i Gomorze jest opowieścią o braku gościnności i wrażliwości, a nie o seksie i o związkach homoseksualnych! Rodzina powinna być miejscem, z którego się czerpie poczucie wartości, godności, miłości i bezpieczeństwa, a nie terenem, na którym ćwiczy się wykluczanie z powodu orientacji innej niż heteroseksualna.
W wyborach do Senatu w okręgu podwarszawskim, czyli jednym z najtrudniejszych, zmierzy się Pani z Romanem Giertychem, który ma ciche poparcie PO…
Ma głośne poparcie PO. Politycy tej partii mówią publicznie, że ktoś taki jak on jest bardzo potrzebny w Senacie, bo to świetny prawnik…
Zanosi się na walkę Dawida z Goliatem.
W tzw. obwarzanku warszawskim ani Zjednoczona Lewica, ani PO nie miały swojego reprezentanta. Do wyboru byliby tylko kandydaci prawicowi, niezależnie od partyjnej asocjacji. Był to jeden z powodów, dla których otrzymałam propozycję startu w tych wyborach i dla których zgodziłam się kandydować. To przecież nie fair, żeby nie dać ludziom możliwości wyboru.
Zaskoczyła Panią wiadomość, że taka partia jak Platforma, podobno „światła i cywilizowana”, toruje drogę powrotu do parlamentu politykowi, dzięki któremu zmartwychwstała faszyzująca Młodzież Wszechpolska, który chciał wyrzucić z kanonu lektur szkolnych Goethego, Kafkę, Dostojewskiego, Conrada, Gombrowicza, Witkacego?
Wiele rzeczy mnie zaskakuje. Choćby decyzja pani premier Ewy Kopacz o przyjęciu do grona swoich najbliższych współpracowników czołowego ideologa PiS, Michała Kamińskiego. Wciąż trudno mi zaakceptować, że premier mojego kraju doradza człowiek, co specjalnie jeździł ściskać dłoń Pinocheta, który więził, torturował i wyżynał ludzi. Takiemu mordercy nie podaje się ręki. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, nie daje nadziei na politykę, w której człowiek i jego autonomia mają znaczenie.
Arłukowicz, Rosati, Kluzik-Rostkowska, Giertych, Kamiński, Dorn, Napieralski… Wszyscy, byle tylko wśliznąć się kolejny raz do parlamentu, przeszli do partii, które wcześniej zawzięcie zwalczali. Polityka to brudna gra, w której nie obowiązują żadne zasady. Warto się jej poświęcać?
To, że nie przestrzegamy zasad, nie znaczy, że one nie istnieją… A poza tym wcale nie mam wrażenia, że „wchodzę w politykę”. Nie chcę być polityczką. W ogóle nie widzę siebie w tej roli. Jeżeli dostanę się do Senatu, pozostanę prawniczką, która będzie dbała to, by nie tworzyć ciągle bez sensu nowego prawa, tylko to, które istnieje, stosować zgodnie z zasadami, które na to pozwalają.
Po co nam właściwie Senat?
Miał być areopagiem mędrczyń i mędrców czuwających nad poziomem stanowionego prawa, dbających o to, żeby było ono zgodne z konstytucją. To nie był zły pomysł.
Zamiast areopagu mamy jednak, utrzymywaną za 100 mln zł rocznie, arenę cyrkową dla popisów Stanisława Koguta, Bogdana Pęka, Jana Marii Jackowskiego, Izabeli Kloc, Alicji Zając et consortes.
Odpowiem tak: średnia krajowa w Sejmie i Senacie jest jak najbardziej dopuszczalna. Jacy są wyborcy, taki powinien być również parlament. Dramat się zaczyna, gdy to, co jest w nim reprezentowane, okazuje się być znacznie poniżej tej średniej, co ujawniły ostatnie debaty w Senacie. Nie znaczy to, że izba wyższa nie może robić tego, do czego została stworzona, czyli pilnować, żeby nie psuto prawa.
Mission impossible. Kazimierz Kutz, marszałek senior tej izby, już cztery lata temu powiedział, że Senat stał się „mechaniczną zabawką nakręcaną przez PO”. Po zwycięstwie PiS partyjna smycz stanie się jeszcze krótsza.
Jakbym słyszała moje dzieci. One też ciągle mnie straszą: „Jeśli zostaniesz wybrana, zeżrą cię w tym Senacie”… Mam nadzieję, że jednak mnie nie zeżrą. Wciąż przypominam, że chociaż startuję w tych wyborach ze wsparciem Zjednoczonej Lewicy, jestem kandydatką n i e z a l e ż n ą. Gdyby się okazało, że scena polityczna jest nadal zabetonowana, a PO i PiS wciąż odrywają się od rzeczywistości, czyli od woli obywateli, będę o tym informować opinię publiczną, ostrzegać, czym to grozi. Zdaję sobie sprawę, że jeden głos, którym się dysponuje w Senacie, to niewiele. Ale on może narzucać ton dyskusji. Dlaczego mam z góry zakładać, że będzie to głos Kasandry?
Bo przed Panią przećwiczyli to już m.in. Kutz, Cimoszewicz, Borowski. Tyle ich, ile sobie pogadali.
To pani „robi za Kasandrę”. Senator, mimo wszystko, bardzo dużo może. Proszę sobie przypomnieć, co się stało podczas debaty o in vitro. Senatorom i senatorkom, chociaż bardzo się starali, nie udało się zniszczyć ciężkiej pracy Sejmu nad tą ustawą. W końcu ją przyjęli.
Po 14-godzinnej dyskusji, która zostanie zapisana w kronikach dziejów głupoty polskiej.
Mi też włos się jeżył. Ale senackie dyskusje nie muszą być takie. To naprawdę może być forum, które tworzy opinię społeczną. Miejsce, w którym zamiast lekceważyć ludzi, wciskać im do głów ciemnotę, odpowiada się na ich pytania i informuje. Na przykład o podłożu naukowym różnych rozwiązań prawnych i o tym, że cywilizowane państwo pewne rozwiązania musi z góry odrzucić, ponieważ ich przyjęcie groziłoby „demokraturą”.
Pięknie Pani śni sen o potędze. Tyle że 25 października on się nie spełni.
Tego nie możemy wiedzieć.
Jeśli będzie, jak było, czy powalczy Pani o likwidację „izby refleksji i zadumy”?
Pytanie tylko, co później. Pomysłów jest oczywiście sporo. Wśród nich i taki, żeby prawo do zgłaszania poprawek do ustaw uchwalanych przez Sejm przekazać prezydentowi. Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Nie tędy droga. Polska jest bardzo młodą demokracją, a taka powinna stać na „trzech nogach” – władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Przekazanie zbyt wielu kompetencji jednej z nich fatalnie by się skończyło. Poza tym prezydent ma już i tak bardzo dużo uprawnień, m.in. prawo inicjatywy ustawodawczej, prawo weta ustawodawczego, prawo zwrócenia się do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie konstytucyjności ustawy. Jak potężne są to narzędzia, przekonaliśmy się kilka dni temu, gdy pan Andrzej Duda zawetował uchwaloną w lipcu przez Sejm ustawę o uzgodnieniu płci. Czytając uzasadnienie do tego weta, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Zdaniem prezydenta ustawa dopuszcza wielokrotną zmianę płci metrykalnej, zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej, adopcję przez takie pary dzieci itd., itd. Przecież to absurd! Jeśli tak miałoby wyglądać „poprawianie” ustaw przez głowę państwa, to już lepiej pozostawić to w gestii Senatu.
Nawet takiego, w którym zamiast PO, tym razem partia Kaczyńskiego będzie „gumką do wycierania w procesie legislacyjnym”?
Jeśli przejdę przez sito wyborcze, zostanę senatorką i pani wróżby się spełnią, czyli okaże się, że Senat kompletnie nie dba o jakość stanowionego w Polsce prawa, to proszę mnie szukać w grupie inicjatywnej proponującej jego likwidację.
Rozmawiała Halina Retkowska
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Wszystko w porządku. Bardzo podoba mi się ten wywiad. popiera p. profesor. Jednak razi mnie używanie przez prowadzącą wywiad Halinę Retkowską określenie : „ZLew” na Zjednoczoną Lewicę. Określenie jak najbardziej negatywne szanująca się osoba w swej pracy zawodowej nie używa obraźliwych, albowiem już sugeruje, swoje nastawienie i do czytelnika i do rozmówcy, i do wyborcy.
zlew, na dodatek z przydomkiem duży, to bardzo popularne określenie na lewicy. i nie koniecznie pejoratywne.
Do gene_raptor
Stawianie znaku rownosci miedzy Millerem i Pinochetem to mocne nadużycie.
Pinochet to wprawdzie wielki przyjaciel JPII ale zbrodniarz niewątliwy
Z Osobno nie chciała? Jaka szkoda… ;)
Bardzo dobry wywiad. Ładne dziennikarstwo. Bezbłędnie napisane. Dobre pytania. Gratulacje!:)
Co to 37 tygodniowy tydzień pracy?
Mam tylko jedną uwagę – jeżeli dla Pani Pinochet (zresztą tak samo jak dla mnie) jest osobą, której nie podaje się ręki – to jak Pani daje sobie radę z witaniem się z Millerem?
Niezły zbrodniarz z tego Millera.