Zgodzić się wypada z Tomaszem Walczakiem z Super Expressu, który zauważył, że trwająca kampania wyborcza jest jedną z najbardziej merytorycznych od lat. Do lamusa odszedł spór estetyczny, a politycy spierają się o sprawy naprawdę ważne: transfery społeczne, podział dochodu narodowego, służbę zdrowia, płace. Nie wynika to oczywiście tylko z oczekiwań społecznych, ale przede wszystkim (niestety) z narzucenia agendy przez partię rządzącą, pewnym krokiem dążącą do zwycięstwa. Po ćwierćwieczu neoliberalizmu odkryto, że Polacy chcą państwa socjalnego, troszczącego się o najsłabszych. Czołowy przedstawiciel PiS-u, Tadeusz Cymański w wywiadzie mówi wprost, że jego partia jest ugrupowaniem „rewolucji socjalnej” i że płaca minimalna na poziomie 70 proc. średniej nie jest mu straszna.

Prosty lewicowiec już od kilku lat jest skonfundowany, obserwując, jak socjalne ideały równości społecznej, w ograniczonym stopniu, ale jednak, są wprowadzane przez konserwatystów. Takich, którzy z jednej strony są gotowi wdrażać „rewolucję socjalną”, równocześnie jednak prowadząc tę kulturalną, zawłaszczać państwo, szczuć na mniejszości, a przy okazji dawać prezenty różnym wpływowym grupom np. deweloperom. Na podstawowym jednak poziomie rozumienia polityki gospodarczej państwa przez wyborców PiS obalił neoliberalny paradygmat, stwarzając samonapędzający się mechanizm generowania wzrostu gospodarczego przez zwiększoną konsumpcję. Ten model nie jest wieczny, sprzyja mu dobra koniunktura światowa, daleki byłbym jednak od – co niestety czyni część opozycyjnych komentatorów – ledwie skrywanego życzenia Polsce wpadnięcia w kryzys gospodarczy, który rzekomo obali rząd Kaczora. Nie tylko dlatego, że to nieetyczne, a wręcz obrzydliwe, ale też dlatego, że lewica nijak na tym nie skorzysta – można domniemywać, że kryzys napędzi wyborców skrajnej prawicy i da wiatr w żagle starym pomysłom zaciskania pasa, zamiast wymagających sporych nakładów naprawy instytucji publicznych naszego nadal przecież państwa z kartonu.

Istnieje tak naprawdę jedno poważne zagrożenie, które może powstać po wyborach 13 października. Jest nim konstytucyjna większość jednej partii, z której Jarosław Kaczyński nie omieszka skorzystać w taki sposób, aby trwale przeorać polską rzeczywistość. Samo zwycięstwo i nawet samodzielna władza tej partii także stwarzają zagrożenie, ale jednak nieporównanie mniejsze. To pierwsze wymuszałoby, być może, zdecydowaną współpracę przyszłych parlamentarzystów Lewicy z liberałami przeciwko pełzającej dyktaturze. To drugie pozwoli na wyodrębnienie się z przyszłej reprezentacji parlamentarnej lewej strony dwóch bloków. Jeden z nich, bardziej liberalny, na którym opiera się dzisiejsza kampania lewicy, może być tworzony z tych posłów i posłanek, którzy w naturalny sposób lepiej czują się sympatycznie konkurując z wyczerpującą się w przyszłej kadencji Platformą Obywatelską. Ktoś bowiem będzie musiał zająć jej miejsce, a struktura elektoratów wskazuje na podobieństwo dzisiejszych wyborców Lewicy i PO – polecam poczytać choćby ostatnie badania Sadury i Sierakowskiego. Kto okaże się sprawniejszy, zgarnie dwadzieścia kilka procent liberalnych wyborców.

Drugi blok zaś, zapewne nieco mniejszy, stworzony przede wszystkim z Razemitów i socjalnych odprysków z SLD i Wiosny ma misję znacznie poważniejszą. Jest nim stworzenie przez 4 lata, wspólnie z reprezentacją ruchów miejskich, postępowych związków zawodowych i organizacjami lewicy społecznej formacji zdolnej do konkurowania o chybotliwych wyborców PiS-u, którzy głosują na tę partię z powodów socjalnych. Która będzie w stanie stworzyć wizję, która przyciągnie chętnych do budowy państwa dobrobytu z prawdziwego zdarzenia, a nie na niby.

Od tego, na ile silny w przyszłym Sejmie będzie ten drugi blok zależy sporo. Dlatego w nadchodzących wyborach warto wesprzeć tych kandydatów i kandydatki, których poglądy nie kończą się na frazie ‘’odsunąć PiS od władzy’’.

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Lewica została sprytnie wmanewrowana przez kapitał dzierżący w rękach media w sferę obyczajową – aborcja, związki partnerskie, prawa dla gejów. Sprawy te, z całym szacunkiem dla zainteresowanych, dla lewicy mają znaczenie marginalne i realnie zmniejszają jej poparcie w tradycjonalistycznym polskim elektoracie. Sednem lewicowej narracji powinny być mieszkania, wyzysk, nierówność szans, niewłaściwie rozłożone obciążenia podatkowe, komunikacja zbiorowa, propaganda antywojenna i antyzbrojeniowa do wystąpienia z NATO i ogłoszenia neutralności włącznie, poprawa stosunków ze wszystkimi sąsiadami a także – nie bójmy się tego słowa – zawłaszczona przez nielicznych własność środków produkcji. Pokój i jeszcze raz pokój z sąsiadami. Gdyby lewica zajęła się podstawami, czyli bytem, to i zyskałaby wpływ na świadomość. Na kwiatki do kożucha przyszedłby czas po wyborczym zwycięstwie.

    1. ps. dodałbym jeszcze postulat korzystnej współpracy gospodarczej z innymi państwami z budową rurociągów i wszelkich szlaków komunikacyjnych łączących (a nie dzielących!) wschód z zachodem, bo tylko to mogłoby wyrwać Polskę z jej zaściankowej pozycji wobec wszystkich partnerów i tylko to pozwoliłoby Polsce pozbyć się sztucznie wykreowanych wrogów. Ale w tym celu najpierw należałoby się pozbyć z terytorium Rzeczypospolitej obcych wojsk, których rola i zadania nie są tutaj dla wszystkich do końca jasne…

  2. „struktura elektoratów wskazuje na podobieństwo dzisiejszych wyborców Lewicy i PO” bardzo odwazna teza lub bardzo smutna diagnoza lewicowości Lewicy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …