Historyk winien być bezstronny. Ta zasada fundowała nowoczesną, podlegającą przyspieszonej instytucjonalizacji w XIX stuleciu, historiografię. I choć w ostatnim półwieczu na niezliczoną ilość sposobów podważono samą możliwość „bezstronnego” uprawiania historii – poddając jednocześnie wszechstronnej krytyce teoretyczne przesłanki (zarówno te artykułowane, jak i te ukryte) obiektywizmu, do którego rościła sobie prawo sprofesjonalizowana historiografia – to na wydziałach historycznych na całym świecie wciąż na każdym kroku przypomina się młodym adeptom, najpewniej już nie w tak dumny i pełen pewności sposób, jak kiedyś, że i oni jako badacze winni tacy być. Może zabrzmi to dość staroświecko, ale … wydaje się, że to dobrze.
O ile oczywiście tę ogólną zasadę rozumieć będziemy nie jako artykuł wiary, lecz jako zdroworozsądkowe wezwanie do zachowania krytycznego dystansu wobec przedmiotu badania, refleksyjności w obcowaniu ze źródłami, odpowiedzialności za słowo czy wreszcie unikania naiwnego prezentyzmu. Niestety, zazwyczaj jednak – zarówno sto i więcej lat temu, jak i całkiem współcześnie – zarzut „z bezstronności” (czy też raczej jej braku) staje się użytecznym parawanem i zarazem polemicznym orężem dla różnej maści konserwatyzmu przystrojonego w historyczną szatę.
Wbrew też przestrogom konserwatystów różnych epok i gorliwych stróżów pozornej czystości akademickiej historiografii nowe sposoby pisania historii, kształtujące się między innymi w łonie ruchów emancypacyjnych lub w ścisłej z nimi symbiozie – zwykle otwarcie „stronnicze” lub klasowe – nie tylko nie doprowadziły do upadku dyscypliny, ale, przeciwnie, przez kolejne dekady dostarczały impulsów napędzających jej rozwój. Tak było choćby z dynamicznym wzrostem po II wojnie światowej badań nad historią społeczną, inspirowanych w dużym stopniu przez autorów i autorki związane ze zinstytucjonalizowanym ruchem robotniczym (np. brytyjska Communist Party Historians Group), z narodzinami i rozwojem postkolonialnego nurtu w badaniach historycznych czy z historiografią feministyczną. W pierwszych dwóch dekadach XXI wieku do roli tego rodzaju ożywczego impulsu zdaje się aspirować „historia ludowa” (People’s history).
W Ludowej historii Stanów Zjednoczonych, czyli książce, która trochę „mimowolnie” urasta do rangi dzieła założycielskiego dla tego nurtu, amerykański historyk Howard Zinn zauważał, że w świecie naznaczonym konfliktem, a zatem znającym podział na gnębicieli i na ofiary, obowiązkiem człowieka myślącego jest wziąć stronę tych drugich. „Krzyk biedoty nie zawsze jest sprawiedliwy – przypominał – lecz jeśli go nie wysłuchasz, nigdy nie będziesz wiedzieć, czym jest sprawiedliwość” (Zinn 2016, 38-39). I choć z dzisiejszej perspektywy książka Zinna razić może nieco schematyzmem czy brakiem teoretycznego wyrafinowania, zwłaszcza czytelnika posiadającego akademicki trening i zaznajomionego z dyskursem krytycznych nauk społecznych ostatnich kilku dekad, to spopularyzowana za jej sprawą formuła „historii ludowej” bez wątpienia osiągnęła sukces. Tylko w kilku ostatnich latach doczekaliśmy się ludowych historii Szkocji (Bambery 2014), Londynu (Rees i German 2012), Konga (Nzongola-Ntalaja 2002), rewolucji francuskiej (Hazan 2014), II wojny światowej (Gluckstein 2012), rewolucji przemysłowej (Griffin 2014) czy… baseballu (Nathanson 2012). Nie może zaskakiwać więc, że doczekaliśmy się również – na okrągłą, setną rocznicę – książki, która opowiadać ma, jak sugeruje to tytuł, właśnie ludową historię rosyjskiej rewolucji (Faulkner 2017).
Neil Faulkner – znany czytelnikom między innymi z ambitnej w swym założeniu, przywodzącej na myśl swoim tytułem epokę tytanicznych wysiłków teoretycznych gwiazd II Międzynarodówki, próby marksistowskiej historii świata „od Neandertalczyków do neoliberałów” (Faulkner 2013) – rozpoczyna swoją People’s History of Russian Revolution obietnicą przywołania „żywego doświadczenia masowej demokracji i ludowej rewolty” lat 1917-1921 oraz opisu zbiorowego działania milionów „zwykłych mężczyzn i kobiet” stanowiącego treść i motor napędowy rosyjskiej rewolucji. Niestety z tą deklaracją jest trochę tak, jak z samą rosyjską rewolucją – pozostaje tylko niespełnioną obietnicą.
Rozumienie przez Faulknera konceptu „historii ludowej” okazuje się bowiem bardzo swoiste. Sugeruje to zresztą już tylko lektura samego wstępu, gdzie objaśniono, że celem książki jest podważenie popularnych w historiografii i debacie publicznej poglądów poprzez udowodnienie, że: a) Lenin był demokratą, a bolszewicy tworzyli demokratyczną partię masową, b) że rewolucja była efektem masowego i demokratycznego ruchu, nie zaś zamachu stanu, c) że stalinizm był ruchem kontrrewolucyjnym, który zniszczył partię bolszewicką i radziecką demokrację. Tego rodzaju polemika z konserwatywno-liberalnymi nurtami w historiografii z powodzeniem uprawiana jest od wielu lat i choć z pewnością można uznać ją za potencjalnie radykalną politycznie, to zwykle nie jest ona przystrojona w szaty „historii ludowej”. Poza samym tytułem, nie jest też tak w przypadku książki Faulknera.
Oczywiście w przypadku nurtu „historii ludowej” nie sposób mówić o jakiejkolwiek wyraźnie wypracowanej metodologii badania, a tym bardziej o teoretycznych modelach, zinstytucjonalizowanej „szkole” czy nawet o ustabilizowanym środowisku badawczym. Każda kolejna „historia ludowa” lądująca na księgarskich półkach różni się wyraźnie od poprzednich, zwykle nie podejmuje dialogu lub polemiki z poprzedniczkami, zazwyczaj też nie zaczyna się od metodologicznego wstępu czy dopracowanych teoretycznych deklaracji. Nie istnieje więc żaden „wzorzec” czy uznana powszechnie definicja „historii ludowej”, podług których można byłoby oceniać czy lub w jakim stopniu dana praca mieści się w tym nurcie i czyni zadość założeniom, które legły u jego źródeł. Mimo tego znaczna część czytelników książki Faulknera prawdopodobnie już po kilkudziesięciu stronach z rozczarowaniem pomyśli, że „to nie to”, że nie jest to „historia ludowa”, jakiej oczekiwali.
Tym bowiem, co mimo wszystko w jakiś sposób spaja różne „historie ludowe”, zapewne też decydując o ich czytelniczych sukcesach, jest przede wszystkim odwrócenie perspektywy i zastąpienie odgórnej, całościowej, podporządkowanej jakiejś bardziej uniwersalnej zasadzie (np. postęp demokracji politycznej czy zmagania narodu o niepodległość) narracji, doświadczeniami czy opiniami „zwykłych” ludzi lokujących się na niższych szczeblach społecznych i politycznych hierarchii. Z założenia są one zawsze cząstkowe, ograniczone i stronnicze, z zasady nie oddają też sprawiedliwości tym uniwersalnym zasadom i nieartykułowanym zwykle założeniom, które w przypadku tradycyjnej historiografii wykreślają linię między tym, co jawi się jako ważne, a tym co uznaje się za epizodyczne i niewarte przypomnienia. W założeniu historia ludowa ma być zapisem polifonii ludu, rozproszonych – społecznie, historycznie i przestrzennie – głosów tych, których polityczną podmiotowość albo zupełnie wykluczają tradycyjne historiografie, albo też dopuszczają ją jedynie w ramach jakiegoś agregatu, społecznej makrokategorii.
Zauważmy, że historie ludowe – choć może brzmieć to na pierwszy rzut oka nieco tautologicznie – są z zasady populistyczne. Polityczną stawką, którą często próbują wygrywać ich autorzy, a klasyczna książka Zinna byłaby tego najlepszym przykładem, jest właśnie ukonstytuowanie „ludu”, a więc pstrej mieszanki tożsamości klasowych, warstwowych, etnicznych, religijnych itd., w polityczny podmiot definiujący się w oparciu o zasadę fundamentalnego antagonizmu względem elit władzy i kapitału, o doświadczenie podległości czy wyzysku i niezadowolenie ze społecznego status quo. I nawet jeśli konstruowana w ten sposób narracja staje się momentami dość przewidywalną opowieścią o wiecznej walce „dobra” ze „złem” (znów Ludowa historia Stanów Zjednoczonych może służyć za przykład), to ostatecznie trudno zarzucić udanym „historiom ludowym” teleologię, podporządkowanie konstrukcji wywodu określonemu „punktowi dojścia”. Przeciwnie, choć odsłaniają wielowymiarowe struktury wyzysku i dominacji, sposób ich reprodukcji i przekształcenia, to równocześnie dzięki swemu polifonicznemu charakterowi akcentują wielość perspektyw, ale też i mnogość historycznych scenariuszy oraz możliwości, nie tyle utwierdzając więc w nieuchronności i stabilności istniejącego porządku, ile przekonując, że perspektywy jego radykalnej zmiany czy wręcz zupełnego zerwania pozostają otwarte.
Na tym tle perspektywa, którą oferuje Faulkner, jawi się jako dość archaiczna i pod wieloma względami nie odbiega istotnie od sposobu, w jaki o rewolucji rosyjskiej pisze się od co najmniej kilkudziesięciu lat w kręgu historyków marksistowskich, związanych też często blisko z różnego rodzaju rewolucyjnymi i socjalistycznymi partiami Zachodu. Znajdziemy więc tutaj orientalizujący, zakorzeniony w ewolucjonistycznych wyobrażeniach obraz stosunków społecznych panujących w przedrewolucyjnej Rosji oraz ustępy o „geniuszu” Lenina, a zamiast „ludu” i jego polifonii uproszczony układ klasowych hipostaz (zacofani, lecz pożądający ziemi chłopi, obdarzeni klasowym instynktem i zorientowani na budowę socjalizmu robotnicy, strachliwi i przywiązani do kapitalizmu inteligenci oraz mieszczanie itd.). Ponadto dzięki książce poznamy wyrażających zdaniem autora spontaniczne dążenia rosyjskiego ludu bolszewików oraz zakwalifikowanych hurtem do obozu „reformistów” i przez większość część książki w ogóle ignorowanych mieńszewików (oraz eserowców). Wreszcie sam opis przebiegu rewolucji (a także poprzedzających ją miesięcy i następującego po niej okresu walk wewnętrznych i prób stabilizacji nowego porządku) pisany jest przez pryzmat przede wszystkim strategicznych decyzji liderów partyjnych i politycznych instytucji. Jeśli dodamy do tego, że najdłuższy rozdział książki zatytułowano „Lenin i bolszewicy” (nawet „Dni Październikowe” są krótsze!), a zrewoltowana Rosja przemawia do czytelnika przede wszystkim ustami Trockiego i Lenina, to uświadomimy sobie, jak daleka jest książka Faulknera od tego, co zwykle rozumiemy pod nazwą „historii ludowej”. Symptomatyczne zresztą, że wydana przed kilkunastu laty i opracowana przez Marka D. Steinberga obszerna edycja ludowych tekstów i wypowiedzi z okresu rewolucji (Steinberg 2001) cytowana jest przez Faulknera ledwie dwa razy, rzadziej nawet niż… Richard Pipes.
Wydaje się natomiast, że właśnie materiały zgromadzone w antologii M.D. Steinberga mogłyby z powodzeniem stanowić punkt wyjścia dla udanej próby napisania ludowej historii rosyjskiej rewolucji. Listy prostych ludzi (żołnierzy, robotników, chłopów) adresowane do redakcji czasopism, instytucji czy liderów politycznych, a także rezolucje lub protokoły obrad zapomnianych komitetów fabrycznych czy wiejskich, ignorowane zwykle przez tradycyjną historiografię, odsłaniają oddolną dynamikę procesów rewolucyjnych. Dzięki tego rodzaju świadectwom śledzić można ewolucję postaw, oczekiwań i politycznych praktyk klas ludowych, będących przecież – o czym zdaje się często zapominać historiografia skupiona na działalności politycznych i intelektualnych elit – najważniejszym podmiotem społecznych rewolucji. W książce Faulknera aktywność zrewoltowanego ludu jest jednak raczej proklamowana, niż analizowana. Podobnie jest z bujnie rozwijającymi się w toku rewolucji formami oddolnej demokracji i politycznymi praktykami klas ludowych – autor kilkukrotnie podkreśla ich wagę, stwierdza, że stanowiły istotną treść rewolucyjnego procesu i że mogą być punktem odniesienia dla dzisiejszych walk emancypacyjnych, ale na tego rodzaju ogólnych, w istocie aforystycznych konstatacjach poprzestaje, skupiając się na opowiadaniu historii, którą czytelnik najprawdopodobniej już dobrze zna (i to w bardziej udanym wydaniu!), o ile kiedyś na przykład zetknął się z porewolucyjnymi pracami Trockiego, z książkami Tony’ego Cliffa, Paula Le Blanca czy ostatnio choćby Larsa Liha. Faulkner nie tyle pisze więc ludową historię rewolucji, ile podejmuje próbę jej politycznej obrony przed standardowymi krytykami ze strony liberalnej i konserwatywnej historiografii. Nie jest to jednak próba nowatorska i szczególnie oryginalna, nie należy się więc spodziewać, że wywoła poważniejsze zainteresowanie akademickiej publiczności. W przypadku zaś nieakademickich czytelników, skuszonych zapewne tytułem, książka ta może okazać się niestety rozczarowaniem. Ludowa historia rosyjskiej rewolucji pozostaje bowiem wciąż niespełnioną obietnicą.
Neil Faulkner. 2017. A People’s History of the Russian Revolution. London: Pluto Press.
Tekst pierwotnie opublikowany w dwudziestym szóstym cyklu krótkich recenzji „Praktyki Teoretycznej”.
Wykaz literatury:
Bambery, Chris. 2014. People’s History of Scotland. London-New York: Verso.
Faulkner, Nail. 2013. A Marxist History of the World: From Neanderthals to Neoliberals. London: Pluto Press.
Faulkner, Nail. 2017. A People’s History of Russian Revolution. London: Pluto Press.
German, Lindsey i John Rees. 2012. A People’s History of London. London-New York: Verso.
Gluckstein, Donny. 2012. A People’s History of Second World War: Resistance versus Empire. London: Pluto Press.
Griffin, Emma. 2013. Liberty’s Dawn: A People’s History of Industrial Revolution. New Heaven: Yale University Press.
Hazan, Eric. 2014. A People’s History of French Revolution. Tłum. David Fernbach. London-New York: Verso.
Nathanson, Mitchell. 2012. A People’s History of Baseball. Chicago: University of Illinois Press.
Nzongola-Ntalaja Georges. 2002. The Congo: From Leopold to Kabila: A People’s History. London: Zed Books.
Steinberg, Mark D. 2001. Voices of Revolution, 2017. New Haven: Yale University Press
Zinn, Howard. 2016. Ludowa historia Stanów Zjednoczonych: Od roku 1492 do dziś. Tłum. Andrzej Wojtasik. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Seks biznes w Polsce mówi po ukraińsku
Ponad 9 milionów obywateli Ukrainy uciekających przed wojną wjechało do Polski od początku…
)sru Proste. jako prawdziwi patrioci rżnęli swoich. Polskę ochronila Królowa, rozposcierając szatę nad wiernym ludem, kapujesz?
żyjąc w obecnych czasach zaczynam rozumieć rewolucjonistów
jeśli historia Polski była / jest pisana jak obecna przez pisuarów to tylko pogratulować
Artykuł godny uwagi, a przytoczona obszerna literatura zachęca do szerszego spojrzenia. Obawiam się jednak, że wszelkie próby humanizacji rewolucji, zwłaszcza tej opisywanej przez zachodnich autorów, niewiele mają wspólnego z okrutną rzeczywistością. Skala okrucieństwa zaskakuje samych potomków rewolucjonistów. Warto w tym kontekście zajrzeć do Gorbaczowa, który przytacza epizod, kiedy znany bohater walk rewolucyjnych, po wielu latach zaproszony na obchody jubileuszowe do swojej wsi gdzieś na stepach między Morzem Kaspijskim a Czarnym, żąda eskorty. Na widok zdumienia, wyjaśnia, że cała wieś została zniszczona, a wszyscy mieszkańcy zabici. A jeśli jednak któryś przeżył i pamięta? W dawnej kubańskiej stanicy przed laty oglądałem film, nieopatrznie prezentowany przez gospodarzy. Bohater z konarmii Budionnego gdzieś nad Dnieprem pogania białego oficera, dookoła drzewa, do którego przybito wyprute jelita. Nic dziwnego, kiedy okazało się, że ów nieszczęśnik to Polak , a na sali siedzą goście z Polski, aparat na kilkanaście minut się popsuł. Wznowiona projekcja toczyła się dwadzieścia lat później. Czy ktoś w Polsce, poza Albinem Siwakiem, rozmawiał z ludźmi nurkującymi u wybrzeży Krymu i oglądającymi potopionych po zdobyciu półwyspu białych oficerów Wrangla? Jednym z pomysłodawców był Bela Kun, ten od rewolucji na Węgrzech, stojący wcześniej ze Stalinem pod murami Lwowa, który zapraszając Trockiego na wizytację, usłyszał odmowę, bo nie będzie oddychał powietrzem skażonym przez białych. Po rewolucji kolektywizacja zrobiła swoje. Każda wieś miała swojego kulaka, każde miasto swoich wrogów ludu. I niewiele zmieniło się po Wojnie Ojczyźnianej. Na Ukrainie, po 1991 roku można było spotkać powracających po 20 latach łagru i 25 latach dobrowolnego osiedlenia na Syberii dawnych żołnierzy UPA. Czingiz Ajtmatow, w jednej z książek opisuje mieszkańców wsi w Kirgistanie, czekających na powrót swoich mężczyzn, wysłanych na wojnę w 1941 roku. Kiedy opadł tuman kurzu, na drodze do aułu wyłoniła się jedna sylwetka.
I tym ludziom ktoś chce opisać piękno ludowej rewolucji? Trochę, jakby Indianom z Ameryki opowiadać o zaletach wynalazku kolei żelaznej i karabinu maszynowego dla rozwoju cywilizacii.
skoro wybijali tych biednych białych to skąd dzisiaj tylu pisuarów i platfusów , coś pokręciłeś